kasia-kowalska-aya

Shortext: Kasia Kowalska – Aya

Uwielbiam takie powroty! W ostatnich latach coraz mniej artystów potrafi zaskoczyć mnie nową płytą. Kasia Kowalska nie dość, że to zrobiła to jeszcze udowodniła, że po dekadzie nie istnieje dla niej coś takiego, jak szaleńcza pogoń za trendami. Album Aya to, na ten moment, jedna z najciekawszych polskich płyt, jakie słyszałam w 2018 roku.

Jasne, 2018 jeszcze się nie kończy, a za kilka miesięcy zaleje nas lawina nowych albumów rodzimych artystów. Wśród nich, mam nadzieję, znajdzie się kilka wartościowych longplayów, ale Kasia Kowalska ma dużą szansę zostać w tej czołówce już do końca. Dlaczego?

Pierwszy powód jest taki, że Aya nie jest albumem nudnym i monotonnym. To ciekawa muzyczna podróż przez pop zmieszany z indie, mocne riffy, folk, a wszystko ubrane, z jednym wyjątkiem, w polskie teksty piosenek. Żaden utwór nie brzmi wymuszenie, każdy jest dopracowany. Drugi powód jest taki, że mimo iż od premiery tytułowego utworu Aya minęły dwa lata nie ma się wrażenia, że to piosenka, mówiąc kolokwialnie, z innej parafii.

Z pewnością znasz albumy, które zapowiadano na długo przed ich premierą, wrzucano do sieci single, a gdy ukazał się cały krążek okazało się, że ten pierwszy, czyli najstarszy singiel, kompletnie nie oddaje klimatu albumu. Zwykło się mówić, że pierwszy singiel nie jest najbardziej adekwatną zapowiedzią płyty. Że to piosenka pod radio, często najbardziej wpadająca w ucho, a nierzadko przypominająca inne znane utwory danego artysty. Gdy w 2016 roku ukazał się singiel Aya byłam nim zachwycona. Podobał mi się klimat tego utworu, zakochałam się w teledysku, który niby prosty i niewymagający, jest zbiorem pięknych ujęć.

Moja wiara w nową płytę mocno osłabła nie dlatego, że przez półtora roku próżno było szukać o niej informacji, a z powodu singla Alannah (tak niewiele chcę). Naprawdę niezbyt często mam tak, że nie mogę słuchać jakiejś piosenki. Okej, mam tak bardzo często z rapem, hip-hopem i muzyką, w której dominują beaty, ale nie w przypadku muzyki, którą wykonuje Kasia Kowalska. W przypadku Alannah (tak niewiele chcę) jest jednak tak, że ten utwór mnie denerwuje – zarówno w wersji polskiej jak i angielskiej.

Wystraszyłam się więc, że cała płyta będzie na mnie równie źle działała. Na szczęście Alannah (tak niewiele chcę) to wyjątek. Nie twierdzę, że to zła piosenka, ale po prostu źle reagują na nią moje neurony. Pewnie da się to wytłumaczyć w jakiś mądry, medyczny sposób, tak samo jak to, dlaczego niektórych piosenek słuchamy godzinami, a określone utwory stają się przebojami.

Są osoby, które twierdzą, że Kasia Kowalska nie pokazała na płycie Aya niczego nowego. Nie do końca wiem, w którym miejscu słuchania albumu zatrzymały się te osoby i co chciałyby usłyszeć w wykonaniu Kasi. Według mnie Aya to płyta-dowód na to, że po dekadzie nieobecności w branży muzycznej z autorskim albumem można wrócić z rewelacyjnym, interesującym, brzmiącym autentycznie materiałem. Istnieje naprawdę wielu artystów, którzy po takiej przerwie wydają płyty na siłę. Brzmiące, jak chęć stworzenia czegoś, na co nie ma się pomysłu, ale wytwórnia nalega, fani poganiają… Dziękuję Kasi za udowodnienie, że dziewiąty studyjny album nie musi być odgrzewanym kotletem.

Piosenki warte polecenia: Aya, Krew Ścinanych Drzew, Teraz Kiedy Czuję. Album można kupić tutaj.