Dzisiejsze Muzyczne szorty należą do Halsey, Patrycji Markowskiej, CAT Pierce i Harry’ego Stylesa. Każdy z nich zapowiada nowy krążek, który ukaże się jeszcze w tym roku i prawie każdy znalazł się na mojej liście płyt wyczekiwanych w 2017. Prawie, bo nie było na tej liście Patrycji Markowskiej, która jednym prostym, sprytnym zabiegiem zasłużyła na miejsce w #13 szortach.
Mam takie poczucie, że w ostatnim czasie Muzyczne szorty mi nie wychodzą. Zwalam to na brak niezwykle fascynujących premier, zaskoczeń, opadniętej szczęki i ekscytacji tym, co się ukazuje…
Halsey – Now or Never
W tym przekonaniu, że obecnie moi ulubieni artyści nie potrafią mnie niczym zaskoczyć, utwierdziła mnie we wtorek Halsey. Chociaż z jednej strony też pozytywnie zaskoczyła. Zaskoczyła tym, że piosenka Now or Never nie zmierza w kierunku sztampowego radiowego singla.
Niedawno, w rozmowie z pewnym magazynem Halsey niebezpiecznie zwróciła uwagę, że jej debiutancka płyta również nie podlizywała się stacjom radiowym. Momentalnie to wychwyciłam i zaczęłam się zastanawiać, czy może po sukcesie singla Closer Halsey będzie chciała to zmienić. Now or Never bliższe jest jednak do Badlands niż Closer.
Nie zmienia to jednak faktu, że piosenka jest mi, delikatnie mówiąc, obojętna. Mocno liczę, że w tym przypadku znów sprawdzi się stara reguła – kiepski pierwszy singiel, świetna płyta. Now or Never nie zrobiło na mnie żadnego wrażenia, trochę znudziło tak mocnym stonowaniem. Brakuje mi w tej piosence pazura Halsey, jej silnej osobowości. Wyrazistości.
Patrycja Markowska – 4 single/4 duety
Kończyłam pisać relację z poznańskiego koncertu Patrycji, gdy w sieci pojawiły się cztery pierwsze single z jej nadchodzącej płyty. I pewnie gdyby nie ta relacja, i ten niedawny koncert, przeszłabym obok nowego singla Markowskiej dość obojętnie. Moją ciekawość rozbudziła jednak liczba singli, jakie ukazały się jednego dnia i nazwiska, jakie obok ich tytułów się pojawiły.
Patrycja Markowska wystąpiła w Poznaniu – relacja + zdjęcia
Patrycja nagrała duety. Damsko-męskie duety. W jednym towarzyszy jej Ray Wilson, w drugim Marek Dyjak, w trzecim Grzegorz Skawiński, a w czwartym Leszek Możdżer. To są nazwiska, których raczej nikomu nie trzeba przedstawiać. Za sam pomysł – zarówno nagrania duetów, jak i wypuszczenia ich wszystkich jednego dnia – olbrzymi plus!
Mnie najbardziej urzekł, zachwycił, zaintrygował duet z Rayem Wilsonem. Ich głosy brzmią razem naprawdę bardzo fajnie! Trochę szkoda, że jest to przeróbka Constantly Reminded, ale na szczęście dla Patrycji – udana.
Jeśli chodzi o pozostałe trzy to tak naprawdę żaden z Panów nie jest z mojej bajki. Zabrudzony głos Dyjaka nigdy do mnie nie trafiał, Skawiński chyba zawsze będzie mi się kojarzył z piosenką Pokolenie, a z Możdżerem wyszła im tak sentymentalna piosenka, że poczułam się, że z moją wrażliwością jest coś nie tak. Niemniej, polecam posłuchać tych eksperymentów i obejrzeć klipy, jakie do nich nagrano. Markowska się napracowała!
CAT – Weapon of War
Podczas gdy starsza siostra Cat, Allison ogłosiła wszystkie szczegóły związane z premierą debiutanckiego albumu, CAT powoli stopniuje napięcie. W czwartek udostępniła w sieci kolejną piosenkę, która wyląduje na jej, również, debiutanckiej płycie.
