Organek wsparł WOŚP w Poznaniu +zdjęcia

Niebiletowane imprezy plenerowe nie są najprzyjaźniejszym środowiskiem dla artysty. Na koncert przychodzą przypadkowi ludzie, najczęściej sami nie wiedzą, czego chcą, ale ich miny sugerują, że liczą na powalające show. Często główną widownią są rodzice z dziećmi, którzy w wolny weekend wyszli z domu, w tym wypadku po to, aby wesprzeć szczytny cel, albo wczesne nastolatki, którym nie podoba się nikt i nic. Tym razem było właśnie tak, ale Organek był nieugięty.

Zapowiadano ich, jako objawienie na polskiej scenie muzycznej. Muzykę obklejano metkami z ameryki, jakby to ona miała być wyznacznikiem jakości, i cytowano biografię z Wikipedii. Wszystko sugerowało nieziemskie widowisko, a na scenie, pewnie ku zaskoczeniu wielu przybyłych, pojawiło się czterech muzyków i w dodatku ubranych całkiem normalnie. Niepozorni oni zrobili sobie o wiele lepszą reklamę niż ta, jaką starano się im zrobić kilka sekund wcześniej.

Bez przesady

Nie było fajerwerków. Światełko do nieba się w tym wypadku nie liczy, bo dla niego przerwano koncert. Nie było efektów specjalnych i wykwintnej produkcji. Był natomiast koncert, który idealnie sprawdziłby się w lekko przydymionym klubie, trochę cieplejszych warunkach i tłumie ludzi, którzy najprościej mówiąc, czują bluesa. I gitarową muzykę, bo gitara to w tym wypadku niekwestionowany mistrz pierwszego planu. Brzmiała dobrze, brzmiała potężnie, brzmiała przede wszystkim ona. Do duetu idealnego brakowało lampki czerwonego wina, ewentualnie czegoś mocniejszego, jeśli ktoś lubi.

Debiutant, bez względu na to, który raz debiutuje, ile ma lat i ile już przeżył, zawsze ma pod górkę, bo z jednej płyty trudno sklecić ciekawe show. Muzycy Organka postawili więc na rozbudowane solówki, którymi zaatakowali już na starcie. I gdyby był to koncert w klubie, mniejszym czy większym, zabrzmiałoby to pewnie niczym petarda i prawdopodobnie zadziałało piorunująco. W przypadku tego typu występu, na którym większość ludzi stała i czekała, aż Organek coś, bliżej nieokreślonego, im udowodni, trochę te aranżacje przytłaczały.

Hit i debiutant

Oczywiście największe owacje, entuzjazm i radość wywoływały single, które tłum znał całkiem nieźle. Wyraz tłum nie jest przesadzony, bo ludzi przyszło naprawdę sporo – biorąc pod uwagę temperaturę i repertuar, z gatunku tych bardziej wymagających. Wtedy faktycznie można było na chwilę przenieść się do klubu, w którym ludzie głośno wyśpiewują kolejne frazy tekstu. Najlepiej wychodziły, a jakby inaczej, te buntownicze. Z Głupi ja na czele. Odśpiewane w centrum miasta słowa: Głupi ja, głupi ja jej chłop / Nie głupia ona nie, nie głupia diabli miot było chyba słychać aż na granicy z Niemcami.

Wracając jednak do tych solówek. To nie jest tak, że były złe, niepotrzebne i na siłę. Gdy ma się w kieszeni jeden album, dwanaście piosenek i materiał trwający 45 minut to cholernie trudno jest, choćby człowiek na głowie stanął, wyciągnąć z niego 90 minutowy występ. Można bawić się w covery, można zagadywać ludzi i przegadać w ten sposób trzydzieści minut (niektórzy tak robią), ale można też postawić na zabawę instrumentami. Organek właśnie to zrobił i mnie osobiście udowodnił, że lepiej jest zaśpiewać mało, ale z sensem niż dużo i bezsensu. Albo zapełnić set cudzymi utworami, we własnej aranżacji, która jest kiepska (niektórzy tak robią).

Zrezygnował z przesadzonego wycia, a pokazał to, co w słowach najpiękniejsze. Czasami dosadnie, czasami grubiańsko, ale zawsze celnie w punkt. Było w tym trochę aktorstwa, co z resztą słychać na płycie, ale ta konwencja tak genialnie się sprawdza i tak przyjemnie słucha się takiej muzyki, polskiej muzyki, że nawet ta sekunda zastanawiania się, czy to tylko konwencja, czy faktyczny stan ducha, nie jest w stanie zepsuć pozytywnego wrażenia.

Byle do przodu

Nie wiem, czego oczekiwali ludzie, którzy po pierwszy trzech utworach postanowili wrócić do domów. Albo gdziekolwiek. Wiem, że ja chciałam przekonać się, jak rockowo brzmi album Głupi na żywo. Ile, z tego studyjnego brudu, magii prawdziwych instrumentów i genialnej barwy głosu ujawnia się na żywo. Okazało się, że Organek staje na straży brudu rocka, zabawy językiem polskim i przywracania do łask brzmienia, które uciekło do szafy gonione przez syntezator.

Teraz trzeba poczekać na drugi krążek, nowe dwanaście piosenek i odwiedzić Organka w klubie. Tam okaże się, jak ta muzyka brzmi w idealnych dla siebie warunkach i w gronie ludzi, którzy ją czują. Ale eksperyment z zaserwowaniem przypadkowym przechodniom takiego brzmienia uważam za udany. Byle do następnego.

This slideshow requires JavaScript.