Baby Driver był pierwszym filmem, na jaki wybrałam się w ramach mojego wakacyjnego maratonu kinowego. W jeden tydzień obejrzałam wszystkie trzy filmy, o których wspominałam w tekście Lato w polskich kinach. Chodźmy do kina! Teraz, już z perspektywy czasu, myślę, że był to bardzo dobry pomysł, żeby nie zaczynać od Dunkierki.
O Dunkiercie napisałam już wszystko, co napisać mogłam. Wiecie więc, że uważam ten film za jeden z najlepszych, a może i najlepszy film 2017 roku. Nie zmienia to jednak jednego – po bardzo intensywnym okresie, jakim była dla mnie końcówka czerwca i pierwsze dwa tygodnie lipca, potrzebowałam porządnego relaksu. A właśnie relaks zapewnił mi Baby Driver.
Niezbyt często, żeby nie powiedzieć, że prawie wcale, chodzę do kina na tego typu filmy. Wolę thrillery i kryminały z prawdziwego zdarzenia, pozbawione bandziorów półgłówków i ich ślicznych dziewczyn. Wybrałam się jednak na Baby Drivera, bo usłyszałam mnóstwo pozytywnych opinii. A sam film bardziej niż pod względem scenariusza, interesował mnie z powodu ścieżki dźwiękowej.
To bardzo przyjemny film dla miłośników muzyki, którzy swojego gustu muzycznego nie ograniczają do najnowszych przebojów, które niczym Despacito przez pół roku lecą non stop. Wszędzie, zawsze, do znudzenia, tylko po to, żeby przez następne pół roku zastąpiło je Closer, znów emitowane przez kilkanaście tygodni. W tym filmie odkopywane są stare, świetne, ponadczasowe, ale jednak trochę zapomniane piosenki. Myślę, że jest to bezsprzecznie jeden z większych atutów tego filmu.
Drugim okazał się Ansel Elgort. Wszystkie produkcje, które z nim widziałam upewniły mnie w przekonaniu, że ma twarz rozpłakanego chłopca. Niestety ma taki wyraz twarzy, jakby właśnie zjadł cytrynę lub popsuła mu się ulubiona MP3ka i zalał się łzami. Przez ten wyraz twarzy niespecjalnie stał się moim ulubionym młodym aktorem, ale w Baby Driver zagrał naprawdę bardzo dobrą rolę!
Wyluzowany, zabawny, zaradny, odważny i kochający dobrą muzykę. Przekonał mnie, a to przecież ważne.
Kupiłam go w tej roli, chociaż wydawało mi się, że show skradnie Kevin Spacey. Być może to tylko moje odczucia, ale odkąd Kevin został Frankiem z House of Cards ciągle dostaje role wyrachowanych, przebiegłych manipulantów. Tutaj, z resztą nawet podobnie, jak w House of Cards, bywał zabawny, ale częściej bywał jednak przebiegły. Nie powiem, że się rozczarowałam, ale poza zmienionym kolorem włosów niespecjalnie mnie zaskoczył.
Spodobała mi się za to postać grana przez Lily James. W ogóle muszę podkreślić, że cały film, chociaż utrzymany we współczesnej stylistyce, miał mnóstwo nawiązań do tzw. dziewczyny z sąsiedztwa i życia zwykłych, szarych Amerykanów. Nawet jeśli tytułowy bohater, czyli Baby nie miał typowej pracy.
Przydrożne bary, stare samochody, stare bloki. Brak szklanych wieżowców, wypasionych limuzyn. No, tylko raz przydarzyła się czadowa restauracja. Wszystko to dodawało temu filmowi nietypowego klimatu, który przełamywano dziwnymi akcentami. Groteskowymi, infantylnymi. W każdym razie, niespodziewanymi. To trzecia rzecz, która mnie urzekła.
Lubię takie… pierdołki, których mogłoby w filmie nie być, a jeśli się pojawiają to od razu ma się wrażenie, że ktoś pomyślał, co by zrobić, żeby widz poczuł, że obejrzał dopieszczoną produkcję. Bo umówmy się, historia raczej przeciętna, dobrej gry aktorskiej oczekujemy od każdego amerykańskiego filmu, podobnie, jak dobrych zdjęć i scenariusza. Nieważne, że pochodzenie filmu nie gwarantuje jego powodzenia. Tak się po prostu przyzwyczailiśmy, że skoro amerykańskie produkcje mają wielki budżet to automatycznie oznacza to zarąbisty film.
W moim przekonaniu Baby Drivera zawdzięcza dobre recenzje…
- Naprawdę bardzo dobrej ścieżce dźwiękowej, którą dopasowano do filmu w ten sposób, że opowiada odrębną historię, a jednocześnie bez niej film pozbawiony byłby swojej wyjątkowości.
- Bardzo dużej dynamice filmu, która zmusza widza do skupieniu się na akcji tak, żeby niczego nie przegapić – chociaż pod względem szczegółów fabuła wcale by tego nie wymagała. Trzeba się też do tego tempa, i sposobu prowadzenia kamery, przyzwyczaić.
- Niespodziewanym detalom wplatanym do filmu nie wiadomo skąd. Nie chce robić spoilerów, więc powiem tylko, że mam na myśli samo zakończenie filmu oraz te śmieszne wyobrażenia, jakie miał Baby.
Jeśli lubicie filmy z przymrużeniem oka, policjantami i złodziejami, wątkami miłosnymi w tle, o chłopcach o dobrych sercach i dziewczynach z sąsiedztwa, które chcą się wyrwać do lepszego życia, jeśli chodzicie po świecie z słuchawkami na uszach słuchając dobrej muzyki – ten film jest dla Was. Po jego obejrzeniu, ilekroć wychodzą z domu, zakładam okulary przeciwsłoneczne i wkładam słuchawki myślę: Baby Driver. Z muzyką w uszach przez życie.