zimna-wojna-pawlikowski

Zimna wojna. Pawlikowski w dobrej formie!

Do znudzenia powtarzam, że z polskim kinem trzeba ostrożnie. Nie należy go unikać, ale trzeba dokonywać dobrych wyborów, żeby się nie sparzyć i nie uciec z kina z krzykiem lub obrzydzeniem na twarzy. Najnowszy film Pawła Pawlikowskiego, Zimna wojna był na mojej liście polskich produkcji obowiązkowych od dłuższego czasu. Fakt, że zdobył rewelacyjne recenzje po pokazie na Festiwalu Filmowym w Cannes tylko spotęgował moją wiarę w to, że Pawlikowski jest w dobrej formie. Chociaż w jej brak nie wątpiłam.

Mamy do czynienia z reżyserem, który nie tworzy łatwych filmów. Jeśli widziałeś oscarową Idę doskonale wiesz, co mam na myśli. Znajomość Idy nie jest jednak konieczna, żeby zachwycić się Zimną wojną, ale jest dowodem na to, że Pawlikowski ma swój styl. Styl, którego się trzyma, styl który czuje i styl, w którym wie, jak się poruszać i jak stworzyć dobry film. Niewielu jest w Polsce reżyserów, których filmy wchodzą do szerokiego kina, którzy mają wyrazisty styl.

Film opowiada historię trudnej miłości dwojga ludzi, którzy nie umieją żyć bez siebie, ale równocześnie nie potrafią być razem. W ich role wcielają się Tomasz Kot i Joanna Kulig, którym na ekranie partnerują Agata Kulesza i Borys Szyc. Wydarzenia pokazane w „Zimnej wojnie” rozgrywają się w latach 50. i 60. XX wieku, w Polsce i budzącej się do życia Europie, a w ich tle wybrzmiewa wyjątkowa ścieżka dźwiękowa, będąca połączeniem polskiej muzyki ludowej z jazzem i piosenkami paryskich barów minionego wieku.

To, co najbardziej wyróżnia Pawlikowskiego na tle innych polskich reżyserów to kolor, a raczej jego brak. I wiem, że dla wielu osób brak kolorów to wystarczający powód, żeby nie obejrzeć Zimnej wojny. Rozumiem to, bo sama nie jestem fanką czarno-białego kina. Lubię kolory i zabawę barwami, ale oglądając Idę i Zimną wojnę zastanawiałam się, czy przypadkiem większość szarych filmów, które widziałam nie była… zła? U Pawlikowskiego brak ferii barw mi nie przeszkadza. A wręcz zachwyca mnie to, jak bawi się światłem, czernią, bielą. Udowadnia mi, że współczesne kino nie musi lśnić kolorami tęczy, żeby przemawiało, zwracało na siebie uwage.

Dlaczego Zimna wojna nie jest filmem łatwym?

Odkładam temat kolorów na bok, bo on nie jest tutaj najważniejszy, ale chciałam go poruszyć na początku, ponieważ to pierwsze, co widzimy. Dlaczego Zimna wojna nie jest filmem łatwym? Przede wszystkim dlatego, że to jeden z tych filmów, który nie opowiada się sam. Mnóstwo jest w kinie historii, które jak na tacy podają widzowi rozwiązania, historie opowiadane są od początku, do końca nie zostawiając miejsca na własne interpretacje i co ważniejsze, w ogóle ich nie wymagając. Film Pawlikowskiego do takich nie należy.

Tutaj dużo jest miejsca na myślenie, rozmyślanie, zastanawianie się i podejmowanie prób zrozumienia zachowań głównych bohaterów. Nie bez znaczenia pozostaje też tło historyczne. Bez znajomości wydarzeń historycznych można nie zrozumieć decyzji Zuli i Wiktora, chociaż polemizowałabym z tym, że nie dałoby się ich rozumieć patrząc na życie doświadczonymi oczami. Podoba mi się, że Pawlikowski osadził ich historię w czasach powojennej Polski, nadaje to wyjątkowości. Podoba mi się, jak włączył motywy ludowe i muzykę, której jest w tym filmie dużo, choć mogłoby być troszeczkę więcej. Podoba mi się, że historia miłości Zuli i Wiktora nie została opowiedziana w sposób banalny, że miała swoje wzloty i upadki.

