W kwietniu, w trakcie społecznej kwarantanny zobaczyłam w sieci reklamę serialu Turbulencje. Byłam wówczas w okresie poszukiwania nowych produkcji, które będą miały więcej niż jeden odcinek i będą opowiadać historie na tyle wciągające, żeby zająć mi wieczór, ale nie tak skomplikowane, żebym musiała wytężać umysł. Mówiąc inaczej, chciałam obejrzeć serial, który mnie zainteresuje, ale który nie będzie miał wymagającej, skomplikowanej i wielowątkowej fabuły. Dlaczego nie napisałam o Turbulencjach wcześniej? Chciałam to zrobić w zbiorczym tekście o serialach, jakie oglądałam w trakcie kwarantanny, ale niedawno dowiedziałam się, że drugi sezon jest już dostępny w ofercie HBO Go!
Zacznijmy może od tego, że Turbulencje to w oryginale Manifest, serial od jesieni 2018 roku emitowany przez amerykańskie NBC. Doczekał się dwóch sezonów, a w przyszłym roku wyemitowany będzie trzeci. Łącznie składa się z 29 odcinków, które obejrzałam wiosną. Od 1 września drugi sezon serialu można oglądać na HBO Go. Czy warto? Tak, jeśli lubicie seriale z wątkami paranormalnymi i bohaterskimi postawami głównych bohaterów, będące niejako innym spojrzeniem na wątek ukazany w kultowym serialu Lost: Zagubieni.
Załoga i pasażerowie lotu 828 czują ulgę, kiedy ich samolot ląduje na lotnisku po normalnej, ale pełnej turbulencji podróży. Szybko odkrywają jednak z niedowierzaniem, że w kilka godzin od ich startu świat zestarzał się o pięć lat. W tym czasie ich rodziny, przyjaciele i koledzy byli pewni, że odbywająca międzykontynentalny lot maszyna zaginęła gdzieś na morzu. Po przeżyciu żałoby – w przekonani, że ich najbliżsi odeszli – zaczęli układać sobie nowe życie. Oszołomieni pasażerowie lotu uświadamiają sobie, że dostali od opatrzności drugą szansę. Okazuje się też, że za ich zniknięciem może kryć się większa tajemnica. Niektórzy z ocalałych zaczynają rozumieć, że ich przeznaczeniem jest dokonać czegoś znacznie większego, niż im się kiedykolwiek wydawało – opis z NC+Go.
Turbulencje to nie jest serial, który wbije Was w fotel, czy cokolwiek, na czym siedzicie oglądając seriale. Nie dostarczy skomplikowanych zagadek i dreszczyku emocji, ale pozwoli dobrze spędzić czas z bohaterami, którzy coś w życiu przeżyli i mają jakiś cel. Producenci telewizyjni widzieli już wiele scenariuszy opartych na pewnego rodzaju kontynuacji serialu Lost. Wiele było przecież prób powtórzenia tego sukcesu, a katastrofy w przestworzach, znikające i odnajdujące się samoloty to częsty wątek naprawdę wielu filmów i seriali. Pod tym względem serial Turbulencje miał się prawo nie udać, nie zainteresować widzów i wylądować na niechlubnej liście odtwórczych, powtarzających schematy i przez to nudnych. Tymczasem NBC podaje, że ich produkcję oglądało w pierwszym sezonie średnio 12 milionów widzów, a w drugim niespełna 8 milionów. Oczywiście tylko w Ameryce. Dlaczego się udało? Spieszę z odpowiedzią!
Jeff Rake, twórca serialu, stworzył opowieść dobrze balansującą pomiędzy serialem obyczajowym a wątkami paranormalnymi. Jednocześnie łączący w sobie elementy tak przez amerykańskie społeczeństwo uwielbianych seriali z serii police crime drama, czyli CSI: Kryminalne zagadki…, gdzie w każdym odcinku główni bohaterowie w mniej lub bardziej spektakularny sposób komuś pomagają, ratując z opresji czy chroniąc przed nieszczęściem. Pamiętacie, jak zarzucałam serialowi Rada ojców wykreowanie niewiarygodnych postaci, przesadnie wpasowującej się w marzenia o współczesnym społeczeństwie rodziny? W serialu Turbulencje nie ma tego problemu. Poznajemy rodzinę Stonów, rodzeństwo Michaelę i Bena, na oko trzydziesto-kilku latków pochodzących z dobrego domu, wychowanych w kochającej się rodzinie. Rodzeństwo bardzo ze sobą zżyte, z zawodowymi sukcesami na koncie, ale nie bez problemów.
Z jednej strony są więc zwyczajni, a z drugiej przed tajemniczym lotem wiedli życie, o jakim marzy wielu – kochająca rodzina, plany na przyszłość, perspektywy na rozwój kariery. Michaela Stone, Ben Stone, ich rodziny i przyjaciele są wiarygodni, a w dodatku aktorom udało się wykreować postaci tak sympatyczne, że chce się im kibicować. Staje się po ich stronie, gdy ktoś podważa ich wersję zdarzeń i trzyma kciuki, żeby udowodnili swoje racje. Choć trzeźwo myśląc trudno uwierzyć, żeby w prawdziwym świecie zaginiony samolot mógł powrócić po pięciu latach, serial Turbulencje pokazuje, jak taki powrót mógłby wyglądać.
Jeśli pamiętacie serial Lost: Zagubieni, wiecie że była to produkcja, w której bywały momenty niepokojące, przerażające może nawet. Takie, które dla wrażliwszych widzów oznaczały, w najlepszym razie, oglądanie serialu przy włączonym świetle. W Turbulencje takich momentów nie ma, co może przemawiać do tej grupy telewidzów, którzy lubią oglądać produkcje z wątkami paranormalnymi, ale niekoniecznie muszą przy okazji nabawić się koszmarów i bać pójść do łazienki, gdy zapadnie zmrok. Ponadto, Turbulencje to serial od którego oczekujesz pozytywnego zakończenia każdego odcinka, a po dwóch sezonach nadal tak naprawdę nie wiadomo, co przydarzyło się pasażerom lotu 828. I w tym miejscu pojawia się moja jedyna obawa.
Boję się, że z każdym kolejnym sezonem twórcy będą coraz śmielej i coraz chętniej sięgać po nadprzyrodzone moce, tajemnicze przedmioty i niebezpiecznie otworzą katalog paranormalnych akcentów. Znam kilka seriali, które początkowo próbowały balansować na krawędzi, łącząc wątki obyczajowe z magicznymi, aż wreszcie skręciły w stronę, która popsuła historie. Na razie, wszystko co wydarzyło się w pierwszym i drugim sezonie (dostępne na HBO Go) było do zaakceptowania, nie zaskakiwało negatywnie. Zatem, jeśli na jesienne wieczory szukacie serialu nieopowiadającego o miłosnych wzlotach i upadkach poturbowanych przez życie ludzi, macie sentyment do produkcji pokroju Lost: Zagubieni, ale wiecie, że szybko drugi tak dobry serial się nie pojawi, rzućcie okiem na Turbulencje.