Rozmyślając o moich ulubionych płytach wydanych w 2017 roku cieszyłam się, jak dziecko, które może się pochwalić tym, o czym nie opowiada na co dzień. Moje ulubione płyty wydane w 2017 roku nie trafiły na przygotowaną przeze mnie listę płyt wyczekiwanych w 2017 roku i nie doczekały się recenzji. A mimo to słuchałam ich ciesząc się, że wciąż ukazują się nagrania, które potrafią mnie zaskoczyć. Zwłaszcza w czasach, gdy te, na które czekam zaskakują mnie już raczej tylko negatywnie.
Główne zdjęcie tego wpisu już ujawnia, jakie dwa albumy – jeden zagraniczny, drugi polski – uważam za ulubione z mijającego roku. Oprócz tej dwójki, czyli albumu Wonderful Wonderful The Killers i Gwiazdozbiór Snowmana opowiem Wam o czterech innych płytach – dwóch zagranicznych i dwóch polskich. Jest krótko, zwięźle i na temat.
The Killers. Wonderful Wonderful.
The Killers są przykładem zespołu, o którym słyszałam, którego muzyka generalnie nie była mi obca, ale jednocześnie nigdy specjalnie mnie do niej nie ciągnęło. Mieli przeboje, których trudno było nie znać, ale te przeboje nie zachęcały mnie do słuchania całych płyt. Inaczej było z singlem Run For Cover, który puściłam jako soundtrack przy pisaniu tekstu do pracy.
I nagle okazało się, że The Killers brzmią jakoś inaczej, jakoś ciekawiej, a przy tym wcale nie odbiegają aż tak bardzo od brzmienia, z jakim mi się kojarzą. Przepadłam w tej płycie bez końca i na przestrzeni całego roku, patrząc, jakie inne płyty się ukazały, uznałam, że Wonderful Wonderful to mój zagraniczny numer jeden.
Wybór nie był łatwy. Pretendentem do tytułu był też album Gone Now Bleachers, czyli Jacka Antonoffa i solowy debiut Harrego Stylesa. Po namyśle uznałam jednak, że to Wonderful Wonderful zaskoczyło mnie najbardziej. O płycie Stylesa pisałam tutaj i na przestrzeni tego roku wciąż uważam, że jest to rewelacyjny debiut, duże pozytywne zaskoczenie, ale po Halsey wiem już, że z dobrymi debiutami trzeba uważać, bo niekoniecznie wróżą one równie dobry drugi album.
Bleachers wpisałam na mojej liście na drugim miejscu. Bardzo chętnie wracam do tego albumu, czuć w nim ten charakterystyczny indie elektroniczny styl, jaki lubi Jack i który słychać też we wszystkich piosenkach, które produkuje dla swoich przyjaciół z czołówek list przebojów, ale nieszczególnie poczułam się tym albumem zaskoczona. Z perspektywy czasu, i w porównaniu do Gone Now i Wonderful Wonderful, debiut Harrego to dość nierówna płyta, która ma świetne momenty i jest obietnicą czegoś zajebistego w przyszłości. Na pierwsze miejsce jeszcze za wcześnie.
TOP 3 zagranica
- The Killers – Wonderful Wonderful
- Bleachers – Gone Now
- Harry Styles – Harry Styles
Snowman. Gwiazdozbiór.
Na polskim podwórku chyba bez większych zaskoczeń, przynajmniej w temacie pierwszego miejsca. Akurat o tej płycie, w przeciwieństwie do Wonderful Wonderful pisałam przy okazji relacji z poznańskiego koncertu Snowmana. Zastanawiałam się, która płyta zaskoczyła mnie bardziej, Ciało Obce Happysad z początku 2017, czy właśnie Gwiazdozbiór?
Przez rok, przynajmniej tak sugeruje mi Last.fm, Snowmana słuchałam nieznacznie więcej, a mimo wszystko gdybyście obudzili mnie w nocy i zapytali o ulubiony polski album 2017 powiedziałabym, że to Gwiazdozbiór. To jest jedna z tych płyt, które ukazują się dość nieoczekiwanie, przechodzą dość niezauważone, a mimo to kradną Twoje serce i godzinami możesz dyskutować o tym, jak bardzo się cieszysz, że nie przegapiłeś tej premiery.
Ostatnie, trzecie miejsce na liście przyznałam Anicie Lipinickiej i albumowi Miód i Dym, który ukazał się jesienią. Obok dziwnych utworów, które zupełnie mi do Anity nie pasują, np. Big City i Whiskey Song, ten album pełen jest pięknych melodii i naprawdę udanych duetów. Moim ulubionym, chyba bez zaskoczenia, jest Jak Bonnie i Clyde z Tomkiem Makowieckim. W dodatku na Miód i Dym przeważają piosenki w języku polskim, co z wiadomych powodów z Anitą łączyło się okazjonalnie.
TOP 3 Polska
- Snowman – Gwiazdozbiór
- Happysad – Ciało Obce
- Anita Lipnicka – Miód i Dym