Avril Lavigne – Head Above Water. Owoc trudnych doświadczeń

Avril Lavigne wróciła z nową płytą. Po pięciu latach od wydania poprzedniego albumu, dwóch latach nierównej walki z chorobą i w zupełnie innych realiach muzycznego biznesu wydała płytę Head Above Water, owoc trudnych doświadczeń. Płytę, którą można uznać za sukces pod przynajmniej dwoma względami. Aż trudno mi uwierzyć, że od wydania Avril Lavigne minęło już tyle lat. Trudno mi też uwierzyć, że tamten album mógł być ostatnim w jej dyskografii. Dobrze, że tak się nie stało! Ten nowy jest dużo lepszy!

O chorobie Avril wspominałam publikując Muzyczne szorty poświęcone tytułowemu singlowi z płyty. Nie chcę się znów rozpisywać na ten temat, więc poprzestańmy na tym, że w 2014 roku, po zaledwie kilku miesiącach promocji nowej płyty, Avril zaczęła odczuwać pierwsze skutki boreliozy. Od tamtego czasu, do 2016 roku, skupiała się głównie na leczeniu. Do studia nagraniowego weszła w 2017 roku, ale kilka utworów wydanych na Head Above Water udało jej się skomponować będąc w domu, nie mając konkretnych planów na stworzenie płyty.

Niewiele z tego, co Avril napisała “z łóżka” wrzucono na album, ale po przesłuchaniu wszystkich 12 piosenek okazuje się, że te najstarsze kompozycje są najciekawsze! Czyżby czas zadziałał na korzyść? Album Head Above Water to chyba najdłużej powstająca płyta w dorobku Avril – na albumie są piosenki napisane w 2016 roku (lub wcześniej), przeważają utwory z 2017, ale są też piosenki z połowy 2018 roku. Różne stany emocjonalne, jakie przez ostatnie pięć lat przewijały się przez życie Avril słychać na tym albumie wyraźnie – najpierw jest smutno i walecznie, później weselej, z nadzieją, aż wreszcie pojawia się miłość.

Avril chciała się oderwać od demonów przeszłości. Za wszelką cenę!

Album Head Above Water można zdecydowanie uznać za nowy start i próbę zerwania z wizerunkiem, sposobem śpiewania i przekazem, który kojarzył się z muzyką Avril. To pierwszy album w jej karierze, na którym jej głos brzmi tak dobrze, tak mocno i tak ciekawie, a ona sama zdaje się mieć dużo frajdy z eksperymentów wokalnych i śpiewania w sposób, w jaki nie zdarzało jej się śpiewać wcześniej.

W wywiadach Avril mówi, że to zasługa kilku lat odpoczynku od śpiewania, ale bądźmy szczerzy – odpoczynek strun głosowych to jedno, poprawa techniki i emisji to drugie, a chęć śpiewania w ten sposób to jeszcze odrębna kwestia. Nie chcę powiedzieć, że nagle się Avril zachciało, ale z pewnością pojawił się pomysł, żeby nagrać płytę, na której jej wokal będzie brzmiał inaczej niż brzmiał na wcześniejszych płytach.


Przeczytaj również: Muzyczne szorty #30: Avril Lavigne – Tell Me It’s Over


Zdecydowanie była to myśl przewodnia całej płyty, bo choć producentów utworów jest kilku, postarano się, aby głos Avril, i nowo przez nią odkryte umiejętności, nie umknęły niczyjej uwadze. Między innymi dzięki temu całość brzmi spójnie, a z perspektywy poprzednich płyt słychać zmianę, odejście od niegdyś charakterystycznego dla Avril śpiewania. Słychać to nawet w singlu Dumb Blonde, który klimatem i brzmieniem nasuwa skojarzenia z takimi utworami, jak Girlfriend, What The Hell, Here’s To Never Growing Up czy Rock N Roll, ale jest to piosenka zdecydowanie lepsza od swoich poprzedników, a infantylnego śpiewania rodem z Rock N Roll próżno tutaj szukać.

Te kilka lat przerwy i czas, który Avril miała na wymyślenie tej płyty podziałał też pozytywnie na produkcję albumu. W porównaniu do albumu z 2013 roku, Head Above Water brzmi jak arcydzieło. Nareszcie dostaliśmy album, nad którego brzmieniem pracowano, a nie kolejną płytę dokończoną na kolanie, na którą utwory dorzucano na ostatnią chwilę zapominając, że całość powinna jeszcze jakoś brzmieć. Bardzo to doceniam, bo pierwszy raz od dawna mówienie o Avril, że jej się nie chce, że jej płyty brzmią źle, a dobre piosenki gubią się pomiędzy męczącymi podrzutkami nie jest prawdą!

Tylko gdzie są typowe dla Avril pozytywne zaskoczenia?

Czyżby lista pozytywnych zaskoczeń zamykała się na dobrej produkcji i imponującej skali głosu? Avril przyzwyczaiła mnie do tego, że bez względu na to, jak całościowo odbieram jej nową płytę, zawsze znajdę jeden lub dwa utwory, które pozytywnie mnie zaskoczą, udowodnią, że ta dziewczyna ma talent i dobre piosenki w katalogu.

