Wiek Adaline – recenzja

Wiek Adaline to amerykańska produkcja kinowa z Blake Lively w roli głównej. Mojej generacji Blake kojarzy się niezaprzeczalnie z rolą w serialu Plotkara, gdzie przez sześć sezonów wcielała się w postać Sereny. Jedyne co wiem o tym serialu to to, że stał się tym, czym dla moich trochę starszych koleżanek Seks w Wielkim Mieści. Kultowym wspomnieniem z młodości. Czy to dobrze, czy to źle – nie wiem. W tym roku do kin trafił film, z którym piękna Blake wciela się w tytułową rolę. (Uwaga – spoilery)

Kobietę, która żyje 107 lat, ale wciąż wygląda na 29-kę. Nie starzeje się ani fizycznie, ani umysłowo, choć psychicznie z roku na rok jest jej coraz trudniej znieść całą sytuację. Zwłaszcza, gdy spotyka się z córką, która jest już w podeszłym wieku. Adaline przestała się starzeć w dość tajemniczych okolicznościach, które w filmie próbowano wyjaśnić połączeniem lodowatej wody z wyładowaniem elektrycznym.

Z pozoru to sytuacja, w której chciałaby znaleźć się nie jedna kobieta, która ma problem z zaakceptowaniem każdej kolejnej zmarszczki i coraz wyższej cyfry w metryce. Filmów, które próbowały pokazać, co to znaczyć być nieśmiertelnym czy też nigdy się nie starzeć już kilka powstało. Ten nie jest więc odkrywczy, a raczej przyjemny, ładny i czasami może skłaniający do refleksji.

Adaline jest piękna, inteligentna i mądra. Włada kilkoma językami, była w wielu miejscach, a historię swojego miasta ma w malutkim palcu. Na co dzień wiedzę całkiem przyjemne życie, bo dzięki inwestycjom z przeszłości nie musi martwić się o pieniądze. Problem pojawia się, gdy na horyzoncie zjawia się mężczyzna uraczony jej osobą. Wówczas Adaline zostaje zmuszona do podejmowania trudnych decyzji i najczęściej zmienia tożsamość i przenosi się do innego miasta.

W filmie poznajemy ją w zasadzie w momencie, w którym poznaje ona Ellisa. Przystojny mężczyzna bardzo stara się o jej serce i finalnie je zdobywa, jednak szybko okazuje się, że jest on synem mężczyzny, który wiele lat temu chciał się oświadczyć Adaline. Jak to w takich historiach bywa – po perturbacjach, ucieczkach i wypadku Ellis dowiaduje się prawdy o przeszłości Adaline, jednak ich związek trwa dalej, a Adaline nagle wyrywa sobie z głowy pierwszy siwy włos.

A widz, gdy już przemyśli sobie, czy chciałby się starzeć czy pozostać wiecznie żwawym i młodym ma szansę do drugiej, całkiem poważnej, refleksji. Co człowiek jest w stanie zrobić dla miłości? Ile jest w stanie zrozumieć i zaakceptować? Oczywiście był to tylko film, w dodatku nie oparty na faktach, ale wyobraź sobie, że spotykasz drugą osobę, kogoś z kim jesteś gotów stworzyć poważny związek i nagle dowiadujesz się, że ta osoba ma dziecko. Dziecko, które jest dwa razy starsze od Ciebie. Przerażające? Dziwnie to chyba przymiotnik, który taką sytuację opisałby najbardziej. Naturalnie Ellis nie miał z tym najmniejszego problemu.

Obok Lively w produkcji gra także niezastąpiony i wiecznie czarujący Harrison Ford, wcielający się w postać ojca Ellisa i naukowca, którego życie wiele lat temu odmieniła Adaline. W postać Ellisa wciela się natomiast Michiel Huisman, chyba najbardziej znany z Gry o Tron.

Sam film mnie nie powalił na kolana. To ładnie opowiedziana historia z ładnymi ludźmi w rolach głównych, ubranymi w ładne kreacje i ładnie grającymi. To zdecydowanie jeden z tych filmów, które miło jest obejrzeć w dobrym towarzystwie, filmów które nie są zbyt wymagające i od których nie oczekuje się zbyt wiele. Poleciłabym go tym, którzy lubią filmowe opowieści o miłości z wątkami retrospekcyjnymi w tle. Mnie niczym on nie zaskoczył, często był aż zbyt przewidujący i przez to wprowadzał mnie w śmiech.