Zaczęłam oglądać The Walking Dead przez przypadek trafiając na jeden z odcinków trzeciego sezonu. Od tamtej pory, przez trzy sezony byłam na bieżąco, śledziłam losy bohaterów i ogólnie zachwalałam serial za wszystko, za co chwalić go można. Moje podejście, co mnie naprawdę zaskoczyło, zmieniło się z początkiem siódmego sezonu.
Już pisząc w październiku tekst 7 rzeczy, które musisz wiedzieć przed dzisiejszą premierą The Walking Dead czułam, że moje podekscytowanie trochę siadło. Później obejrzałam pierwsze dwa odcinki i nie miałam ochoty na kolejne. Nie dlatego, że zabili jednego z moich ulubionych bohaterów (taki to przecież serial), nie dlatego, że leje się krew (zawsze się lała).
The Walking Dead zaczęło mi siadać na psychice. Starzeje się, czy co?!
Wielu było już w tym serialu negatywnych bohaterów, ale ich bronią była zawsze przemoc. Mordowali, porywali, więzili… Negan, nowy rządny poddanych i zysków koleś, stosuje broń podobną, ale inną – dręczenie, znęcanie się psychiczne. Dobrnęłam do końca połowy siódmego sezonu, czyli obejrzałam wszystkie wyemitowane do tej pory odcinki, ale The Walking Dead powoli przestaje być moim ulubionym serialem.
Starzeje się, czy co? Na dokładkę jest jeszcze ten śmieszny Ezekiela, jego utopia nazwana The Kingdom i tygrys, którego widok mnie bawi i już w ogóle nie wiem, co się w tym The Walking Dead dzieje. Może właśnie tak zaczyna rodzić się zmęczenie serialem? Może tak zaczynają się początki końca? Ups…
Postanowiłam napisać o nim, o tym, w POPvencie wychodząc z założenia, że raz na 24 teksty może pojawić się ten jeden, marudny.