Na albumie Avril Lavigne takim zaskoczeniem było Give You What You Like, na Goodbye Lullaby to Everybody Hurts i Stop Standing There, które uznałam swego czasu za mój ulubiony utwór z płyty! W przypadku najnowszego krążka taką piosenką być może byłby tytułowy utwór, ale ponieważ ukazał się pięć miesięcy przed płytą znam go tak dobrze, że w zestawieniu z pozostałymi piosenkami nie robi na mnie piorunującego wrażenia.

Wspomniałam już, że to co na Head Above Water najciekawsze dzieje się na początku albumu. Otwarcie płyty, nawet pomijając tytułowy singiel, daje nadzieję na naprawdę świetną płytę! Birdie oraz I Fell In Love With the Devil brzmią jak utwory, których naprawdę wielu fanów Avril oczekiwało od niej po nagraniu Wish You Were Here czy innych lirycznych piosenek z Goodbye Lullaby. Fakt, że I Fell In Love With the Devil to piosenka napisana i częściowo wyprodukowana przez Avril po raz kolejny dowodzi, że Avril potrafi tworzyć fantastyczne utwory, ale bardzo rzadko decyduje się na ich wydanie.

Nigdy nie podjęła się samodzielnego napisania i wyprodukowania całej płyty, co zdaje się być błędem. Czyżby brakowało jej odwagi? Słuchając Head Above Water zaczęłam się zastanawiać, po co korzysta z cudzych utworów i pomocy, skoro sama potrafi napisać ciekawsze utwory? W dodatku pisze ich na tyle dużo, że spokojnie mógłby powstać z tego pełnoprawny album.

Piosenki są jak wino. Im starsze, tym lepsze

A przynajmniej takie odnoszę wrażenie słuchając Birdie, I Fell In Love With the Devil i Crush, które obok singla Head Above Water i It Was In Me uważam za najciekawsze utwory na płycie. Nie są to utwory przyprawiające mnie o problemy z utrzymaniem szczęki na właściwym miejscu, ale spośród całej dwunastki zwróciły moją największą uwagę i najchętniej do nich wracam. Także jeśli macie posłuchać tylko kilku piosenek z tej płyty, wiecie już które wybrać!

Z tego zbioru najbardziej zaskoczyło mnie brzmienie Crush, bo spodziewałam się bardzo akustycznej, mniej klimatycznej piosenki, podobnej do Push. Tak ją sobie wyobrażałam, tymczasem jest to kolejna piosenka na Head Above Water udowadniająca, że Avril faktycznie inspirowała się jazzem, soulem i ich pochodnymi, dzięki czemu większość utworów na płycie przyjemnie buja. Zupełnie nie znam twórczości Zane’a Carney’a, z którym Avril napisała ten utwór, ale żałuję, że z ich kilkumiesięcznych spotkań tylko ten jeden kawałek trafił na płytę.

Podobnie mam zresztą w przypadku Birdie, które powstało we współpracy z Jonathanem Rotemem. Pracowali ze sobą bardzo długo, stworzyli naprawdę ciekawą piosenkę z przepiękną partią pianina i klimatycznym mostkiem, a połowę albumu wypełniono i tak głównie pozyskanymi piosenkami. Pośród nich są zaledwie dwie piosenki, które doceniam i cieszę się, że zostały przez Avril wydane. To wspomniane już przeze mnie It Was In Me, które naprawdę dobrze wpasowało się w klimat pierwszych utworów na albumie oraz Goddess. Choć tutaj muszę powiedzieć, że ilekroć słyszę tę piosenkę mam przed oczami Taylor Swift sprzed lat i wrażenie, że Avril nagrała bardzo udany cover jej utworu.

Z jednej strony mi to nie przeszkadza, bo Avril fantastycznie brzmi w tej piosence, a z drugiej strony przykro mi, że już od wielu lat nie potrafi kreować trendów, wychodzić poza to, co było już modne. Sięgnąć po brzmienia, które nie zostały już ograne i rozpopularyzowane przez topowe wokalistki. Mówią, że w muzyce wszystko już było. I pewnie jest to prawda, ale czy to oznacza, że po sześciu latach przerwy należy wydawać płytę, która brzmi jak album wpasowujący się w trendy sprzed sześciu lat,  jednocześnie tupiąc nogą, gdy wytwórnia sześć lat wcześniej prosi o taki materiał?

Co z resztą piosenek?

Do singla Tell Me It’s Over nie byłam przekonana (o czym pisałam tutaj) i nadal nie jest to moja ulubiona piosenkę z płyty, ale przypuszczam, że zmienię zdanie za kilka miesięcy, gdy zapomnę, że to singlem, który ukazał się przed albumem. Muszę też przyznać, że na tle utworów, o których jeszcze nie wspomniałam, ten oceniam najwyżej.  Jako druga zapowiedź płyty brakowało mi w nim Avril, nie czułam że to jej piosenka, ale teraz coraz bardziej się do nie przekonuje.

