Być może gdy nie obecna sytuacja zetknęłabym się z tą płytą wcześniej, a z pewnością wcześniej przypomniałabym sobie o tej dziewczynie, bo jeszcze z redakcyjnej pracy pamiętam publikacje na temat jej EPki. A może miało właśnie tak być, że sięgnę po Ciche dni Kaśki Sochackiej półtora miesiąca po premierze? Jedno wiem na pewno – jesienią sale koncertowe w naszym kraju powinny należeć (m.in) do niej.
Nad debiutanckim albumem Ciche dni Kaśka Sochacka pracowała z nazwiskami doskonale znanymi w branży – Agata Trafalska pomogła przy tekstach, a Olek Świerkot zajął się produkcją. O wydanie zadbało Jazzboy Records, mające pod skrzydłami choćby Korteza. Przed wydaniem płyty Kaśka dała się poznać widzom programów typu talent show, a niedawno miłośnikom seriali, bo utwory Trochę tu pusto i Jeszcze promowały serial Zawsze warto i Tajemnica zawodowa. Gdy o tym przeczytałam poszukam pewien zgrzyt, bo muzyka Kaśki wydaje mi się zbyt ambitna, jak na przeciętnego widza takich produkcji, ale ostatecznie przecież każdy chce z czegoś żyć, a debiut na ścieżce dźwiękowej seriali dwóch z trzech największych stacji telewizyjnych w tym kraju to nie taka mała rzecz.
Włączając Ciche dni zastanawiałam się, czy żeńska podopieczna Jazzboy Records będzie Kortezem w spódnicy. To jednak najbardziej kojarzone z wytwórnią nazwisko, obecne z resztą na płycie w utworze Dla mnie to już koniec, które dość mocno utorowało jej postrzeganie. I rzeczywiście jest w tym trochę prawdy, bo Kaśka śpiewa z serducha i wyrzuca z siebie emocje w otoczeniu oszczędnego instrumentarium. Nie jest jednak tak dramatyczna, jak bywa Kortez. W jej muzyce jest też więcej melodyjności i różnorodności, słychać to np. w Spędź ze mną trochę czasu jeszcze, gdzie w tle czai się gitara elektryczna.
Album otwiera doskonała Wiśnia, z wokalem Kaśki na pierwszym planie, przeplatane klawiszami i delikatnym elektronicznym beatem. Tytułowe Ciche dni to opowieść zamknięta w dźwiękach gitary akustycznej, z intrygującymi przeszkadzajkami przed refrenem, które wraz z postępowaniem utworu zmieniają klimat całości. Na rozszerzoną wersję płyty wrzucono starsze wersje dwóch piosenek – Mróz i Dla mnie to już koniec, które pokazują drogę, rozwój, proces, jaki dział się w twórczości Kaśki na przestrzeni lat. Przyjemny dodatek dający wgląd w początki powstawania nagrań, które ostatecznie stały się debiutanckim materiałem.
Wspomniany już, wykorzystany w serialu Trochę tu pusto, na tle całego albumu jawi się najbardziej radiowo i potencjalnie wydaje się być murowanym przebojem. Wpadający w ucho beat, wpadające w ucho zaśpiewy, bardzo rytmiczny, do poskakania, ale z niebanalnym tekstem. Mam wrażenie, że to takie wcielenie Kaśki stojące w jakimś sensie po środku tego, co zaczęła robić w 2014 – wnioskuję po utworze Mróz, a do czego doszła w procesie twórczym. To, co najbardziej urzeka mnie w Trochę tu pusto to partia skrzypiec. Dla odmiany utwór Jeszcze jest bardzo tajemniczy, przed refrenem przypomina mi piosenki Niny Kinert z wydanej w 2010 roku Red Leader Dream. Moim ulubieńcem jest jednak inny utwór, Z soboty na niedzielę z rewelacyjnym skończeniem z wykorzystaniem instrumentów dętych! Chciałabym usłyszeć to na żywo.
Sochacka utrzymała w każdej piosence minimalizm, ale jednocześnie w każdej przemycono coś, co wyróżnia jeden utwór na tle drugiego. To kolejna krajowa wokalistka, na którą warto mieć oko i obserwować, w którą stronę pójdzie jej kariera. Na razie z pewnością trafi na braku koncertów, ale kto na tym nie traci? Posłuchacie koniecznie utworów Wiśnia, Z soboty na niedzielę i Jeszcze!
Można mówić o Kaśce „Kortez w spódnicy”, ale jej debiut to muzycznie ciekawsza i barwniejsza płyta od debiutu Korteza, który mnie zachwycił, ale też emocjonalnie rozjechał. Kaśka nie rozjeżdża, ale daje lekkość i delikatność ukrytą w ciekawych, dobrze napisanych polskich tekstach.