Kto by pomyślał, że przymusowe odcięcie się od świata i odwołanie większości zawodowych zobowiązań sprawią, że Taylor Swift pobudzi wodze fantazji i kreatywności, aby napisać, nagrać i wydać nowy studyjny album. Niespecjalnie wielu artystów jest do tego zdolnych. W piątek, 24 lipca, po zaledwie kilkunastu godzinach od zapowiedzi do serwisów streamingowych trafił album Folklore. Drugi studyjny krążek Swift w ciągu dwóch lat i pierwszy od 2012, który pozwala dostrzec i w pełni docenić jej talent. Ten do pisania tekstów, opowiadania historii i komponowania. Rok 2020 pod wieloma względami nie rozpieszcza, ale w dostarczaniu ciekawych płyt radzi sobie naprawdę doskonale, dużo lepiej od 2019.
Przy płycie Folklore wydany w 2019 album Lover brzmi jak płyta artystki na innym etapie zawodowej drogi. Pisząc o nim podsumowałam, że stara Taylor wróciła, ale po drodze spotkała nową. Po wysłuchaniu Folklore mogę napisać, że Swift, którą polubiłam za Speak Now a później Red donikąd nie poszła, jedynie na kilka lat zamieniła się w artystkę z mainstreamu przez duże m. Komponowała i wydawała piosenki z radiowymi refrenami, walczyła o wysokie miejsca na listach przebojów, ściągając się sama ze sobą o kolejny wielki sukces i nowe rekordy. Korzystając z szans i możliwości, przy tym realizując oczekiwania. Przez lata udało jej się jednak na tyle ugruntować pozycję na rynku, że teraz może wydać cokolwiek, bez jakiejkolwiek zapowiedzi i wszyscy będą chcieli tego posłuchać. A niektórzy nawet bez dodatkowej zachęty emitować w rozgłośniach radiowych.
Niezwykle trudno jest pisać o każdej kolejnej płycie Swift bez patrzenia wstecz, przypominania historii jej kariery i bez zastanawiania się, w którym momencie zaczęła lub skończyła się zimna kalkulacja. To jest materiał na coś więcej niż jeden tekst, a jeśli na zaledwie jeden to kosmicznie długi. Folklore to album, który przyjemnie wyłamuje się z brzmienia trzech poprzednich krążków. To pod wieloma względami powrót do przeszłości, ale w otoczeniu dojrzalszego brzmienia i w wydaniu bardziej świadomej artystki. Możliwe, że olbrzymia w tym zasługa faktu, że Folklore to druga po Lover płyta, którą Swift wydaje na mocy nowej umowy wydawniczej, kontraktu z Universal Music Group/Republic Records, który daje jej większą niezależność i szersze prawa do własnych nagrań. Powszechnie nazywa się to wolnością artystyczną.
Nie chcę się rozwodzić nad tym, ile w brzmieniu Lover było kalkulacji mającej utrzeć nosa poprzedniej wytwórni płytowej, chęci wypuszczenia maksymalnie jak największej liczby przebojów. Fakt jest taki, że niespodziewana premiera Folklore i zmyślna produkcja albumu z kilkoma wariantami okładkowymi dała Taylor kolejne rekordy. W pierwszym tygodniu, według oficjalnych danych sprzedażowych, płyta rozeszła się w liczbie dwóch milionów egzemplarzy (ekwiwalentów), z czego ponad 800 000 to sprzedaż jedynie ze Stanów Zjednoczonych. Czy to zasługa fenomenalnej muzyki? Oczywiście, że nie. Miliony odpaliły album w streamingu chcąc się przekonać, co wypuściła Taylor Swift, po prostu. W takich niespodziewanych premierach wygrywa się nazwiskiem, za którym kryją się lata pracy na pozycję. Z pewnością jednak setki tysięcy posłuchały albumu więcej niż raz, gdy Folklore zaczął im przypominać, jak to dawniej Swift czarowała głosem, pisała teksty, za którymi kryła się dobrze opowiedziana historia. Folklore wynagradza kilka mniej udanych kompozycji z Lover, które miało momenty delikatnie nawiązujące do nowej płyty.
Przeczytaj: Muzyczne szorty #34: Taylor Swift feat. Brendon Urie – ME!
Już kilka razy pisałam, że Swift to dla mnie artystka, która pewnego dnia z powodzeniem wypuści rockową płytę, pozamiata na listach przebojów i nikogo to specjalnie nie zaskoczy. Brzmieniu Folklore do rocka daleko, ale o alternatywę zahacza bardzo śmiało i udowadnia, że w pewnym momencie kariery, mając ją pod kontrolą i grupę wiernych fanów za sobą, można bez obawy wydawać albumy, na których nie ma murowanych przebojów. Na nowej płycie trudno znaleźć piosenkę, którą rozgłośnie radiowe polubiłyby, bo idealnie pasuje do definicji radiowego singla.
