Paramore – After Laughter. (U)śmiech przez łzy + konkurs

Ostatnie miesiące w świecie muzyki popularnej są niezbyt łaskawe dla tych, którzy nie przepadają za zmianą brzmienia swoich ulubionych artystów. Nowa płyta Paramore może być ciosem w samo serce dla tych, którzy wydany w 2013 roku krążek Paramore traktowali, jako chwilowe zafascynowanie Taylora brzmieniami tak ukochanymi przez producenta płyty Justina Meldal-Johnsena i wierzyli, że zespół zechce wrócić do flagowych brzmień sprzed równo dekady. Tymczasem After Laughter jest kontynuacją tego, co pojawiło się właśnie te cztery lata temu. I tak się składa, że w tym roku mija dziesięć lat odkąd ja poznałam i polubiłam Paramore.

Założyłam sobie, że chce mieć tydzień na posłuchanie majowych premier. Tydzień na zapoznanie się z płytą, osłuchanie, znalezienie ulubionych i tych najmniej lubianych piosenek. Zapomniałam tylko, że przez tydzień będę ciągle rozmyślała, jak ująć w słowa to, co chce powiedzieć. Zapomniałam tez o jednym ważnym fakcie:

jeśli chce się opisać album jednego z ulubionych artystów, albo przynajmniej taki album, który przesłucha się więcej niż jeden raz, praktycznie nigdy nie da się dość do punktu recenzji ostatecznej.

Za miesiąc, za pół roku, za rok, za dziesięć lat, znajdę kilka aspektów, których dzisiaj nie widzę. Pewnie już po czerwcowym koncercie napiszę, że kilka piosenek podoba mi się bardziej niż teraz. Ale na tym chyba polega piękno muzyki – melodie i teksty cały czas w nas są i razem z nami nabierają nowych sensów i znaczeń.

Jeśli czytaliście tekst poświęcony singlowi Hard Times to być może pamiętacie, że powiedziałam: przez tę piosenkę z zaciekawieniem czekałam na całą płytę. Właśnie tak było. Po premierze kawałka Told You So miałam wrażenie, że to będzie jedna z tych słabszych piosenek na albumie. Okazało się jednak, że one dwie są naprawdę niezłą reprezentacją całości. W zasadzie nakreśliły  jego brzmienie. Do tego stopnia, że słuchając płyty zaskoczyła mnie tylko jedna piosenka. I nie jestem pewna, czy to dobrze, bo nie śpiewa w niej Hayley.

Jednocześnie wszystkim tym, którzy sekundę po premierze After Laughter zaczęli nosić na sztandarach napisy “Paramore nagrywa pop dla kasy” (zupełnie tak, jakby dopiero od kilku lat zarabiali pieniądze na muzyce…) te dwie piosenki, plus pierwszy wywiad, którego zespół udzielił opowiadając o After Laughter, powinny dać jasny sygnał jaka to będzie płyta.

Jednym słowem: charakterystyczna. W kilku słowach – brzmieniowo niezwykle pozytywna pozwalająca zadać sobie pytanie, co w dzisiejszych czasach nazywamy muzyką popową, a tekstowo najmroczniejsza w całym ich dorobku.

Paramore nieźle ucierają nosa wszystkim tym, którzy wszystko, co nie ma ostrego gitarowego riffu zamykają w szufladce z napisem pop. Jestem wielką przeciwniczką wrzucania muzyki do takich szufladek, bo to po pierwsze niczego dla odbiorcy nie zmienia, po drugie bardzo krzywdzi artystów. Jeśli Paramore grają pop, co gra Britney Spears? Rozumiecie przewrotność przyklejania takich łatek? Paramore mają też to do siebie, że tam ciągle się coś zmienia i chyba dopiero ewentualna szósta studyjna płyta, nagrana w obecnym składzie, mogłaby pokazać, dokąd ten zespół zmierza.