Przemawia do mnie pewna nieoczywistość tego filmu. Z jednej strony rozumiemy, że życie w powojennej Polsce nie dla każdego było łatwe. Wyłapujemy tricki propagandowe, tricki partyjne umiejętnie pokazane w filmie. Nie raz słyszeliśmy, ile osób wyjechało z kraju szukając dla siebie miejsca w lepszym świecie, za wielkim murem czy jak kto woli za żelazną kurtyną. Z drugiej strony trudno tak zero-jedynkowo ocenić relację między ludźmi. Czy Zula i Wiktor naprawdę się kochali? Czy łączyło ich silne uczucie, a może potrzebowali siebie, żeby przetrwać? Czy potrafili żyć ze sobą, czy tylko marzeniami o życiu ze sobą?

Wiele można przeczytać opinii, że między Kulig a Kotem nie ma chemii. Rzeczywiście coś w tym jest, bo w Zimnej wojnie miłość nie bucha z każdego kąta. Jednocześnie nie można zapominać, że to nie jest film z gatunku love story, gdzie jedynym problemem zakochanych jest ich młody wiek, naiwność, zakazy od rodziców czy chęć wyrwania się z zapyziałego miasta. Ja w braku oczywistej chemii widzę zabieg celowy, który rozumiem.

Czy Zimna wojna jest lepsza od Idy?

Przede wszystkim trzeba pamiętać, że mimo kilku tych samych osób w obsadzie tych dwóch produkcji, Zimna wojna nie jest kontynuacją Idy. To następny film Pawlikowskiego utrzymany w jego charakterystycznej stylistyce. Na mnie zrobił mniejsze wrażenie niż Ida. Po skończonym seansie, gdy zapaliły się światła zobaczyłam, że siedzące za nami dwie panie, na oko będące rówieśniczkami Zuli, się wzruszyły. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ze mną jest coś nie tak?

Czy oglądam zbyt wiele filmów i coraz mniej z nich potrafi wywołać we mnie wzruszenie? Doszłam do wniosku, że to nie tak. Dla mnie Zimna wojna jest bardzo dobrą opowieścią, świetnie zekranizowaną historią, w której doceniam polityczne smaczki, wplecenie polskiej kultury, wątki wojenno-historyczne, zestawienie dwóch różnych światów, dwóch różnych osobowości i dwóch różnych miłości. Nie wiem, czy jest to historia opowiedziana lepiej niż ta w Idzie. Wiem natomiast, że oglądając Idę o wiele więcej razy poczułam się zaskoczona, a nawet zaczarowana, np. pamiętną sceną w oknie.

W przypadku Zimnej wojny scena zamykająca film wydaje mi się… oklepana, zwykła. Zastanawiałam się nawet, czy powinnam napisać to tak wprost, bo wiem, że w większości recenzji autorzy uważają ją za majestatyczną i piękną. Ja wolałabym, żeby ten film skończył się inaczej. Np. prostym, zwykłym najazdem kamery na sklepienie kościoła.

Od kilku dni, dzięki publikacji jednego z zagranicznych magazynów poświęconych kinowym produkcjom, coraz głośniej mówi się o tym, że Joanna Kulig ma szansę na nominację oscarową dla najlepszej aktorki. Bardzo jej tej nominacji życzę! Zachwyt nad tym filmem za wielką (i mniejszą) wodą jest dla mnie w pełni zrozumiały. Tam nasza historia budzi ciekawość, a dobrze opowiedziana budzi zachwyt. W przypadku Zimnej wojny zachwyt ten jest w pełni zasłużony. To naprawdę dobry film. Taki, którego zdecydowanie nie należy unikać!