Od początku spodobał mi się pomysł na ten film. Spodobało mi się, że Bartek Prokopowicz postanowił stworzyć film tak mocno go dotykający, inspirowany historią zmarłej na raka żony. Kobiety, która pewnego dnia wywołała w Polsce burzę, bo zdecydowała się złamać tabu owiewające temat walki z rakiem. Już sam ten osobisty pierwiastek dodaje Chemii szczególnej mocy. Inaczej patrzy się na historię Leny i Benka wiedząc, że nad jej powstaniem czuwał ktoś podobnie doświadczony przez los.
Produkcja trafiła do kin w październiku nie przez przypadek. To miesiąc walki z rakiem piersi, a film to dobry sposób na przypomnienie, że rak jest, przydarza się ludziom i że trzeba z nim walczyć. Chociaż w tym przypadku głównym tematem jest jednak miłość, ale raczej nie jest to ckliwy film dla par, które chcą potrzymać się w kinie za ręce a później pójść na romantyczną kolację.
Poważnie i zabawnie
Ciężkie tematy dobrze wyglądają w kinie. Podobno chodzi o psychologiczny zabieg, w którym zagłębiając się w problemy obcych ludzi utwierdzamy się w przekonaniu, że inni mają gorzej, więc sami czujemy się lepiej. Wolałabym tego na sobie nie testować, ale ten film po prostu musiałam obejrzeć. Przede wszystkim byłam ciekawa podejścia do tematu, gry aktorskiej Agnieszki Żulewskiej, która zaczyna przeżywać swoje kinowe 5 minut, i Tomasza Schuchardta w nowym wcieleniu.
Z podejściem do tematu trzeba się oswoić. Film podzielono na rozdziały, każdy oddzielony ciekawą, choć początkowo irytującą animacją. Zwariowany początek filmu, wariackie podejście Leny i Benka do życia. Raczej kino poruszające tego typu tematy nie kojarzy się z zakręconą dziewczyną, która garściami czerpie z życia, jest niczym wolny ptak i pozornie nie przejmuje się tym, że umiera. Potem trzeba się przyzwyczaić też do aktorów, bo oni, w myśl tego całego szaleństwa, są dobrani w bardzo charakterystyczny sposób.
Kto od czasu do czasu ogląda polskie filmy i seriale ten wie, że Eryk Lubos to ekranowy czarny charakter, nieco zabawny, ale na pewno nie pretendent do poważnej roli. Podobnie jest z Tomaszem Saprykiem, któremu bliżej do wariata niż stonowanego lekarza. To tylko dwie z kilku niespodzianek. Liderem w kategorii rola życia jest zdecydowanie Mateusz Janicki, ale lepiej samemu zobaczyć jego popis.
Gdy już poczujemy się wtajemniczeni w tajniki filmu pozostaje przyzwyczajenie się do ostatniego elementu – Natalii Grosiak, która w muzyczny sposób komentuje filmowe wydarzenia, upiększa je swoim głosem i sama występuje obok, w dosłownym tego słowa znaczeniu, głównych bohaterów. Chyba już wiadomo, że w Chemii sporo się dzieje.
Rak a szczęście
Temat decyzji o urodzeniu dziecka ze świadomością choroby nowotworowej był główną osią pierwszej połowy tego filmu. Dział się równolegle z pokazywaniem przemian, jakie zachodziły w wyglądzie głównej bohaterki – amputacja piersi i wypadające włosy. Nie pominięto także obaw i pretensji Leny, jej śmiałych i brutalnych w stosunku do siebie samej komentarzy o brzydocie. Specjalnie do tej roli Żulewska zgoliła blond włosy i rzecz jasna sporo schudła. Wyglądała wiarygodniej, prawdziwiej. Potrafiła zahipnotyzować.
Rak był wrogiem, a Lena i Benek, który poznali się przypadkiem, przez kilka lat toczyli z nim wojnę. W międzyczasie doczekali się dziecka, zbiednieli, dopadła ich gorycz i żal wynikający z niemocy. Prowadzili wariackie życie. On był dużym chłopcem, ona wariatką, która starała się wychować dziecko, wygrać z chorobą i nie zwariować, tym razem dosłownie. Razem przebrnęli przez etap przekonywania siebie wzajemnie, że dadzą sobie radę z wychowaniem dziecka, poszukiwania lekarza, który pomoże Lenie z ciążą i rakiem. To są te szczęśliwe, pełne nadziei momenty, choć jak to w życiu, przeplatane wątpliwościami i obawami. Było filmowe napięcie, niepewność, ale finalnie urodziło się dziecko. A rak pozostał.
Druga część to jest głównie pasmo rozczarowań wynikających z bezsilności. Żal Leny do Benka, bo przecież kazał jej walczyć i poddać się chemii, skazał ją na brzydotę i cierpienie. Benka do Leny, że go nie odtrąciła, gdy był odpowiedni moment i wpakowała go w tą całą sytuację, podczas gdy on sam i bez niej miał dużo problemów. W tym wszystkim była ich miłość, która na chwilę się zgubiła, o której na moment zapomnieli, którą na chwilę zabrała im nieuleczalna choroba. On kazał jej walczyć, ona dała mu powód, żeby chcieć żyć.
Wiara i miłość
To film pełen symboli, metafor mających pokazać trzy światy, które nagle połączyły się w jeden. Pierwszy to świat tej zwariowanej dziewczyny, pozornie od początku pogodzonej z wyrokiem, drugi to świat Benka, chłopaka, który nie potrafi pogodzić się z demonami przeszłości. A trzeci to ich wspólny świat – pomieszanie miłości, wiary i choroby. Z tego wszystkiego stworzył się film nieoczywisty. Prokopowicz próbuje pokazać, jak rak wygląda z tej drugiej strony, przełamać to tabu, które próbowała zwalczyć za życia jego żona.
Osoby walczące z rakiem nie są jeszcze martwe, są żywe i mają w sobie więcej siły, odwagi i pasji do życia niż my, ludzie pozornie zdrowi. Umieją poruszać tematy, których my się boimy. Dopóki mogą starają się wieść normalne życie, które przerywa wizyta u lekarza albo chemia. I to wszystko jest w tym filmie naprawdę ujmujące, inne i sprawia, że warto go obejrzeć. Choćby po to, żeby wychodząc z kina na chwilę się zastanowić.
Gdybym miała wskazać ulubione sceny, wskazałabym na wszystkie, które go zamykają. Na rodzinną rozmowę z córką, na moment pogodzenia się Leny i Benka z rzeczywistością, tego faktycznego pogodzenia się, i ich wspólną próbę zakończenia wspólnego życia. Nie są to wesołe sceny, są przygnębiające i doprowadzające do łez. Nie chodzi o samo umieranie, ani o śmierć, jako taką. Chodzi właśnie o to pogodzenie się z nią, o walczenie do końca, do upadłego.
Nie jest to film dla każdego. Jego interpretacja z całą pewnością zależy od naszej wrażliwości, osobistych przeżyć i umiejętności postawienia się w roli bohaterów. Moja wrażliwość, i osobiste przeżycia, sprawiają, że nie widzę w nim kiczu, który niektórzy dostrzegają. Może to naiwne, ale wolę wierzyć, że każdy chorujący na raka potrafi się uśmiechać, chce garściami czerpać życia i o nie walczyć, niż zastanawiać się, czy Prokopowicz przypadkiem nie wypaczył obrazu cierpienia.