Tymczasem w piątek pokazali to, nad czym przez kilka miesięcy pracowali w rodzinnym Nashville. Producentem płyty After Laughter jest Taylor York i, ponownie, Justin Meldal-Johnsen. Ilekroć ktoś mi mówi, że słyszy na tym albumie inspiracje muzyką HalfNoise, czyli zespołem Zaca Farro, tylekroć ja mówię, że słyszę na tej płycie inspirację Meldal-Johnsenem. Zaraz wyjaśnię dlaczego.

Od pierwszego przesłuchania nie zmieniła mi się ulubiona trójka. W zasadzie to czwórka, bo Hard Times wciąż uważam za jedną z top piosenek z płyty.

Na tej liście jest jeszcze 26, No Friend i Tell Me How. Tak, to skromna lista i po dodaniu Hard Times łatwo wywnioskować, dlaczego to właśnie one, a nie któraś z pozostałych ośmiu. Trudno przejść obok 26 obojętnie, bo po odsłuchaniu Rose-Colored Boy, chyba rzeczywiście takiej najbardziej popowej brzmieniowo piosenki, jaką kiedykolwiek wypuścili, 26 wydaje się pierwszą oazą spokoju na tej płycie. Ja uwielbiam łączenie smyczków z popem, z rockiem, więc jeśli ktokolwiek wypuści balladę oprawioną instrumentami smyczkowymi, zakładając że nie będzie to kiczowate i niesmaczne – kupi mnie.

Myślę, że No Friend to jest ogólnie ten utwór na After Laughter, który można albo pokochać, albo od razu spisać go na straty i wrzucić do worka z nieudanymi pomysłami. Dla mnie to jest kawałek tak dziwny, tak inny niż wszystko, co do tej pory wydali, że spodobał mi się już po pierwszym przesłuchaniu. Nie wiem, czy jest to powód do większego zadowolenia, bo szansa na usłyszenie tej piosenki w wersji z Aaronem jest marna, wręcz żadna, ale to co facet zrobił w niej brzmieniowo i tekstowo jest po prostu genialne. Cieszę się, że jednak nie został nazwany zgodnie z pierwotnym planem, czyli Idle Worship Outro.

Z Tell Me How mam ten mały problem, że to znów jest ballada łechtająca moje uszy. Tym razem innym instrumentem, czyli pianinem. Słuchając tej piosenki od razu kojarzą mi się kawałki Tegan and Sara z Hearttrob. Już przy Paramore miałam wrażenie, że Justin Meldal-Johnsen trochę wrzuca do Paramore takich teganowych brzmień z tamtego albumu. Tell Me How bardzo mi to udowadnia, choć pewnie Taylor powiedziałby, że to przypadek.

Wniosek jest taki, że dwie z moich ulubionych piosenek z płyty są nimi, bo stworzono je w oparciu o instrumenty, które uwielbiają moje uszy. Dwie pozostałe – bo mnie pozytywnie zaskoczyły.

I chyba mogę wreszcie się przyznać, że nie uważam After Laughter za najlepszą płytę Paramore. Nie uważam jej za płytę lepszą od Paramore. Tam było o wiele więcej zaskoczeń. Pamiętam, że słuchałam Paramore myśląc, że nie sądziłam, że ten zespół kiedykolwiek pójdzie w taką stronę i zrobi tak dobry album, na swój sposób wychodząc ze strefy muzycznego komfortu. Tutaj doceniam smaczki włożone w piosenki, nie tylko te instrumenty smyczkowe i pianino, ale też te wszystkie cymbały, przeszkadzajki choćby w Pool.

Doceniam kunszt Taylora i ponownie mogę powiedzieć, że pewnie gdyby Josh Farro nie odszedł z zespołu, Taylor nigdy aż tak nie rozwinąłby się twórczo i nigdy nie byłoby mi dane posłuchać, co potrafi stworzyć. Doceniam pomysł na klimat tej płyty – zmieszanie naprawdę mocnych, trudnych, depresyjnych i ciężkich tematów poruszanych przez Hayley w tekstach, z muzyką lekką, płynącą, wielokrotnie bardzo delikatną (jak choćby w Forgiveness). Ale to wciąż jest płyta, która w kontraście do Paramore wydaje mi się po prostu dobra.

