Na ekrany kin wchodzą filmy, które się udały i te, które się bardzo nie udały. W przypadku wypuszczonego wiosną tego roku filmu Tomb Raider mamy do czynienia z tą drugą sytuacją. Podążając za poprawnością budowania tekstów nie powinnam wydawać osądów już w drugim zdaniu, ale trudno owijać w bawełnę, gdy człowiek zderza się z taką produkcją. Zwłaszcza, gdy jest wielkim fanem Lary Croft i skacze z radości na samą myśl o wrześniowej premierze gry, a film Lara Croft: Tomb Raider z 2001 roku z Angeliną Jolie widział kilka razy.
Prawda jest taka, że nowy Tomb Raider już na starcie miał pod górkę, ale zanim trafił do masowej dystrybucji miał szansę się obronić. Mógł okazać się dobrym filmem, a głosy krytyków, którzy negatywnie oceniali zwiastun, dobór aktorów czy plakat miały szansę być jedynie nic nie znaczącym gadaniem. Bo przecież fakt, że rozmawiano z kilkoma aktorkami, a ostatecznie Larę zagrała Alicia Vikander to tylko jedna strona medalu.
Znane nazwiska, jak Angelina Jolie, która okazuje się być niezastąpioną Larą Croft, rzeczywiście mogłyby przyciągnąć więcej pieniędzy już na etapie produkcji, a finalnie także po wypuszczeniu filmu do kin, ale patrząc na scenariusz trudno oczekiwać, żeby dało się zrobić z niego coś zachwycającego. Nawet mają jeszcze większy budżet. Po obejrzeniu Tomb Raider nie dziwię się, że na polu boju została Alicia Vikander, w gruncie rzeczy nieznana aktorka, ale podziwiam ją za odwagę.
Lara Croft, arystokratka i córka Lorda wyrusza na pierwszą w życiu ekspedycję, aby odnaleźć zaginionego przed laty ojca. Trafia na tajemniczą wyspę u wybrzeży Japonii.
Podziwiam, bo ten film nie spodoba się fanom tego typu kina. Ludziom, którzy widzieli w życiu wiele filmów akcji, filmów przygodowych, filmów o poszukiwaniu skarbów i zaginionych członków rodziny. Zupełnie nie chodzi o to, żeby porównywać Alicię do Angeliny. Proszę tego nie robić, bo panie zagrały w dwóch naprawdę bardzo różnych produkcjach i pokuszę się nawet o stwierdzenie, że gdyby Jolie zagrała w Tomb Raider wyszłoby równie nieciekawie, a gdyby Vikander zagrała w Lara Croft: Tomb Raider bilibyśmy brawo.
Obsada Tomb Raider to temat na ciekawą dyskusję. W rolę ojca Lary Croft wciela się Dominic West. Aktor, którego doskonale znam z serialu The Affair. Produkcji, która zaliczyła jeden słaby sezon, ale poza tym uznaje ją za jeden z ciekawszych seriali z gatunku dramatów z wątkami miłosnymi w tle. Dominic nie wypadł w przedostatnim sezonie The Affair zbyt dobrze, jego wątek poszedł w dziwną stronę, a oglądając jego poczynania w Tomb Raider miałam wrażenie, że postać Crofta to idealne podsumowanie gorszego okresu w karierze Westa. I tylko fakt, że naprawdę lubię go w The Affair sprawia, że winę zrzucam na fatalny scenariusz.
Z kiepskiego scenariusza nawet rewelacyjny aktor nie zrobi świetnego scenariusza. Takich cudów nie ma.
Nowy Tomb Raider to film przewidywalny do granic możliwości. Już na początku scen, które z założenia mają być dla bohaterów niebezpieczne wiadomo, że zaskakującego zakończenia nie będzie. Wszystko skończy się dobrze, a w najgorszym wypadku mniej dramatycznie i mniej spektakularnie niż moglibyśmy zakładać.
Problemem tego filmu jest też to, że jak na film akcji, z przygodami, skakaniem, uciekaniem i walką o przetrwanie brakuje mu efektowności. Ten film nie jest efektowny, a do takiego kina zostaliśmy przyzwyczajeni oglądając kino akcji. I takiego kina oczekujemy po filmie, który opowiada historię nie byle kogo, bo jednej z najważniejszych postaci współczesnej popkultury. Szkoda, bo w wypuszczonym siedemnaście lat temu filmie Lara Croft: Tomb Raider na brak zaskoczeń, ciekawych tricków i popisów nie mogliśmy narzekać. Tutaj jest z tym gorzej, zdecydowanie gorzej.
Zmęczyły mnie też postaci. Wspomniany już Dominic West zagrał bardzo męczącego, delikatnie mówiąc pozbawionego charyzmy człowieka, który nijak ma się do wizerunku arystokraty z archeologicznym zacięciem. Lepiej wypadła Alicia Vikander, której udało się przekonać mnie, że przy lepszym scenariuszu dałaby radę zagrać interesującą Larę. Patrząc na zakończenie filmu powinna mieć taką szansę.
Jeśli lubicie filmy z przygodami w roli głównej, jeśli lubicie Larę Croft i jej popkulturowe dziedzictwo, polecam nie oglądać tego filmu. Raczej nie spełni Waszych oczekiwań. Ja nie czuję się rozczarowana, bo nie miałam zbyt dużych nadziei na rewelacyjny film, ale czuję się zaskoczona, że tego typu produkcja w ogóle powstała. Wydawało mi się, że postać Croft jest na tyle ważna dla popkultury, że twórcy postarają się o stworzenie naprawdę dobrego filmu. Ten niestety można wrzucić do jednego worka z setkami produkcji, które są lekkie, przyjemne, zupełnie niewymagające i należą do tego rodzaju filmów przygodowych, które dreszczyku emocji nie zapewniają.
Ewentualnie jest to kino dla wczesnych nastolatków, którzy wielu filmów w życiu jeszcze nie widzieli i rzeczywiście mogą się zachwycić stękającą Larą, która skacze po zacumowanych na przystani łódkach i pędzi rowerem przez zakorkowane miasto. Mi pozostaje czekać do września na premierę gry Shadow of the Tomb Raider.