Są takie albumy, i jest ich naprawdę wiele, których recenzji nigdy nie skończyłam. Z różnych powodów – tak mi się spodobały, że straciłam rachubę czasu, tak mnie rozczarowały, że szkoda było mi energii. Po wysłuchaniu albumu Trustfall P!nk zakładałam, że recenzję napiszę już kilka dni po premierze. Brak zachwytu potęgował chęć podzielenia się opinią. Na szczęście odczekałam, wróciłam do materiału z chłodną głową i wyciągnęłam wnioski. Najnowsza płyta P!nk nie będzie moją ulubioną, ale nie jest aż tak zła, jak początkowo uważałam.
Powstało bardzo wiele, chyba aż nadto, niepochlebnych recenzji tego albumu. Nie dziwię się autorom i autorkom, którzy po szybkim przesłuchaniu płyty zrecenzowali, co usłyszeli i słusznie zauważyli, że na Trustfall miesza się dużo gatunków. P!nk ponownie pracowała ulubionymi producentami, czyli Maxem Martinem, Davidem Hodgesem czy Gregem Kurstinem. Podobny zestaw współtwórców towarzyszył Hurts 2B Human z 2019 roku i po pierwszym zetknięciu z Trustfall poczułam, że coś te albumy łączy. Wówczas nie umiałam określić co, bo dzieli je przecież kilka lat, a poprzedza doskonały album Beautiful Trauma. Teraz już wiem, że chodzi o surowe, pozbawione lukru spojrzenie P!nk na świat, życie, emocje.
Ona nigdy nie należała do artystek, które lukrują rzeczywistość. Umiała, a raczej miała odwagę, sięgać po piosenki z przekazem. Nawet jeśli jej światowe przeboje mogły na to nie wskazywać. Przez lata dorobiła się metki twardej babki, ale zarazem artystki, która nie zamknie się na trudne tematy – społeczne, prywatne, po prostu ważnej dla niej. Właśnie tak brzmi Trustfall. To z jednej strony przygnębiająca, momentami niepokojąca płyta, na której słychać P!nk pogrążoną w żałobie. Z drugiej to spotkanie z kilkoma świetnymi muzykami oraz spojrzenie na życie z pewnego dystansu, zbicie piątki z trudnościami i chęć pójścia na przód. Bo życie jest takie, że raz się śmiejesz, za chwilę płaczesz, ale nigdy nie przestajesz tańczyć.
W licznych wywiadach towarzyszących albumowi P!nk opowiadała o okresie, w jakim powstawał. O żałobie po śmierci ojca, która najwyraźniej słyszalna jest w otwierającym płytę utworze When I Get There, napisanym przez wspomnianego wcześniej Davida i Amy Wadge. Ta piosenka, będąca mocno nieoczywistym i niebywale spokojnym otwarciem płyty, przeprowadza słuchacza przez spektrum emocji z życia P!nk. Tekstowo Trustfall nie rozczarowuje, muzycznie trzeba uzbroić się w cierpliwość. Dzieje się bardzo dużo, momentami zbyt dużo, żeby skupić się na tym, co najważniejsze. A tym (chyba) są słowa.
Po premierze tytułowego singla wreszcie poczułam się naprawdę zaciekawiona tym krążkiem. Teraz już wiem, że była to swego rodzaju zmyłka, bo Trustfall nie brzmi jak żaden z poprzedzających go singli. Trzynaście utworów to mieszanka folku z popem, który doprawiono elektroniką. To spotkanie dwóch P!nk – tej genialnej, emocjonalnej wokalistki, którą uwielbiam z projektu You+Me oraz tej rozrywkowej, popowej, która lata pod sufitem i jest mistrzynią akrobacji. Wielka szkoda, że nie udało się tego wyważyć. Wówczas Trustfall stałby się strawniejszy i przystojniejszy.