Niestety niewiele dobrego mam do powiedzenia na temat Souvenir, Bigger Wow i Love Me Insane. To są te trzy utwory, które zapełniły tracklistę zabierając miejsce innym, ciekawszym kompozycjom, które musiały powstać przez te wszystkie lata. Nie wierzę, że tak nie było!

Czuję, że dodano je do zestawu w ostatnim momencie szukając piosenek, które nie będą smutne i pokażą, że nawet z najgorszej sytuacji można wyjść z pozytywami. Rozumiem, że Avril zależało na tym, żeby zachować pewną równowagę, pokazać że przez ostatnie lata nie tylko walczyła o zdrowie, ale też przewartościowała swoje życie czy znalazła nową miłość. Mimo to nie mogę się pozbyć wrażenia, że Souvenir, Bigger Wow i Love Me Insane brzmią jest starsze siostry Sipping on Sunshine i Bitching Summer z Avril Lavigne, tylko odrobinę lepsze i pozbawione infantylności w przekazie.

Na koniec została piosenka Warrior, najprawdopodobniej pierwsza, jaką Avril napisała na płytę, ale niestety nie jest to wymarzone zamknięcie albumu. Doceniam, że wspólnie z Head Above Water tworzy klamrę i zamyka pewien rozdział w życiu Avril, ale to po prostu jedna z ballad, których Lavigne nagrała w życiu już wiele i wiele było lepszych od tej.

Owoc trudnych doświadczeń

Cieszę się, że ten album się ukazał! To zdecydowanie ciekawsza płyta od Avril Lavigne z 2013 roku. Pamiętam, że pisząc o singlu Head Above Water (tutaj) napisałam, że wolę wierzyć, że i bez choroby Avril byłaby w stanie pokusić się o tak ciekawą i dopracowaną piosenkę. To samo chcę powiedzieć o całej płycie, choć mam świadomość, że pod względem emocjonalnym ten album ukształtowały przeżycia Avril.

Czasy, w których miesiącami słuchałam jej piosenek i uważałam ją za moją ulubioną piosenkarkę minęły ponad dziesięć lat temu. Od wielu lat sporadycznie włączam jej płyty, choć nadal zbieram single. Włączając Head Above Water będę to robić z poczuciem, że nareszcie mam do czynienia z płytą, na której teksty piosenek o czymś opowiadają i stoi za nimi jakaś historia. Nawet za tymi, przy których tworzeniu Avril nie miała zbyt dużego udziału.

Przed premierą płyty, na swoim profilu na Instagramie, Avril wrzucała krótkie opisy każdej z piosenek. Bardzo mi się to spodobało, bo zobaczyłam, że dwanaście wybranych utworów to nie są przypadkowo wylosowane piosenki z dużego katalogu demówek, jakie nagrano przez niespełna dwa lata. Miło wiedzieć, że Avril dojrzała, ma do powiedzenia coś więcej niż opowieści o złamanym sercu czy imprezowaniu. I nawet jeśli w pewnym momencie, gdy czuła się już znacznie lepiej i wracała do normalnego funkcjonowania, poczuła, że nie może się oprzeć nagraniu (i wydaniu) utworu Dumb Blonde, postawiła na piosenkę o sile kobiet, a nie o nocnych wojażach z przyjaciółkami.

We wrześniu, pisząc o singlu Head Above Water, wspomniałam, że “do momentu refrenu jestem zachwycona, podoba mi się wszystko – od brzmienia, po wokal Avril. Największy problem mam z refrenem, który trochę mnie odrzuca. Gdy słucha się tej pierwszej minuty w skupieniu i nagle wchodzi przeładowany instrumentami, dźwiękami, harmoniami, frazami refren to mózg zaczyna się buntować”. Całą płytę zbudowano właśnie w ten sposób – są klimatyczne zwrotki, z przepięknym wokalem Avril i drugimi głosami w tle, ciekawe mostki i interesujące brzmienie fortepianu, gitar lub instrumentów smyczkowych, a w refrenach robi się bałagan. Ale przynajmniej można powiedzieć, że zachowali konsekwencję!

I dla jasności – wiem, że w przeszłości Avril nagrywała piosenki o głębszym znaczeniu. Wiem też, że uwielbiałam zabawową, rozbrykaną i infantylną Avril, która była zbuntowana, wiecznie ze środkowym palcem na wierzchu. Wspierałam ją wtedy i będę wspierała już zawsze, ale ja sama chcę teraz od muzyki czegoś więcej niż chciałam mając 12 lat, dlatego słuchając Head Above Water cieszę się, że Avril chociaż w jakimś stopniu udało się spełnić moje oczekiwania. Cieszę się też, że ciężkie doświadczenia sprawiły, że ma co powiedzieć i udało jej się to zrobić poprzez muzykę.

Po tej płycie, jeszcze bardziej niż po poprzedniej, jestem ciekawa, jak potoczy się jej dalsza kariera. Jak będzie brzmiał kolejny album? Czy Head Above Water wyznaczy nowy kierunek, czy Avril wróci do śpiewania o hedonizmie dnia codziennego?

Album można kupić tutaj.