Kując żelazo póki gorące błyskawicznie stworzono serial na podstawie bestsellerowej książki Sally Rooney Normalni ludzie. Recenzowałam ją pod koniec kwietnia wspominając, że serial jest już gotowy i zostanie wyemitowany na BBC Three i trafi do oferty Hulu. Podchodziłam do niego z dużą rezerwą, czując że wciąż nie rozumiem fenomenu tej książki. W dodatku obawiałam się, że powstał tak szybko, że może okazać się klapą. Muszę jednak przyznać, że Normalni ludzie w wersji serialowej nie wypadają źle! Aktorsko to naprawdę dobrze zagrany serial.
To co łączy z serial i książkę to mieszane uczucia jakie wywołuje. Potrzebowałam prawie połowy sezonu, żeby przekonać się do serialu i tyle samo, żeby przestać powtarzać jak denerwuje mnie odbieganie od książki w scenariuszu. Po obejrzeniu wszystkich 12 odcinków jestem jednak zdania, że warto Normalnych ludzi obejrzeć. Odcinki nie są długie oscylują między 25 a 35 minut. Każdy to rozdział, przedstawiony niczym wyrwana kartka z pamiętnika głównych bohaterów, Marianne i Connella.
Dowiedz się więcej o fabule serialu czytając recenzję książki – Normalni ludzie. Sally Rooney stworzyła idealny portret milenialsów?
Paradoksalnie twórcom serialu sprawiło więcej trudności pokazanie nastoletnich, szkolnych okresów z życia głównych bohaterów. Dopiero gdy wyjechali na studia, a do historii dołączyli nowi bohaterowie serial nabrał szybszego tempa. Wcześniej niewiele wiedzieliśmy na temat jakichkolwiek relacji Marianne i Connella – strzępki relacji z najbliższymi, pobieżnie pokazane relacje z rówieśnikami. Sceny wydawały się powtarzalne, dialogi urwane w połowie. Wejście w dorosłość, wyjazd z rodzinnego domu pozwoliły na pokazanie ich z innej, ciekawszej i pełniejszej perspektywy. W otoczeniu innych ludzi.
Za reżyserię pierwszych ośmiu odcinków odpowiada Lenny Abrahamson. Nie chciałabym być aż tak brutalna w osądach i uznać, że to tylko on ponosi odpowiedzialność za mniejszą wyrazistość historii, ale odcinki w reżyserii Hettie Macdonald są ciekawsze. Wydawało mi się to dziwne, i bardzo mnie zaskoczyło, bo Abrahamson stoi za genialnym, przejmującym filmem Room, który powalił mnie na kolana, rozłożył na łopatki i do dziś pamiętam, jak szczękę zbierałam z podłogi jedną ręką próbując wstać a drugą wycierając łzy. Być może problem leży w scenariuszu, w tym, że druga część jest ciekawsza i więcej się w niej dzieje. Praktycznie każdy odcinek dzieje się w innej lokalizacji, przestajemy ograniczać się do szkoły czy domów głównych bohaterów. Zaczynamy też baczniej obserwować losy postaci drugoplanowych, które ubarwiają historię.
Serial Normalni ludzie skupia się wokół nieporozumień wynikających z braku otwartości głównych bohaterów. Czytając książkę widziałam to inaczej, o czym pisałam w jej recenzji, tutaj. W głównych rolach oglądamy Daisy Edgar-Jones i Paula Mescala. Oboje są młodzi, oboje grają regularnie, ale Paul ma na koncie kilka ról teatralnych. Myślę, że role w sztukach teatralnych pozwoliły mu nauczyć się lepiej wyrażać emocje, lepiej panować nad ciałem. Wątek walki z depresją, sesje terapeutyczne i emocje, jakie tam pokazywał to jedne z najlepszych scen w całym serialu. Pamiętam, że oglądając odcinek, w którym Connell zaczął szukać pomocy pomyślałam: nareszcie coś się dzieje, nareszcie prawdziwe emocje wyszły z tego chłopaka! Choć, i to trzeba wyraźnie podkreślić, w ogólnym rozrachunku to Daisy wykreowała postać bardziej wyrazistą. Taka oto przewrotność.
Gdybym miała wymienić trzy powody, dla których warto obejrzeć 12 odcinków Normalnych ludzi to pierwszy brzmiałby: to historia młodych ludzi opowiedziana w europejskim stylu. Tutaj nie ma hollywoodzkiego rozmachu, do którego przyzwyczajają nas najpopularniejsze filmy czy seriale o życiu młodych ludzi. Są ładne wnętrza i ładni ludzie, ale to ich piękno nie jest katalogowe. Drugi to historia sama w sobie – można się nie zgadzać z marketingowymi hasłami towarzyszącymi tej książce (pisałam o nich w recenzji powieści), ale trzeba przyznać, że Sally Rooney udało się wyłapać kilka istotnych elementów wkraczania w dorosłość w obecnych czasach. Trzeci powód to Irlandia i akcent. Przez lata byłam wielką przeciwniczką brytyjskiego akcentu, po latach zaczęłam się w nim zakochiwać i olbrzymią przyjemność sprawiało mi słuchanie Irlandczyków.
Normalni ludzie to jeden z tych seriali, którego historia zaczyna intrygować mniej więcej w połowie. Właśnie z tego powodu część widzów zniechęci się zanim rozpoczną się te najciekawsze, najbardziej emocjonalne i naprawdę dobrze zagrane sceny. Nie sądzę, żeby serialowa opowieść o Marianne i Connellu została uznana za serial idealny, jak próbuje się reklamować książkę Sally Rooney. Nie powiem jednak, żeby spełniła się moje obawa, że zbyt mało czasu upłynęło od wydania książki, żeby stworzyć udany serial. On jest udany, ale nie jest rewelacyjny. Furtka do drugiego sezonu została otwarta i myślę, że może nas czekać kontynuacja w stylu historii z filmu Love, Rosie.