Utwór Cardigan, czyli pierwszy singiel, aż chciałoby się wysłać do rozgłośni grających muzykę alternatywną, ale to nie jest tego typu utwór. Trafił więc do tych, które od lat grają single Taylor i poradzi sobie świetnie, bo Swift to silna marka. Podoba mi się przesłanie tego utworu, metafora tytułowego sweterka, ale muzycznie tak bardzo przypomina mi utwory Lany Del Rey, że czasami zapominam, kogo słucham.
Lista najbardziej przeze mnie lubianych piosenek zmieniała się wraz z kolejnym odtworzeniem. Zdecydowanie dlatego, że to płyta, której dobrze jest posłuchać w skupieniu, więcej niż raz, po to, aby doszukać się niewyłapanych za pierwszym razem dźwięków. Bardzo lubię takie albumy! Las z okładki to najprawdopodobniej idealne miejsce do słuchania Folklore, niestety nie mam żadnego pod nosem. Jeśli macie to weźcie to pod uwagę włączając album – na Spotify znajdziecie go w dwóch wersjach, ocenzurowanej i nieocenzurowanej. Polecam tą drugą, bo co to za przyjemność słuchać nieplanowanych przez artystę wyciszeń.
Po dwóch tygodniach z liryczną, romantyczną, zamyśloną Swift niezmiennie uwielbiam Exile z Bon Iver. Nie umiem się jednak zdecydować, czy bardziej podoba mi się jak komponują się ze sobą w tym utworze głosy Jusina i Taylor, czy bardziej zachwyca mnie tekst. Mając w głowie frazę You’re not my homeland anymore/So what am I defending now?, to jak jej prosta a zarazem przejmująco piękna dochodzę do wniosku, że to jednak w tekście tej piosenki drzemie jej największa siła. Co pokazuje też siłę albumu.
Co ciekawe, im bliżej środka i końca Folklore, tym więcej piosenek zwraca moją uwagę. Bardzo lubię Illicit Affairs z takim magicznym klimatem i oczywiście romantyczne Invisible String, które wymieniają chyba wszyscy, którzy słuchali płyty. To jedna z najpiękniej opowiedzianych historii na całym krążku. Lubię też Mad Woman, z fortepianowym początkiem przez kilka sekund przypominającym mi Ninę Kinert. Trudno nazwać ten utwór ostrym, ale ma w sobie pewien rodzaj siły, którego trochę próżno szukać na Folklore. Nie przeszkadza mi to, ale Mad Woman daje przyjemną odmianę.
Przeczytaj: Taylor Swift – reputation. Najbardziej inna płyta w jej katalogu
Muszę też wspomnieć o betty, które przypomina mi pierwsze piosenki Taylor i ilekroć jej słucham pojawia mi się w głowie zdanie: o wow, ona się nigdy nie wyleczyła ze swoich nastoletnich inspiracji! Ostatnio dorzuciłam do listy This is Me Trying i My Tears Ricochet, jedną z piosenek napisanych i wyprodukowanych z Jackem Antonoffem. Uwielbienie dla jego talentu wyrażałam tyle razy, że aż niewygodnie mi się powtarzać. Powiem więc tyle, że cieszę się, że tym razem Swift zaprosiła go do współpracy przy większej liczbie piosenek, bo klimat Folklore aż prosił się o właśnie takiego producenta. Drugim jest Aaron Dessner z The National, który tworzy także projekt muzyczny z Justinem Vernonem z Bon Iver.
Na fizycznej wersji albumu znajduje się dodatkowa, siedemnasta piosenka. To utrzymany w klimacie całego krążka utwór The Lakes, z charakterystyczną dla Swift lekkością i partią instrumentów smyczkowych, które pięknie budują nastrój. Muszę przyznać, że Taylor zadbała o to, żeby dodatkiem do albumu była piosenka, której warto posłuchać. Nie jest to podrzutek, utwór wybrany spośród tych, jakie powinny na wieki pozostać w gronie demówek.
Jeśli macie ochotę dogłębniej poczytać o historiach opowiadanych w poszczególnych piosenkach fani piosenkarki zadbali o to, żeby w sieci nie zabrakło materiałów na ich temat. Jest to o tyle ciekawe, że pozwala poznać płytę z innej perspektywy, ale nie uważam, żeby była ona konieczna do cieszenia się muzyką. Czasem bywa też tak, że fanowskie czy medialne analizy idą zbyt daleko, naciągając fakty czy przypisując twórcy chęci odmienne od przez niego zamierzonych. O tym też warto pamiętać.
Przeczytaj: Taylor Swift w Londynie, czyli koncert BST w Hyde Parku
Bycie fanem Taylor Swift to wielka przyjemność. Niewielu znam artystów z jej sukcesami, którzy wciąż mają tak duże pokłady kreatywności, odwagi, ochoty i potrafią pozytywnie zaskoczyć nowym albumem. Przypomnieć że nadal mają to coś, co kilka czy kilkanaście lat temu zwróciło moją uwagę. Jestem gotowa na kolejne nowości od Taylor, bo albumem Folklore potwierdziła, że można się po niej spodziewać każdego repertuaru, każdej emocji.