Natalia Szroeder przeszła długą drogę od piosenkarki z topowych rozgłośni radiowych, do wokalistki śmiało poruszającej się w alternatywie. I choć polskie rozgłośnie radiowe mocno się zmieniają, Natalii próżno szukać w tych komercyjnych. Dużo łatwiej spotkać ją na koncertach, na topowych festiwalach, a tej jesieni również w klubach. Wydany jesienią ubiegłego roku Pogłos to nowe rozdanie, na które Szroeder pracowała całą karierę. Jak wypada w koncertowym anturażu?
W niedzielę, 13 listopada Natalia zagrała w poznańskim klubie Tama. Nie wybrałabym się na ten koncert, gdyby nie zaproszenie Sary, która podobnie jak ja, wierzy bardziej w muzykę w wersji koncertowej niż albumowe aranżacje. Poszłyśmy więc sprawdzić, jak Natalia Szroeder brzmi zamknięta w klubowych ścianach oraz ile osób przyjdzie bawić się w rytm jej utworów. Przyszło sporo.
Albumu Pogłos słuchałam raz, a ucho na dłużej zawiesiłam na wydanym niedawno suplemencie do płyty. Jest to przyjemne uzupełnienie materiału, który jest mocno balladowy, a w warstwie tekstowej prezentuje spojrzenie Natalii na świat, życie, emocje. Mimo że nie jest to materiał rozpychający się po listach przebojów, trudno mu tej przebojowości odmówić. Wersje koncertowe pokazywały, że Szroeder może i zrezygnowała z lekkich i prostych melodii chwytających za serca masy, ale nie pozbyła się umiejętności komponowania chwytliwych melodii. Nawet, jeśli emocjonalne ballady zdają się być jej bardzo bliskie. To liryczna dziewczyna, która potrafi rozbujać publiczność.
Wchodząc do Tamy nie wiedziałam czego się spodziewać. Wiedziałam, i bez słuchania albumu, że Natalia potrafi śpiewać. O ten aspekt koncertu się nie bałam, ale zastanawiałam się, jak będzie wyglądało jej klubowe wcielenie. Już w trakcie pierwszego utworu stało się jasne, że Pogłos Tour został dopracowany od pierwszej do ostatniej sekundy, pozwalając wokalistce oczarować produkcją i udowodnić, że jest na odpowiednim miejscu, w odpowiednim czasie. Robi co chce, jak chce, efektownie i efektywnie, z rozmachem, ale bez nadęcia i przesady.
Banki mydlane, wizualizacje do każdego utworu, pirotechnika, tsunami konfetti, kręcący się statyw, meduzy z malutkimi lampkami. To wszystko zmieściło się w produkcji 80 minutowego koncertu, od tego dnia najlepszej polskiej klubowej produkcji jaką widziałam. A naprawdę widziałam sporo i naprawdę trudno mnie zaskoczyć. Nie wiem, czy Szroeder byłaby w stanie kogokolwiek zaskoczyć swoim wokalem i umiejętnościami performerki – to stara wyjadaczka, która na scenie spędziła tyle lat, że i bez baniek mydlanych zrobiłaby show. W Tamie pokazała nie tylko, jak dobre może być wizualnie klubowe show w polskim wydaniu, ale też jak przemyślanie ułożyć setliste, żeby opowiedzieć historię.
Opowiedziała historię dziewczyny, która zaczynała z mocno innym repertuarem, a wraz z upływem lat zdobyła głos, z jakim rusza naprzód. Tytułowy Pogłos nie pozostaje tutaj bez znaczenia i zamykał główną część koncertu. W jego trakcie, już na początku, rozbrzmiał utwór Przypływy nagrany wspólnie z Ralphem Kaminskim, Para, Późne Godziny, Zima oraz 1-2 X i Poganianki. Nie mogło zabraknąć Powinnam?, czyli jednej z tych kompozycji, które mają ten przebojowy sznyt, który niesie publiczność – fanów Natalii. Miłym zaskoczeniem było zagranie przeboju Długość dźwięku samotności Myslovitz we własnej aranżacji oraz Enjoy The Silence Depeche Mode, gdzie Szroeder poszalała na klawiszach. Wracała do nich jeszcze kilkakrotnie, ewidentnie doskonale się bawiąc.
Ci, którzy przyszły na koncert posłuchać materiału z albumów Pogłos oraz Pogłos Suplement nie mogli wyjść z Tamy rozczarowani. Jeśli ktoś liczył na przeboje sprzed lat, musiał być rozczarowany, ale podczas koncertu Natalia zadbała o to, żeby wszyscy doskonale się bawili. Zgadując publiczność do tego stopnia, że wywiązywały się z tego naprawdę interesujące dialogi. Wielu artystów może pozazdrościć jej odwagi, bezpośredniości, ale jednocześnie. Biła z niej też szczera wdzięczność za to, że może grać koncert dla ludzi, którzy znają i śpiewają jej piosenki, doskonale bawiąc się w jej towarzystwie. Wychodziłam z Tamy oczarowana jej sceniczną osobowością, produkcją oraz głosem, który na żywo brzmi dużo lepiej niż na płycie. Będę mieć na Natalię oko!