Spotlight – zdobywca Oscara – recenzja

Jak brzmi przepis na udaną produkcję kinową? Czy receptą na sukces są efekty specjalne, dobór świetnych aktorów, a może nowatorski scenariusz? Filmowi Toma McCarthy’ego  zatytułowanemu Spotlight można w ciemno przypisać kilka wyróżniających go cech, bo przecież Oscara bez powodu nie dostał. Nie można mu odmówić dobrych kreacji aktorskich, wyczulanego oka reżysera i umiejętności oddziaływania na widza.

To obraz dla miłośników filmów opartych na rozbudowanych dialogach, widza wymagającego, ale nie łaknącego efektów specjalnych i zbędnych zwrotów akcji. Kościół Katolicki doczekał się więc ekranizacji, którą jak niegdyś książki, może chcieć wpisać na zakazaną listę. W głównych rolach m.in. Mark Ruffalo, Michael Keaton i Rachel McAdams.

Z wyczuciem

Współczesne kino wielu twórców stawia pod ścianą, pod którą najlepszym wyjściem do stworzenia kasowego przeboju wydaje się zainwestowanie w cuda techniki. Posłużenie się magicznymi właściwościami sztuki edycji, przy jednoczesnym zaangażowaniu aktorów z pierwszych stron gazet, to bardzo chętnie stosowany trik. Sęk w tym, że nie każdy scenariusz wymaga komputerowych wspomagaczy, a niektóre historie należałoby opowiedzieć zachowując umiar. W tym wypadku mamy właśnie do czynienia z filmem, którego scenariusz jest na tyle mocny, że nie wymaga zbędnej oprawy. Wymaga natomiast rozwagi, umiejętnego operowania słowem i trzymania emocji na wodzy.

Scenariusz filmu Spotlight, którego autorami są Tom McCarthy i Josh Singer powstał w oparciu o relacje dziennikarzy śledczych z dziennika The Boston Globe, którzy ujawnili sprawę tuszowania kilkudziesięciu przypadków molestowania seksualnego dzieci przez księży katolickich. Grupa działała pod nazwą Spotlight, stąd też nazwa filmu, a w 2003 roku za sposób ujawnienia tego procederu, jej członkowie otrzymali nagrodę Pulitzera.

Podjęcie się zekranizowania takiej historii wymaga nie tylko dużej odwagi, ale przede wszystkim umiejętności podejścia do tematu w sposób taktowny. Twórcom udało się uniknąć zbędnego wartościowania i rzucania oskarżeń. Udało im się także nie wykreować zbyt emocjonalnego zabarwienia wydarzeń, a jedynie podkreślenie, jak ważne dla dziennikarzy było doprowadzenie tej sprawy do końca. Wątki typowo emocjonalne, pokazanie prywatnych światów bohaterów i konsekwencji, jakie brnięcie w tę sprawę miało dla ich życia, to zaledwie wątki poboczne. Poruszane z konieczności, ale niewpływające bezpośrednio na fabułę.

Akcja niczym śledztwo

A ta toczy się bardzo powoli, mozolnie niczym autentyczne śledztwo. Dopiero pod koniec filmu sprawy napierają rozpędu, dowody zaczynają łączyć się w całość, a cała sprawa wreszcie może trafić w ręce opinii publicznej. Cały film utrzymany jest w szarym, stonowanym i lekko ponurym klimacie. Bohaterom nigdy nie towarzyszy słońce, na ich twarzach nigdy nie pojawia się uśmiech. Ten nastrój momentalnie udziela się widzowi i ma znaczący wpływ na odbiór filmu – poważny, niezwykle istotny, mocno kontrowersyjny. Ale przecież właśnie o to chodzi, żeby się na chwilę zatrzymać i zastanowić nad tym, co się właśnie obejrzało.

Tutaj może pojawić się jednak pewien problem. Wydarzenia opowiadane są tylko z jednej perspektywy – dziennikarzy, którzy w toku prowadzonego śledztwa docierają do coraz to nowszych faktów i systematycznie poszerzają listę księży, którzy krzywdzili dzieci. Pokazywane są wspomnienia ofiar, ale nie pokazywane są opinie przedstawicieli Kościoła. Ci, nawet jeśli się pojawiają, w żaden sposób nie odnoszą się do przedstawianych wydarzeń. Patrząc na Spotlight z tej perspektywy, jest to jedynie film opowiadający historię dziennikarzy, który przypadkiem natrafili na powtarzające się na przestrzeni wielu lat akty molestowania nieletnich przez przedstawicieli kościoła katolickiego. Film oparty na faktach, ale z łatwością mogący stanowić jedynie fragment filmu biograficznego prawników The Boston Globe.