Najnowszy singiel nosi tytuł Weapon of War i, jak dla mnie, jest najlepszą piosenką, jaką Cat wypuściła do tej pory. W jednym kawałku udało jej się zawrzeć w zasadzie wszystko, czym można byłoby ją scharakteryzować, jako artystkę. Gdybyście zapytali mnie, jak brzmi Cat Pierce i co jest w niej, potocznie mówiąc, fajnego zaczęłabym od nietypowej barwy głosu. Później powiedziałabym, że potrafi śpiewać hipnotycznie, a na końcu dodała, że przy tym wszystkim jej wokal ma siłę, moc i jest niezwykle kobiecy.
Cat to jest w ogóle takie uosobienie scenicznego seksapilu, ale dobrze ulokowanego i dobrze eksponowanego. Dobra wokalistka, piękna kobieta z mocną, przy czym jednocześnie delikatną niecodzienną barwą głosu. Debiutanckie albumy sióstr Pierce są wysoko na mojej liście muzycznych oczekiwań. Na razie nie ma spektakularnych zaskoczeń z ich stron, ale jest też na co czekać!
Harry Styles – Sign of the Times
Każda dekada, każda dwudziestolatka w historii muzyki popularnej ma swój boysband. Swoje The Beatles, swoje Take That, swoje N’ Sync, z których później wielką gwiazdą pozostaje tylko jedna osoba. Akurat w przypadku The Beatles nie ma to 100% przełożenia, ale łapiecie, o co mi chodzi, prawda?
Harry Styles był chyba od zawsze takim najjaśniejszym punktem One Direction i było jasne, że jego solowa płyta, kiedykolwiek by się nie ukazała, i jakakolwiek by nie była, będzie głośno komentowana. Ja czekam na nią z dwóch powodów: chce zobaczyć, jak poprowadzona zostanie kampania promocyjna i, to powód drugi, jaką muzykę wyda Harry. Oczekiwania ma w sumie spore.
I jak na razie Harry je spełnia! Singiel Sign of the Times pozytywnie zaskakuje brzmieniem – wykorzystaniem żywych instrumentów, bardzo przyjemnym brzmieniem gitary, chórkiem. Dopracowaniem, którego tej piosence nie można odmówić.
To taka muzyka faktycznie pachnąca latami 80., a nie elektropopem produkowanym na potęgę. Duży plus dla Harrego za chęci i odwagę! Do tego piosenka ma przejmujący tekst, który słuchany w obecnej sytuacji politycznej świata nabiera drugiego znaczenia.
Jasne, że zadbano o to, żeby chwytała za serce, żeby wzruszała i wywoływała zaskoczenie. W końcu nie bez powodu całość brzmi tak… podniośle? To chyba nie jest dobre słowo, ale jeśli posłuchasz Sign of the Times, od razu zrozumiesz, o czym mówię.
Właśnie dzięki postawieniu na muzykę niegenerowaną przez syntezatory świat może przestać mówić o Harrym, jako tylko i wyłącznie o członku zespołu One Direction.
Trzeba mieć jego debiutancki album na celowniku. Sign of the Times w 19 minut trafiło na #1 miejsce amerykańskiego iTunes. Harry pobił rekord należący do Adele, której piosenka Hello trafiła na szczyt po 50 minutach. Złośliwi już uznali, że to nie kwestia piosenki, a faktu silnego fan clubu One Direction. Ja powiedziałabym, że wystarczy spojrzeć na zainteresowanie solowymi singlami innych chłopaków z zespołu, żeby wiedzieć, że fani to nie wszystko…
Ludzie byli ciekawi, z czym solo wraca Styles. Myślę, że dostali piosenkę, która pozostawia niedosyt, u wielu pewnie też niedowierzanie. I dobrze! Ja nigdy nie byłam fanką One Direction. Byłam zdecydowanie za stara, żeby pokochać ich wielką miłością, gdy byli na szczycie, dlatego uważam, że jeśli mnie ta piosenka nastawiła pozytywnie – innych nie-fanów też nastawi w ten sam sposób. Tylko trzeba dać jej szansę.