Gdy przetrwa się już pierwszy szok, a z bigosu wybierze te najsmaczniejsze kąski, uszom ukazuje się Turbulance. Ballada z popowo-elektroniczną produkcją, która jest idealnym półśrodkiem między balladową P!nk i laską, która na koncertach będzie w tym utworze tańczyć modern jazz. Docieramy też do Last Call, które przypomina mi produkcje utworów z Hurts 2B Human. W tle majaczą akustyczne gitary i mandolina, a P!nk czaruje głosem przypominając, że ma w gardle nie tylko niskie dźwięki i chrypkę. To samo, ale już zdecydowanie bardziej w stylu mojego ukochanego You+Me dzieje się w Last Cause. Słuchając tego utworu żałuję, że producenci nie przekonali piosenkarki, żeby zdecydowała się utrzymać nowy album w balladowym tonie. Niesamowite, jak słychać w tej kompozycji udział Wrabela! Skojarzenie z ich duetem na Hurts 2B Human pojawia się błyskawicznie.
Na uwagę zasługuje też Feel Something, popowa ballada znów opatrzona zaprogramowanymi melodiami, ale pojawiające się w niej partie gitary trochę odwracają uwagę od przepychu. Takie utwory jak ten, aż proszą się o wyważoną, delikatną produkcje, której niestety na Trustfall brakuje. Zauważa się to zwłaszcza, gdy w głośnikach pojawia się skomponowane na pianinie Our Song. Tutaj wszystko się zgadza. To albumowa wisienka na torcie, dla której warto przebrnąć przez wyboje.
Dla tych, którzy tęsknią za zadziorem i pazurem jest Hate Me, które zdaje się wyrwać z pierwszych albumów P!nk, z tą różnicą, że wtedy produkcja była surowsza. Nie zmienia to faktu, że fani I’m Not Dead i Funhouse powinni odnaleźć w tej piosence swoją idolkę sprzed lat. Szkoda tylko, że elektryczne gitary połączono z komputerową perkusją i przyćmiono utwór ciężkostrawnym beatem. Ich się na tej płycie nie krępowano.
Na Trustfall trafiły też trzy duety. Wszystkie udane, ale ze smutkiem stwierdzam, że żaden nie jest zachwycający i wydaje się być dziełem przypadku. Słuchałam wywiadu z P!nk, gdzie spytano ją o kulisy współpracy z The Lumineers, First Aid Kit i Chrisem Stapletonem. Błyskawicznie wyszło na jaw, że jedynie z Chrisem łączy P!nk jakaś głębsza relacja, a pozostałych lubi posłuchać, zna, ale wspólny utwór to raczej chęć nagrania czegoś z kimś nowym, a nie konkretnie z tymi twórcami. Rozczarowało mnie to o tyle, że widziałam we współpracy First Aid Kit z P!nk szanse na dotarcie dziewczyn do dużej grupy odbiorców. Po wysłuchaniu Kids In Love mam co do tego wątpliwości, bo to nie jest nagranie, w którym First Aid Kid się wyróżniają, mimo że muzycznie lepiej pasuje do ich dorobku niż dyskografii P!nk. Nie są temu albumowi potrzebne duety. Zwłaszcza, jeśli mówimy o tak osobistym krążku.
Dla tych, którzy po wysłuchaniu Trustfall zaczęli się zastanawiać nad sensownością kupowania biletu na letnią trasę koncertową, mam optymistyczną wiadomość. Summer Carnival wciąż ma szanse być przepełnione największymi przebojami P!nk, a dopiero jesienna trasa – zaplanowana w Ameryce – dzierży tytuł pochodzący od nowej płyty. Zakładam, że latem nie zabraknie kilku utworów z albumu – choćby Never Gonna Not Dance Again i balladowego Trustfall, ale braku największych przebojów się nie spodziewam. Bilety na koncert P!nk na Stadionie Narodowym można kupić tutaj.
Po 25 latach na rynku, rewelacyjnej karierze, wyprzedanych stadionach na świecie i ciągłej obecności w czołówce, P!nk może robić na co tylko ma ochotę. Jest jedyną topową artystką początku lat 2000, która potrafi nagrywać muzykę wciąż podbijając listy popularności, sprzedawać setki tysięcy płyt w pierwszym tygodniu, grać stadionowe trasy i trzymać przy sobie miliony fanów. Nowym albumem zrobiła mi nadzieję, że pewnego dnia znów usłyszę You+Me. I przypomniała, że w 2021 roku Dallas Green utrzymywał, że drugi album jest skomponowany.