W erze poradników mówiących nam, jak jeść, co jeść, co nosić i jak to nosić, Karolina Korwin-Piotrowska uznała, że zaprezentuje coś innego. Na początku było nawet fajnie czytać, jak to łatwo i tanio można zacząć zdrowo żyć, ale fala ekspertów rozlała się niczym tsunami. Korwin-Piotrowska pomyślała więc, że czas wrócić do korzeni i przypomnieć, że praca w programach rozrywkowych o tematyce show-biznesu to jedynie przypadek albo wręcz wypadek przy pracy. Niewielu zostało takich, którzy na pytanie o jej osobę, odpowiedzieliby, że to babeczka prowadząca programy o tematyce filmowej. Prężąca się dumnie na półkach księgarni Krótka książka o miłości świetnie o tym przypomina.
I pewnie nie jednego już zdążyła odstraszyć, bo gdy coś ma ponad 600 stron, w zasadzie niemalże 700, troszeczkę przyprawia o dreszcze. Zwłaszcza w kraju, w którym przecież się nie czyta, tzn. czyta się, ale bardzo mało i podobno najchętniej Sienkiewicza. Ale czymże jest ta książka? Już wiemy, że wcale nie jest krótka, a tytuł ma przewrotny. Czy to poradnik? Encyklopedia? Leksykon? Spis filmów z wypożyczalni? Nie, zdecydowane, stanowcze, mocne nie.
Krótka książka o miłości to nie jest lektura, w której przeczytasz, że koniecznie musisz obejrzeć film wyróżniony gablotą Oscarów, a inny zasługuje na cenne 120 minut z Twojego wolnego wieczoru, bo zagrana w nim rola męska jest najlepszą męską kreacją filmową w ostatniej dekadzie. W tej książce w ogóle nie przeczytasz, że cokolwiek musisz ani że jakikolwiek film jest wart Twojej uwagi. Dowiesz się natomiast, co w blisko 100 filmach spodobało się Karolinie Korwin-Piotrowskiej. Zupełnie na marginesie, przy okazji, przeczytasz o fenomenie konkretnego filmu, jego znaczeniu dla ówczesnego kina albo ogromnym emocjonalnym znaczeniu dla autorki. W końcu nie przez przypadek książkę otwiera tekst o filmie Gwiezdne wojny. Nowa nadzieja, a później biegniemy już alfabetycznie, od A do Z.
Trzeba przecież zwrócić też uwagę na przekrój filmów. Myśląc o takich mini kompendiach wiedzy, choć w tym przypadku to słowo wydaje się przesadzone, bo wątków biograficznych i mocno subiektywnych odczuć jest w tej książce zbyt wiele, żeby nazywać ją jakimkolwiek kompendium, z góry zakłada się, że skupiają się one na przeszłości. A w przypadku filmów tej zamierzchłej, zakurzonej, pewnie czarno-białej a może i niemej. Otóż nie. W tej książcę mamy do czynienia z filmami starszymi, młodszymi i wręcz świeżynkami.
W jednej książce znalazły się bowiem teksty o filmach z lat 80., 90., ale także tych, które dwa lata temu otrzymały nominacje do wszystko możliwych prestiżowych nagród, albo nie dostały żadnej. Jest to jeden z ogromnych plusów tej książki – nie ma w niej udawania, że dobry film musi mieć nie wiadomo ile lat, być nie wiadomo jak głęboko przeanalizowany, opisany i należeć do kanonu światowego kina.
Dobry, wartościowy, ciekawy film może mieć dwa lata, rok albo i pół. Dlatego niech Was nie zdziwi, że obok ekranizacji Lotu nad kukułczym gniazdem i Imia Róży znajdziecie tekst o filmie Gwiazd naszych wina i Igrzyskach śmierci.