A naprawdę trudno jest nie pisać o After Laughter bez porównywania jej do poprzednich albumów, bo chyba w każdej (o ile nie w każdej) piosence można znaleźć odniesienia do innych utworów w dorobku zespołu. W tekście do piosenki Proof z 2013 roku są wersy zbliżone do tych z The Only Exception. Wtedy myślałam, że jest to przypadek. Teraz chyba trudno o nim mówić. Jeśli traktować tę płytę, jako rozprawienie się z demonami przeszłości, sporami i spięciami między członkami zespołu, sprytny zabieg i kolejny smaczek dla wiernych fanów.

Na zakończenie nie mogę nie wspomnieć o piosenkach, które uważam za najmniej udane

Na szczycie tej niechlubnej listy jest kawałek Grudges napisany przez Hayley wspólnie z Zaciem, którego z resztą słychać w tej piosence. Ten utwór jest dla mnie tak nijaki, że aż trudno mi cokolwiek o nim napisać. Drugim jest Caught In The Middle, które wiem, że wielu fanów uważa za jedną ze swoich ulubionych piosenek. Mi tam podoba się tylko i wyłącznie gitarka, zupełnie tak, jak w Told You So.

Trzymam kciuki za Paramore. Za to, żeby w składzie Farro, York i Williams stworzyli jeszcze przynajmniej jedną płytę pozbawioną odśrodkowych napięć, spięć, rozczarowań i niezadowolenia. Album, który nie będzie (u)śmiechem przez łzy. Chciałabym usłyszeć płytę powstającą w czystych warunkach i przekonać się, co im tam w duszach siedzi, gdy nie targają nimi silne emocje. I gdy do muzycznego głosu może mocniej dojść Zac, który do tworzenia tej płyty dołączył na tyle późno, że nawet nie opowiada o jej brzmieniu i przesłaniu.

Kup album After Laughter – tutaj


Wiedząc, jak wielu fanów Paramore czyta mojego bloga przygotowałam dla Was konkurs. Do wygrania egzemplarz majowego wydania brytyjskiego magazynu DIY, na którego okładce znalazł się zespół. W środku obszerny artykuł właśnie na temat płyty. Do magazynu dorzucam naklejkę promującą album After Laughter. Będzie mi miło, jeśli polubisz Medleyland.pl na Facebooku. 

– KONKURS –

Aby wygrać wystarczy odpowiedzieć na pytanie:

Co sądzisz o albumie “After Laughter”? 

Wiesz już, jakie jest moje zdanie na temat tej płyty, a ja jestem ciekawa, jakie jest Twoje! Oczywiście nie musisz pisać długiego, obszernego komentarza niczym mój tekst, który pewnie mógłby być, krótszy, gdybym tylko umiała takie pisać… Jestem bardzo ciekawa komentarzy na temat płyty!!

ZAKOŃCZONY

Laureat: Patryk Zep, gratulacje!

ZASADY KONKURSU
Organizator:
Organizatorem konkursu jest blog Medleyland.pl, fundatorem nagrody jest blog Medleyland.pl,
Warunki uczestnictwa w konkursie:
– w komentarzu należy zamieścić odpowiedź na postawione w treści wpisu pytanie konkursowe
– jedna osoba (uczestnik konkursu) może zamieścić tylko jedną odpowiedź konkursową
Termin przyjmowania odpowiedzi:
20 maja 2017 roku godzina 20:00
Laureat:
– zwycięzca zostanie wybrany przez komisję składającą się z autorów bloga, tj. Anji, Misi i Kota.
– zwycięzca zostanie powiadomiony o wygranej w odpowiedzi na zamieszczony przez siebie komentarz
– wyniki zostaną ogłoszone do czterech dni od zakończenia konkursu; nick/imię i nazwisko laureata będzie podane w edytowanej treści wpisu. Uczestnik wyraża zgodę na przetwarzanie jego danych osobowych na potrzeby konkursu.