Padłam ofiarą oszustwa bądź udanego zabiegu marketingowego. Pewnego dnia zobaczyłam informację, że serial Młody Wallander to doskonała propozycja dla osób, którym spodobał się brytyjski serial Bodyguard. Tak bardzo chciałam w to uwierzyć, bo Bodyguard to jeden z najlepszych seriali, jakie widziałam w 2019 roku, że dałam się przekonać. Przez pierwsze dwa odcinki jeszcze w to wierzyłam, w później czułam się coraz bardziej rozczarowana. Młody Wallander to zdecydowanie nie jest serial na miarę Bodyguarda, ale może się spodobać tym, którzy lubią wątki społeczno-polityczne w serialach europejskich.
Wątków społeczno-politycznych w serialach amerykańskich mamy powoli dość, przynajmniej takie odnoszę wrażenie, lub zaczęliśmy czuć, że warto obserwować uważniej to, co dzieje się w krajach leżących bliżej naszej ojczyzny. Szwecja, bo w niej rozgrywa się akcja tego serialu, to kraj, w którym mieszają się kultury, religie i przez to mnożą podziały – społeczne, gospodarcze, polityczne. Serial powstał na podstawie powieści nieżyjącego już szwedzkiego autora Henninga Mankella, który zasłynął historiami o fikcyjnym detektywie Kurcie Wallanderze. To postać dobrze znana miłośnikom skandynawskich kryminałów, stąd też liczyłam na pewną dawkę tego charakterystycznego skandynawskiego mroku. Wallander to też generalnie postać mocno ograna, ale Netflix postanowił wyrwać się nieco ze schematu i postawił na stworzenie serialu o młodym Kurcie, czyli początkach jego zawodowej drogi.
Poznaj sprawę, która naznaczyła go na całe życie. Świeżo upieczony absolwent akademii policyjnej, Kurt Wallander (Adam Pålsson), jest świadkiem brutalnego morderstwa i zostaje włączony do śledztwa w jego sprawie, które nadzoruje komisarz Hemberg (Richard Dillane) – opis Netflixa.
Pierwsze, co mnie zaskoczyło to fakt, że bohaterowie serialu, wszyscy bez wyjątku, mówią po angielsku. Oczywiście wiem, i to doskonale, z doświadczenia wręcz, że w krajach skandynawskich biegła znajomość tego języka to nic nadzwyczajnego, mówienie bez wyraźnego akcentu również, ale błędnie założyłam, że skoro wpadamy z wizytą do Malmö to będzie po szwedzku. Tymczasem wystarczyło sprawdzić obsadę, czego nie zrobiłam odpowiednio wcześnie, żeby się przekonać, że tylko aktor wcielający się w tytułowego bohatera nie jest Brytyjczykiem. Może stąd wziął się ten pomysł marketingowców, żeby porównywać ten serial do Bodyguarda? Na szczęście pierwszy odcinek kończy się na tyle obiecująco, że obejrzenie drugiego wydało mi się dobrym pomysłem. No ale ja generalnie wolę oglądać seriale do końca niż wygłaszać osądy po 45 minutach.
Szybko dotarło do mnie jednak, że o Młody Wallander można powiedzieć wszystko tylko nie to, że ma klimat. Akcja mogłaby się rozgrywać dosłownie w każdym europejskim mieście i nie robiłoby to żadnej różnicy. Problem jednak w tym, że to wcale nie oznacza, że to serial opowiadający historię uniwersalną, w którym można doszukać się piątego dna i uznać, że miejsce akcji ma drugorzędne znaczenie. Serialowi brakuje klimatu, który mógłby zyskać na przykład dzięki szwedzkim dialogom. Wszak język to emocje i gesty. Najbardziej szwedzkie jest w tym serialu Turning Torso widoczne na zdjęciu, które wybrałam do zilustrowania tej recenzji – to ten budynek w tle. A to mówi bardzo wiele, bo jeśli potrzebujesz wykorzystać najbardziej rozpoznawalny punkt miasta, żeby uzmysłowić widzowi, że akcja naprawdę toczy się w Malmö to ewidentnie coś poszło nie tak.
Coś poszło nie tak także z zakończeniem historii. W ciągu sześciu odcinków utało się poruszyć kilka bardzo ważnych kwestii społecznych, nieporozumień wynikający z różnych stylów życia, a także ukazać wątek zaburzeń psychicznych, potęgi władzy i pieniądza. Namnożenie tych wątków dało parę ciekawych scen i zaskakujących zdarzeń, ale ostatnie kilka minut serialu wygląda tak, jakby wycięto kluczowe sceny! Może i przez pięć odcinków nie wbiło mnie w fotel i nie zapomniałam o toalecie i przerwach na sen, ale sądziłam, że wątek Karla-Axela Muncka zakończy się w choć trochę spektakularny sposób. Lub że się zakończy w ogóle. Zabrakło jednego, może dwóch dobrze rozpisanych odcinków. Czyżby nie było na nie pomysłu? Nie wierzę! Funduszy? To prawdopodobne… A może to wina pandemii lub nieudany suspens przed drugim sezonem?
Wiem, że dałam się nabrać na kłamliwą reklamę i naiwnie uwierzyłam, że Młody Wallander zaskoczy mnie równie mocno, jak serial BBC. Znów obudziło się we mnie przekonanie, albo raczej znów mi się przypomniało, że na Netflixie coraz trudniej jest znaleźć serial zapadający w pamięć, oryginalny, intrygujący czy po prostu dobry. To już nie te czasy, gdzie zachwycaliśmy się House of Cards, czekaliśmy na The Crown, a premiera Stranger Things była wielkim wydarzeniem. Na jakiś monotonny jesienny wieczór Młody Wallander będzie jak znalazł.