Odkąd sięgam pamięcią zawsze chciałam zobaczyć Edytę Bartosiewicz na żywo. Była dla mnie uosobieniem piękna, prostoty muzyki lat 90-tych, gdzie razem z talentem do śpiewania i grania na instrumencie szedł talent do pisania tekstów. Przez lata czekałam aż Edyta pojedzie w trasę koncertową. Gdy wreszcie wydała Renovatio i w trasę pojechała, ja się na koncert nie wybrałam. Wczoraj Edyta Bartosiewicz zagrała akustyczny koncert w Poznaniu. Tym razem nie odpuściłam.
Nie powiem, żebym te kilka lat temu, przy okazji trasy z Renovatio, było mi jakoś szczególnie przykro, że nie poszłam na koncert. Mówiąc tak naprawdę szczerze to wcale nie zależało mi na tym, że posłuchać nowych piosenek. Pamiętacie relację z koncertu z jubileuszowej trasy Varius Manx? Jego piękno polegało na tym, że na żywo można było usłyszeć niezapomniane utwory z lat 90-tych. I z Edytą mam dokładnie tak samo.
Chce słuchać na żywo tego, co ona śpiewała, gdy ja nosiłam pampersa.
Czasu nie da się cofnąć nad czym ogromnie ubolewam. Nie chce go cofać, żeby nie popełniać własnych błędów – hej, mam dopiero 23 lata, więc aż tak wielu ich nie popełniłam. Chciałabym go cofnąć po to, żeby móc pożyć w latach młodości moich rodziców i w latach 90-tych, w których żyłam, ale byłam zdecydowanie za mała, żeby wiedzieć, jakie to były dla polskiej muzyki cudowne lata.
Akustyczna trasa Edyty Bartosiewicz brzmi niepozornie. Tymczasem już przy pierwszym utworze miałam pewność, że jestem w odpowiednim miejscu, żeby na chwilę przenieść się do tych lat, o których tak niepoprawnie sobie marzę. Bartosiewicz, w towarzystwie Macieja Gładysza, na gitarze i Romualda Kunikowskiego, na pianinie i akordeonie, gra dwu i pół godziny koncert niemalże po brzegi wypełniony piosenkami z lat 90-tych i początku tego wieku.
Sama z resztą przyznaje, że do setlisty wybrała swoje ulubione utwory, które napisała przed tą kilkunastoletnią przerwą wydawniczą. Piosenek z Renovatio było chyba tylko 5, w tym tytułowa, a z wielkich przebojów aż jeden – Ostatni. Rozbrzmiał przedostatni, podczas trzeciego z czterech wyjść na bis. Był też jeden nowy, niewydany jeszcze utwór.
I mogłoby się wydawać, że bez przebojów wyjdzie marnie.
Teraz powinnam postawić retoryczne pytanie, czy to urok osobisty i charyzma Edyty sprawiły, że te dwie i pół godziny zleciały błyskawicznie? A może urok osobisty, charyzma i fantastycznie przygotowany występ?
Akustyczne koncerty często kojarzą się z przykładaniem mniejszej wagi do szczegółów. Ludzie nie chodzą na nie chętnie, bo uważają je za gorsze, okrojone i grane z mniejszym wysiłkiem. Korzystając z okazji, dobrej jak każda inna, a jednocześnie idealnej, jak nigdy, mała lekcja dla tych, którzy naprawdę tak myślą.
Granie głośne, z piecami, garami, elektrykami i zatyczkami w uszach kompletnie nie ma nic wspólnego z graniem lepszym, większym zaangażowaniem i większymi chęciami. Żeby zagrać fantastyczny akustyczny koncert trzeba mieć przede wszystkim mnóstwo odwagi i wiary we własne możliwości. Tutaj, jak przyfałszujesz, pomylisz się albo zapomnisz tekstu, będzie to słychać jak na dłoni. I nie schowasz się za basem.
W trakcie koncertu Edyta przemawiała czasami, ale w gruncie rzeczy nie robiła tego często. Opowiadała historie granych piosenek, wspominała o zmienionych aranżach i właśnie o tym, że akustyczne granie to koncert kompletnie inny, będący dla niej wokalnie dużym wyzwaniem, ale sprawiający niesamowitą radość. Pod koniec koncertu podziękowała ekipie pracującej nad sceną i oświetleniowcom, bo…
To był przepięknie oświetlony koncert
Zadbano o to, żeby każdy z artystów był odpowiednio wyeksponowany, żeby kolory świateł zmieniały się w zależności od nastroju utworu. Zapalały się, gdy sugeruje to dźwięk, oświetlały tylko jednego muzyka, gdy ten właśnie gra swoją solówkę albo tworzyły intymny, romantyczny nastrój.
Zwracam na to uwagę, i poświęcam temu osobny akapit, celowo. Chce pokazać, że mit o okrojonej wizualizacji tras akustycznych to kompletna bujda. Oświetlenie sceny ważne jest zawsze, ale przy koncertach akustycznych może odegrać rolę czwartego artysty. Tutaj właśnie tak było. Brawo!
Edyta wspomniała coś, po wykonaniu nowego utworu, o pracy nad nowymi piosenkami.
Niczego nie sugerowała, nie obiecywała, ale padło z jej ust zdanie: myślimy nad nowym materiałem. Tak sobie myślę, że pewnie przy okazji kolejnej, elektrycznej trasy koncertowej poważnie rozważę wybranie się na koncert. Wciąż niezbyt ciągnie mnie do słuchania nowych piosenek, ale marzenie o zobaczeniu Bartosiewicz na żywo mam przecież połowicznie spełnione. Wypadałoby sprawdzić, jak brzmi także w wersji nie-akustycznej.