Mój kinowy maraton z polskimi filmami miał się zacząć nieco inaczej, bo od filmu Zgoda Macieja Sobieszczańskiego. Stało się inaczej, bo filmu próżno szukać w łatwo dostępnych dla mnie kinach, a do tych trudniej dostępnych nie jest mi po drodze. Maraton zaczął się więc od Ach śpij kochanie Krzysztofa Langa i chyba dobrze się stało.
Nie do końca przypadkowo. Obejrzałam niedawno Amok, mam za sobą też Jestem mordercą. Oglądając Ach śpij kochanie mogłam porównać te dwie polskie produkcje z tą najnowszą. Z założenia są to trzy różne filmy, trzech różnych reżyserów, trzy różne historie, częściowo różna obsada. W praktyce łączy je wiele.
Każdy opowiada o mordercy, morderstwach i policji najpierw szukającej mordercy, a później zbierającej dowody na to, że te zbrodnie faktycznie popełnił. Po obejrzeniu zapowiedzi Ach śpij kochanie byłam gotowa pomyśleć, że z tej trójki to będzie najlepszy, najmocniejszy film.
Andrzej Chyra, wcielający się we Władysława Mazurkiewicza wyglądał niesamowicie, a do tego zwiastun był dość nietypowy.
Nieszablonowy, intrygujący w pełnym znaczeniu tego słowa. Wyróżniający się na tle większości klasycznych zwiastunów opowiadających w dwie i pół minuty wszystko, co w filmie najciekawsze. Gdy oglądam ten zwiastun teraz, kilka miesięcy po pierwszym zobaczeniu, myślę, że oferuje on dużo więcej niż sam film ma do zaoferowania. Ot, paradoks.
Od kilku lat w Krakowie i okolicach znikają ludzie. W sumie 67 osób. Młody śledczy Karski, wbrew swoim przełożonym, stawia hipotezę o seryjnym mordercy. Wkrótce w kręgu podejrzanych pozostaje tylko jeden człowiek: Władysław Mazurkiewicz zwany Pięknym Władkiem. To król życia, zamożny kobieciarz, szanowany obywatel, ale także człowiek o zaskakujących powiązaniach, hipnotycznym uroku i niejasnej przeszłości. Karski w trakcie śledztwa zaczyna napotykać na coraz większe trudności. Znikają dowody i akta spraw. Ludzie, którym ufał odwracają się przeciw niemu, a między nim i podejrzanym tworzy się nietypowa relacja… A w tle całej sprawy jak duch pojawia się tajemnicza piękna kobieta.
Może dlatego, że Chyry wcale nie ma w tym filmie dużo? A może dlatego, że fabuła kręci się bardziej wokół PRLowskich władz niż samego mordercy? Może dlatego, że Ach śpij kochanie to w pierwszej kolejności film o aparacie władzy, w drugiej o ludziach, którzy powinni być przez ten aparat sądzeni? Może.
Na pewno liczyłam na film trzymający w napięciu, opowiadający historię człowieka, który z zimną krwią mordował swoich znajomych, osoby, które darzyły go zaufaniem. Dostałam film pokazujący, że młody policjant z ideałami nie ma praktycznie szans w starciu ze starymi glinami umoczonymi tak bardzo, że są gotowi na wszystko byle ochronić własne tyłki. Taka PRLowska wersja skorumpowanego gliniarza. Wiem, wiele takich filmów było i wcale nie potrzeba do ich nakręcenia autentycznych zbrodni i wątków biograficznych. Tylko, że w przypadku Ach śpij kochanie (i przytaczanego Amoku) inspirowano się prawdziwą historią, niestety niezbyt podnosi ona walory gotowego filmu.
Odkładając jednak na bok te moje wyobrażenia na temat fabuły, bo przecież nikt mi na kolanach nie przysięgał, że to będzie półtorej godziny biografii Mazurkiewicza… Oglądanie Bogusława Lindy i Andrzeja Grabowskiego po raz kolejny grających znane mi już role – jeden cwaniaczek, drugi cwaniaczek tylko ciut mniej wyedukowany – nie dodawało temu filmowi świeżości.
Na dokładkę scenarzyści dorzucili wątek romantyczny i…, co pięknie napisano pod zwiastunem, wątek nietypowej relacji, jaka tworzy się między podejrzanym, a panem mundurowym. Klasyka gatunku, gatunek klasyczny. Ale żaden z tych wątków nie wnosił do fabuły wiele. Jedynie wydłużył film.
Ot młody policjant-milicjant zakochał się w kelnerce, którą grała Karolina Gruszka i chcąc się jej przypodobać skorzystał z rad Mazurkiewicza w kwestiach ubioru. Skrojony garniak, wypolerowane pantofle, nowy kapelusz. Wątek miłosny miał też drugie dno, bo ukochana była z mordercą w pewien sposób powiązana, ale mimo wszystko uważam, że można było wpaść na nieco bardziej oryginalny pomysł niż romans między kelnerką, a policjantem, którego finał wydarzył się na dworcu kolejowym. Z białą chusteczką, pożegnalnym całusem i granatowym paszportem w damskiej dłoni.
Tak, wyszłam z kina rozczarowana. Podnosiłam się na duchu jedynie tym, że przecież i tak prędzej czy później obejrzałabym ten film, a tak mogę przynajmniej już teraz powiedzieć, że z trójki: Amok, Jestem mordercą, Ach śpij kochanie to Jestem mordercą wypada najlepiej, najciekawiej i najmocniej.
Ach śpij kochanie ciągnie Andrzej Chyra. Dobrze zagrana przez niego postać, świetnie ucharakteryzowany, budzący z jednej strony przerażanie, z drugiej fascynację. Tajemnicza aura aż od niego biła, ale niestety więcej uwagi poświęcono opowiedzeniu relacji między kumplami z komisariatu niż Pięknemu Władkowi. Panie Schuchardt, nic do Pana nie mam, ale wyglądał pan, jak Bodo w Bodo.
Niedosyt mam duży, ale myślę, że moje rozczarowanie rozumieją tylko ci, którzy widzieli Jestem mordercą. Film niby podobny, a o wiele lepszy. Mawiają, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. W moim przypadku, w przypadku tego tekstu, punkt widzenia zależy od liczby innych filmów o bardzo podobnym scenariuszu, które widziałam.