Materiały prasowe

The Lighthouse. Szaleństwo i magia kryją się w mroku

Oto jeden z najlepszych, najbardziej nieoczywistych, najbardziej pokręconych i najbardziej wymagających filmów, jakie widziałam w 2019 roku. The Lighthouse to pozycja obowiązkowa dla wszystkich miłośników kina, z naciskiem na tych, którzy lubią filmy mogące uchodzić za kino artystyczne. Robert Eggers i Max Eggers stworzyli film, w którym Willem Dafoe i Robert Pattinson mogą się aktorsko wyszaleć i popisać. Zagrali tak, że dwie godziny minęły błyskawicznie, a ja znów, po raz drugi w tym roku, odkryłam Pattinson na nowo.

Wybrałam się na The Lighthouse, bo zaintrygował mnie zwiastun, a hipnotyzujący plakat jeszcze bardziej podsycił apetyt. Czarno-białe filmy to zawsze zupełnie inny rodzaj obcowania z kinem. W przypadku The Lighthouse, oprócz braku mnogości barw dochodzi jeszcze klasyczny format 4:3, od którego z łatwością się odzwyczailiśmy i myślę, że to jest właśnie to, co przekonało mnie, że najlepiej obejrzeć ten film w kinie. Są takie produkcje, które w domowych warunkach, nawet przy najlepszym ekranie i najlepszym nagłośnieniu tracą swoją magię.

Historia strażników latarni morskiej na maleńkiej wyspie, którzy po wielu tygodniach życia z dala od cywilizacji zaczynają tracić zmysły, a senne koszmary stają się ich rzeczywistością.

The Lighthouse trzeba oglądać w mroku, tylko wtedy można zauważyć rewelacyjną zabawę światłem i sceny dobitnie realistycznie zmieszane z surrealistycznymi. The Lighthouse to film jednocześnie ładny i wstrętny, przyciągający i odrażający. Film, który może widza zmęczyć, ale zarazem wyrwać z oczywistości współczesnego kina, szerokich kadrów, animowanych postaci, barwnych scen i przepychu.

To jeden z tych filmów, które trudno jest zrecenzować nie ujawniając zawiłości scenariusza. To jeden z tych filmów, których interpretacja może być w zasadzie inna u każdego widza. Sceny realistyczne są w tak udany sposób zmieszane z surrealistycznymi, że mimo iż The Lighthouse to z definicji horror, mnóstwo w nim czarnego humoru, scen kuriozalnych i jeszcze zabawniejszych zachowań. To nie jest jeden z tych filmów, gdzie z szafy wypada trup, a klaun straszy równie mocno dzieci jak i dorosłych.

Dafoe i Pattinson grają rewelacyjnie, ich szaleństwo wylewa się z ekranu, ich postaci się mocne i mroczne, ale to nie jest film dwóch aktorów. Największą rolę gra w nim sam obraz, wspomniana już przeze mnie zabawa światłem. Szaleństwo bohaterów i magia scenariusza kryją się w mroku. To mrok, przejmujący, hipnotyzujący nadaje The Lighthouse wyjątkowości. To on wciąga w świat dwóch mężczyzn, młodzieńca i starca, uwięzionych na wyspie przy tajemniczej latarni morskiej, którą jeden traktuje jako zagadkę, tajemnicę, którą chce odkryć, a drugi jako swój największy skarb, którego pragnie chronić. Obaj szaleni, obaj dzicy, pozornie różni od siebie, w rzeczywistości tak samo samotni i zrozpaczeni. Dla każdego z nich latarnia staje się przekleństwem.

The Lighthouse to kolejny przykład filmu, który ujmuje mnie prostotą. Choć nie można odmówić tej produkcji efektywności, świetnie zrealizowany pomysł z grą światłem i cieniem sprawia, że film momentalnie wskakuje na listę najlepszych, jakie widziałam w 2019 roku. Niezmiennie zachwyca mnie, jak wiele Eggers wydobył z bohaterów bawiąc się światłem. Przez wiele lat unikałam czarno-białych filmów uważając je za nudne. Od kilku lat przekonuje się, że tworzone współcześnie czarno-białe filmy, pod warunkiem, że ta biel i czerń ma wynikać z pomysłu na produkcję i być niejako kolejnym bohaterem historii, są zawsze niezwykle przejmujące i wydobywają z aktorów umiejętności, których kolorowe kino często nie pozwala im pokazać.

Pisząc o The King Netflixa wspomniałam, że przez dłuższy czas nie interesowałam się karierą Roberta Pattinsona. Zatrzymałam się gdzieś pomiędzy Sagą Zmierzch, a filmem Remember Me, który obejrzałam ze względu na Emilie de Ravin. To, jak zagrał w The King, gdzie jego rola była nieporównywalnie mniejsza od tej w The Lighthouse, i to jak zagrał w tej produkcji pokazują mi, że ten człowiek przeszedł wielką zawodową metamorfozę. Może nie stanie się moim ulubionym aktorem, ale z pewnością nie myślę już o nim tylko i wyłącznie, jako o aktorze, który grał Edwarda w filmach o wampirach. Wspólnie z Williem Dafoe stworzyli genialny aktorski duet.

Izolacja, obłęd, sceny przemocy, a nawet język, jakiego używają bohaterowie i naturalistyczne sceny to prawdziwa twarz tej produkcji. Można się zachwycać, a nawet trzeba, cudownymi zabiegami reżysera i zdjęciami, ale trzeba też dodać, że oprócz tego, co naprawdę jest w tym filmie ładne, jest on też, tak po prostu, brzydki i śmierdzący. Gdyby The Lighthouse nakręcono w 4D czy 10D, gdzie w kinach fotele się ruszają a ze ścian leje się woda, oglądając ten film bylibyśmy mokrzy od stóp do głów, wytarzani w ludzkich odchodach i posklejani własnym brudem.

Oglądanie takiego filmu nie jest więc łatwe, ale już sam fakt, że podświadomie czuje się te wszystkie… efekty pokazuje, z jak dobrym filmem mamy do czynienia. Szkoda, że dystrybucja The Lighthouse na Polskę jest tak mała, bo to zdecydowanie film warty obejrzenia. Choć oczywiście nie dla każdego i wielu może zmęczyć.