Ależ się otoczenie wokół Sceny na Wodzie zmieniło od mojej ostatniej wizyty w tym miejscu! Głośniki poszły w górę, barierki się rozmnożyły. Na szczęście to, co najważniejsze pozostało. Dobra atmosfera i świetni artyści. W niedzielę na Maltańskiej Scenie Muzycznej zagrał Organek. Muzyk, którego solowego koncertu zabrakło podczas Męskiego Grania.
Ostatni, i jednocześnie pierwszy raz, widziałam Organka na żywo podczas WOŚPowego koncertu przed CK Zamek, który podobnie jak ten był darmowy, ale tym razem przyszło większe grono ludzi faktycznie wiedzących, kto ma zagrać. Chociaż przez moment miałam, co do tego wątpliwości. Gdy muzycy podpływali łódką na scenę, co jak widać stało się nową tradycją tych koncertów, siedząca obok mnie grupa nastolatków próbowała się dowiedzieć, który z artystów stanie za mikrofonem. Na szczęście długo nie musieli czekać na odpowiedź.
Wciąż na palcach jednej ręki mogę policzyć koncerty, które rozpoczęły się punktualnie lub z zaledwie kilku minutowym opóźnieniem. Wczorajszy koncert wpisuje się na tę listę, ale liderami nadal pozostają Taylor Swift – relacja z koncertu w Londynie – i Black Sabbath – relacja z koncertu w Krakowie – zaczynający grać przed czasem.
Magiczne intro
Koncert Organka bez magicznego wstępu nie mógłby się odbyć. Mam na myśli intro “Nazywam się Organek,” które jest sprytnie napisaną biografią Tomka. Jej formy mogą mu zazdrościć wszyscy muzycy świata, którzy nie mają pomysłów na ciekawe, dobre rozpoczęcie koncertu. A po intro rozpoczęło się wyraziste, gitarowe granie, z charakterystyczną dla płyty Głupi surowością.
Ubolewałam trochę nad siedzącą formą koncertu, chociaż mam tutaj mieszane uczucia. Z jednej strony cały pomysł na Maltańską Scenę Muzyczną niezmiernie mi się podoba, muzycznie jest to latem najciekawsza miejscówka w mieście, a z drugiej wiem, że tego typu koncerty odczuwałoby się ze zdwojoną siłą, gdyby można było poskakać. I muzykom byłoby chyba też przyjemniej, bo na bis – już za pozwoleniem ochrony na stojaka – wyraźnie pojawiła się w nich nowa, świeża energia.
Najbardziej gitarowy z koncertów
Bezsprzecznie Organek dał najbardziej gitarowy koncert, jaki Scena na Wodzie widziała w tym sezonie. I nie, Lipali nie dali lepszego. To Organek jest królem długich gitarowych solówek, a jego zespół wulkanem energii. O tej energii trochę się nasłuchałam wracając z koncertu, gdy idące przede mną dwie dziewczyny, na oko chwilę po 18-tych urodzinach bądź na chwilę przed nimi, rozmawiały na temat kondycji Tomka. Nie chodziło im wcale o kondycję wokalną, a fizyczną.
Po chwili zadumy, przemyśleń i wymiany poglądów jedna z nich doszła do wniosku, że jak na 40-latka Organek ma niesamowicie dużo energii i jest bardzo… ruchliwy na scenie. Rozbawiło mnie to, chyba nawet powiedziałam coś sarkastycznie na ten temat do współtowarzyszki koncertu, bo dziewczyny wyraźnie uznały, że w tym wieku należy się laska i bujany fotel. Bez przesady!
W ogóle w drodze powrotnej można solidnie skonfrontować swoje koncertowe doznania z odczuciami innych uczestników. Poza obalaniem mitu ruchliwości mięśni i stawów przed 40-tym rokiem życia, usłyszałam też, że Organek nie ma kontaktu z publicznością. To mnie nie rozśmieszyło, a rozdrażniło, bo braku próby nawiązania kontaktu muzykowi odmówić nie można. Jasne, nie jest on męską wersją Hayley z Paramore, która w każdej piosence podbiega do fanów, a w przerwach opowiada mniej lub bardziej wciągające historie, ale do wspólnego śpiewania, klaskania ludzi zachęcić chciał.
Wychodziło to różnie
Największy odzew zbierały single z albumu Głupi, które ludzie po prostu znali najlepiej. Było więc wspólne śpiewanie, lub jego próba, było klaskanie i aplauz po usłyszeniu charakterystycznego riffu. Ciut gorzej sprawa wyglądała na solówkach, które Organek gra długie i mięsiste, a ludziom w połowie robiło się już nudno. Nie wiem, jak sprawa miała się dwa piętra górki-trawiastej wyżej. Opisywana sytuacja miała miejsce na polance tuż przed sceną.
Koncert trwał godzinę z krótkim bisem, co przy jednej wydanej płycie jest optymalnym wynikiem. Podobno, jak Tomek ogłosił stojąc już na scenie, nowy krążek jest nagrywany, więc potencjalny następny koncert w Poznaniu ma szansę wyewoluować do półtorej godzinnej przyjemności. Tymczasem łapcie fotki!