Gaga: Five Foot Two. Emocjonalnie i chaotycznie

Dla kogo muzycy tworzą dokumenty? Czy robi się je dla fanów, czy po to, żeby zdobyć nowych i pokazać siebie od zakulisowej strony? Nie umiem udzielić jednoznacznej odpowiedzi na te pytania. Po obejrzeniu Gaga: Five Foot Two mam mieszane uczucia i kilka przemyśleń. Jednego jestem natomiast pewna – ten dokument powinien obejrzeć każdy, kto interesuje się popkulturą, tworzeniem produktu i tym, co dzieje się zanim zostanie wydany i co, gdy wydany już zostanie.

W Gaga: Five Foot Two podglądamy piosenkarkę w trakcie tworzenia wydanej w ubiegłym roku płyty Joanne, przygotowań do występu w przerwie rozgrywek SuperBowl, podczas kilku promocyjnych wystąpień i w domu, gdzie poznajemy historię jej choroby. Artystka cierpi na fibromialgię, jedną z chorób reumatycznych. Tą chorobą, bólem i cierpieniem wyłożony jest cały dokument.

Co kilkanaście minut pojawiają się albo ujęcia Gagi w szpitalu, albo Gagi podczas zabiegów pomagających uśmierzyć ból albo Gagi mówiącej, że akurat teraz wszystko jest dobrze, nie cierpi. Na krótko przed premierą dokumentu piosenkarka poinformowała, że z powodów zdrowotnych musi przesunąć europejskie koncerty na przyszły rok. Biorąc to pod uwagę pewno bardzo potrzebne jest pokazanie, z jakim rodzajem choroby i z jak dużym bólem walczy.

Fani (i nie fani) mają szansę zrozumieć, o jaki poziom bólu chodzi. A osoby, które w swojej głowie tworzą z gwiazd popkultury nadludzi, mogą zobaczyć w nich przede wszystkim człowieka, który nie jest robotem, zawsze wystylizowanym i w pełnym makijażu.

Mnie natomiast zabrakło pokazania procesu twórczego. Gagi artystki.

Zastanawiałam się, jaki był cel zatrudnienia kogoś, kto przez kilka miesięcy spacerował za Gagą z kamerą? Czy narzucono sobie scenariusz? Czy nagrywano wszystko, a potem dokonywano selekcji i może dopiero na tym etapie nakreślił się pomysł na to, w jaką stronę ma to pójść i co Gaga chce przez ten dokument powiedzieć? Wiadomo, że muzycy zapraszają do studia nagraniowego kamery po to, żeby zarejestrować proces nagrywania płyty, opowiedzieć o nim i najczęściej dorzucić, jako dodatek do właśnie wydanego krążka.

Wiadomo też, że gwiazdy zapraszają kamery do domów, żeby pokazać jak żyją i pokazać siebie od tak zwanej kuchni, w piżamie, dresie, potarganych włosach i bez makijażu. Dokładnie po to, co teraz tak często pokazują na Instastories, czy w ogóle w mediach społecznościowych. Gaga musiała mieć więc jakiś plan, pomysł na to, co jej dokument ma pokazać.

Dla osób, które ją uwielbiają pewnie nie ma większego znaczenia na co położono nacisk montując materiał. Za pewne cieszy ich sam fakt, że dokument powstał, jest i trwa prawie dwie godziny. Mnie, gdybym była jej fanką, też by to wystarczało, ale włączając Gaga: Five Foot Two liczyłam na coś więcej. Chciałam poznać Lady Gagę jakiej nie znam, zobaczyć nie tylko jej wypasione samochody, duży dom i rasowe zwierzęta, ale przede wszystkim artystkę, która nagrała płytę, która mnie zaskoczyła. Bo rzeczywiście było tak, że Joanne słuchałam z przyjemnością i zaskoczeniem. Chciałam zajrzeć za kulisy tego albumu, poznać pierwsze aranżacje.

Tymczasem procesu twórczego w postaci zakulisowej pracy nad albumem jest niewiele.

Jest kilka ujęć ze studia, głównie te zarejestrowane z gościnnym udziałem Florence Welch, gdy obie piosenkarki nagrywały wspólnie Hey Girl na płytę Gagi. Mamy ujęcie pracy nad demówką i bardzo przyjemną scenę, w której Gaga opowiada historię swojej rodziny i prezentuje babci utwór napisany dla zmarłej cioci. Liczyłam, że będzie tego więcej. Zamiast tego dokument, poza chorobą, skupia się na pokazaniu przygotowań do SuperBowl, które jak zrozumiałam, było swego rodzaju zwieńczeniem kariery Gagi.

Patrzymy, jak Gaga obmyśla swój występ. Jak ustawia do pionu współpracowników uświadamiając tym, że każdy, nawet najmniejszy szczegół, materiał kurtki, w której wyjdzie na scenę, ma znaczenie. Nie powiem, takie zakulisowe smaczki są interesujące, ale mnie bardziej interesowały te fragmenty skupione wokół samej płyty. 

Zapamiętałam jedno zdanie Gagi, wypowiedziane po tym, jak oddała w ręce wytwórni gotową płytę. Powiedziała, że będzie walczyła, żeby im się spodobało to, co usłyszą, bo to jest naprawdę dobre. Myślę, nawet to wiem, że niewiele osób zdaje sobie sprawę, że nawet artyści pokroju Gagi, z milionami sprzedanych płyt i znanym nazwiskiem, muszą walczyć z prezesami wytwórni o to, żeby wydali im album takim, jaki on jest, a nie taki, jakim oni chcieliby go zobaczyć. Fajnie, że to zdanie padło, bo znów pokazuje ten muzyczny światek od trochę innej, mało medialnej strony.

Gaga: Five Foot Two zostawia we mnie mieszane uczucia. Z jednej strony jest to niezwykle emocjonalny obrazek, który odsłania prywatne życie Gagi, jej emocje, jej przeżycia, jej zmagania i jej smutki. Z drugiej strony pokazuje kobietę sukcesu, która mimo choroby, mimo osobistych tragedii i niepowodzeń w życiu uczuciowym, gra na największym wydarzeniu popkulturowym sezonu i błyszczy. Wciąż nie wiem, jaki był pomysł na ten dokument, czy kamera z ręki i momentami trzęsące się ujęcia były zamierzone, czy to tylko przypadek. Wciąż się zastanawiam, co Gaga chciała przez ten dokument pokazać.

Czy chodziło jej o to, żeby uświadomić ludziom, fanom, że jakkolwiek źle nie byłoby w życiu, cokolwiek by się nie działo trzeba podnieść głowę, walczyć i iść do przodu? Czy może chciała im opowiedzieć historię powstawania albumu Joanne, a po drodze wyszły te wszystkie chorobowe tematy, i SuperBowl, które zdominowały całość? A może, tak po prostu, to miało być takie chaotyczne?

Powiedziałabym, że Gaga: Five Foot Two to dokument niosący potężny ładunek emocjonalny i szczere wyznania, które działają na jego korzyść. Na niekorzyść działa natomiast dobór materiałów, który sprawia, że obok wartościowych i interesujących treści mamy dziwne ujęcia pośladków piosenkarki, przypadkowe spotkania w sklepie i trwający chyba z piętnaście minut wątek małej stłuczki samochodowej przed studiem nagraniowym.

Równe rozłożenie akcentów. Tego mi w nim brakuje.