Wróciłam do oglądania filmów. Prawdopodobnie powinnam zacząć od dobrego, uznanego, najlepiej oscarowego kina, ale postawiłam na coś lżejszego, z definicji prostszego i odmóżdżającego, po to żeby zresetować głowę przed wrażeniami z tych najgłośniejszych tytułów ostatnich miesięcy. Padło na film akcji, z gwiazdorską obsadą, Ci, którzy życzą mi śmierci (ang. Those Who Wish Me Dead). Angelina Jolie, Jon Bernthal czy Nicholas Hoult kojarzą mi się z energicznym kinem i na takie właśnie liczyłam. Produkcja właśnie weszła na ekrany polskich kin.
W tym miesiącu moim serialem towarzyszącym jest The Walking Dead, do którego wróciłam, zaczynając przygodę od pierwszego sezonu. Wróciłam, bo chciałam przypomnieć sobie, za co wiele lat temu go polubiłam. Gdy zobaczyłam, że Jon Bernthal został obsadzony właśnie w Ci, którzy życzą mi śmierci pomyślałam, że nie jest to przypadek. Później doczytałam, że w obsadzie jest Jake Webber, którego pamiętam z serialu Homeland. Obejrzałam zwiastun, po którym zadałam sobie pytanie: czy te kilka minut nie jest przypadkiem streszczeniem całej historii? Postanowiłam się przekonać.
Nagrodzona Oscarem Jolie wciela się w rolę Hannah, strażaczki rozpamiętującej śmierć trzech osób, których nie zdołała uratować przed ogniem. Pewnego dnia na swej drodze spotyka roztrzęsionego dwunastoletniego chłopca po ciężkich przeżyciach, dla którego staje się ostatnią deską ratunku. W filmie występują również Nicholas Hoult, Finn Little, Aiden Gillen , Medina Senghore, Tyler Perry, Jake Weber oraz Jon Bernthal.
Opis dystrybutora
Myślę, że najtrafniej byłoby zacząć rozmowę o tej produkcji stwierdzając, że Angelina Jolie nie ma problemu z tym, żeby się w filmie ubrudzić, uwielbia pojęczeć i postękać. W Ci, którzy życzą mi śmierci jest strażaczką po przejściach, z nie do końca wyjaśnioną przeszłością, która nie potrafi wybaczyć sobie zawodowego błędu, ale i prywatnie jej życie jest raczej smutne i samotne. Otacza się mężczyznami, udaje twardzielkę, ale gdy życie stawia przed nią przestraszonego nastolatka rzeczywiście udowadnia, że wiele zniesie, żeby pomóc tym, na których jej zależy.
Historia zaczyna się jednak od krótkiego wprowadzenia, pokazania sprytnych płatnych morderców, którzy pracują na zlecenie wysoko postawionych ludzi. Ci zrobią wszystko, żeby ich tajemnice nie wyszły na jaw, a liczba ofiar nie ma w tej rozgrywce żadnego znaczenia. Tak właśnie splatają się losy Hannah i Connora oraz Ethana, w tej roli Jon Bernthal. Liczyłam, że będzie jednym z głównych bohaterów, ale tak naprawdę ten film miał jedną główną bohaterkę – Hannah. To wokół niej toczyła się cała opowieść, za drugiego można uznać Connora, natomiast i tak najlepsze sceny to moim zdaniem te z Mediną Senghore, filmową żoną Ethana.
Allison obala mit ciężarnej, delikatnej kobiety, którą łatwo złamać. Bez oporów udaje jej się przechytrzyć zawodowych zabójców, którzy nie spodziewają się, że dla męża będzie w stanie zaryzykować życie nienarodzonego dziecka i własne. Tymczasem miłość do Ethana każe jej podejmować stanowcze decyzje. Ta postać to najmocniejszy punkt Ci, którzy życzą mi śmierci, choć doceniam też pracę, jaką Finn Little włożył w postać Connora, bo powstał szczerze przestraszony, ale też szczerze zmotywowany do przeżycia bohater.
Chciałabym napisać, że Ci, którzy życzą mi śmierci warto obejrzeć dla Jolie, ale to nie byłaby prawda. Oczywiście jeśli ktoś lubi patrzeć, jak ładna aktorka się poci, krwawi lub zobaczyć, że grana przez nią postać umie przechytrzyć ogień to warto, ale to klasyczny film, w którym chodzi o to, żeby uciekać i dotrzeć do (szczęśliwej) mety. To hollywoodzkie kino tej drugiej kategorii, w której aktorzy robią swoje, ale niewiele tej roboty mają, bo scenariusz skupia się bardziej wokół efektownych ucieczek, pogoni, pożarów i przetrwania niż rozbudowanych dialogów. Czy czuję się zawiedziona seansem? Nie, ale za trzy miesiące nie będę pewnie pamiętała, że kiedykolwiek obejrzałam Ci, którzy życzą mi śmierci. I właśnie dlatego powstał ten tekst – żeby móc sobie przypomnieć.