Po pierwszym odcinku To wiem na pewno HBO byłam zachwycona, o czym zresztą wspomniałam w mediach społecznościowych. To jeden z tych seriali, które coś w człowieku otwierają, o których nie jest łatwo zapomnieć. Tego rodzaju seriale mają też to do siebie, że czasem trudno jest obejrzeć wszystkie odcinki w ciągu jednego dnia, tygodnia czy nawet miesiąca. Ja potrzebowałam chwili, żeby odpocząć od losów Dominica i zarazem wiedziałam, kiedy nie sięgać po To wiem na pewno, żeby nie nadwyrężać psychiki.
Trafiłam na serial To wiem na pewno przez przypadek, widząc gdzieś informację, że główną (i podwójną) rolę gra w nim Mark Ruffalo. Po pierwszych dwóch odcinkach byłam skłonna uznać, że to najlepsza rola, jaką do tej pory zagrał, najbardziej wymagająca emocjonalnie, przez co najtrudniejsza. Po obejrzeniu wszystkich sześciu odcinków uznałam, że chyba jednak nie. Okazało się bowiem, że To wiem na pewno to bardzo nierówny serial, który im bliżej końca, tym bardziej rozczarowuje i męczy już nie psychicznie, ale ze względu na swoją przewidywalność.
Serial przedstawia dwie równoległe historie życia braci bliźniaków naznaczone zdradą, poświęceniem i wybaczeniem. Losy Dominicka i Thomasa Birdsey’ów pokazane są na różnych etapach ich życia. Widzowie poznają braci w czasach dla nich współczesnych, na początku lat 90. XX wieku, kiedy obaj osiągają wiek średni. Produkcja wraca też do przeszłości w scenach pokazujących ich młodość i dzieciństwo. To rodzinna saga, która śledzi losy dwóch braci – opis NC+Go
Zacznijmy od tego, że I Know This Much is True to powieść Wally Lamba, którą Derek Cianfrance i Anya Epstein przełożyli na język serialu. Dodatkowego ładunku emocjonalnego, do i tak już dużego, dodaje fakt, że Mark Ruffalo zadedykował serial swojemu tragicznie zmarłemu przed laty bratu, Scottowi. Mężczyzna zmarł od postrzału w głowę, a okoliczności jego śmierci do dziś pozostają niejasne. Wiadomo, że nie było to samobójstwo, a efekt tragicznej w skutkach zabawy, najprawdopodobniej w rosyjską ruletkę.
Nie czytałam książki, więc nie wiem, czy i w niej zakończenie rozczarowuje, ale serial zaczyna się naprawdę mocnym uderzeniem. Twórcy nie tylko doskonale wprowadzają w rodzaj relacji, jaka łączy Dominicka z jego bratem bliźniakiem Thomasem, ale też przenoszą widza w Amerykę lat 90. To nie jest serial pełen pięknych wnętrz, bogatych ludzi i wydumanych problemów. To opowieść o rodzinie, poczuciu obowiązku, które doprowadza człowieka na skraj oraz sile tajemnicy, która ciąży, a której poznanie przynosi tak bardzo potrzebną ulgę. Niestety im bliżej końca, tym mniej jest zaskoczeń, a więcej wątków przybliżających serial do telenoweli. Jest nawet jeden odcinek, który przenosi nas kilka pokoleń wstecz naprawdę pokazując historię rodu Birdsey’ów od zarania dziejów. Odcinek ten jest ważny dla całej historii, ale mógłby wydarzyć się wcześniej, co pozwoliłoby uniknąć kilku niepotrzebnie rozciągniętych wątków.
Uwaga spoiler: Jedną ze scen, która najbardziej mnie poirytowała była ta, w której po kłótni ojczym Dominica i Thomasa trafia do szpitala, a lekarze informują Dominica, że będzie trzeba zapewnić ojczymowi opiekę. Dominic już jest gotów wprowadzić ojczyma do swojego domu i pewnie zrobiłby to, gdyby ten nie uparł się, że zamieszka w ośrodku opieki.
Losy Dominicka i Thomasa są przejmujące, z tym nie będę się kłócić i takie pozostają aż do ostatniej sceny. Tym, co mnie jednak zniechęca do wystawienia serialowi naprawdę wysokiej noty jest fakt, że od 4 odcinka po prostu wiadomo, jak skończy się ta historia i miejsce żalu, który odczuwa się obserwując zmagania Dominica zastępuje chęć powiedzenia mu: chłopie, współczuję Ci, ale zajmij się do licha swoim życiem! Żyj, dla siebie. Scenarzyści natomiast jakby nie mogli się zdecydować, czy wprowadzić w życie Dominica trochę radości i nadać mu sens, czy zrobić z niego bohatera tragicznego do sześcianu – w jego życiu tragedia goniła tragedię, wyrzeczenie goni wyrzeczenie, a on jakby sparaliżowany nie potrafi wyrwać się z tej spirali i bierze na klatę wszystko.
Uwaga spoiler: dzień, w którym Thomas opuszcza szpital psychiatryczny i jego wspólna wizyta z bratem nad ulubionym w dzieciństwie wodospadem jest tak wymowna, że od razu wiadomo, że Thomas wróci w to miejsce, żeby odebrać sobie życie. Już odcinek czy dwa wcześniej scenarzyści sugerują, że właśnie samobójczą śmiercią chorego z braci skończy się ta historia.
Po obejrzeniu ostatniego odcinka – dwa ostatnie obejrzałam jeden po drugim chcąc mieć serial z głowy, co dość dobitnie pokazuje, jaki zaczęłam mieć do niego stosunek – spojrzałam na recenzje. Wielu krytyków, z czym się w pewni zgadzam, podkreśla, że dla podwójnej roli Marka Ruffalo warto poświecić kilka godzin i obejrzeć To wiem na pewno. To prawda, ale warto mieć z tyłu głowy, że to, co w pierwszym odcinku robi na nas największe wrażenie, co emocjonalnie na nas oddziałuje, z każdym kolejnym odcinkiem przestaje być wyraziste aż zupełnie zanika. Postać Dominica fascynowała i wywoływała konkretne emocje, bo była tajemnicza, skomplikowana a życie odcisnęło na nim nie jedno piętno. Gdy te tajemnice przestają być niewiadomymi a zachowania Dominica stają się coraz bardziej czytelne i oczywiste, serial trafi moc. Trudno do końca współczuć bohaterowi, który nie chce, żeby w jego życiu pojawiło się coś pozytywnego, mimo że zauważa, że powinien pokierować pewnymi sprawami inaczej.
Niestety scenarzystom nie udało się utrzymać serialu na tym samym poziomie emocjonalnym, ani co gorsze zaskoczyć nieoczywistym finałem. O ile kibicowałam Dominicowi i chciałam, żeby ułożył sobie życie, o tyle nie jestem miłośniczką oklepanych happyendów. Liczyłam, że ta historia zakończy się happyendem, ale innym. Niezmienne twierdzę jednak, że to serial, który otwiera w człowieku pewne drzwi, każe spojrzeć na własne postępowanie z innej perspektywy i postawić sobie kilka ważnych pytań. Kiepskie zakończenie, na szczęście, tego nie zmienia.