Gdy w 2009 roku Taylor Momsen, wówczas najbardziej znana z roli Jenny Humphrey w serialu Plotkara oraz przygód z modelingiem poinformowała, że jej zespół The Pretty Reckless podpisał kontrakt płytowy wielu sądziło, że na fali serialowej popularności Taylor chce dołączyć do grona śpiewających aktorek. Doskonale pamiętam artykuły, w których dość szyderczo opowiadano o marzeniach 16-latki o graniu w rockowym zespole. Nawet po premierze debiutanckiego albumu Light Me Up, w pozytywnych recenzjach pojawiało się powątpiewanie, czy Momsen wytrwa w muzyce i czy romans z gitarami, jak w przypadku romansu z serialem, nie zakończy się po kilku sezonach. Wraz z premierą albumu Death by Rock and Roll The Pretty Reckless przypomina, że ma się doskonale i ponownie dostarcza płytę, która cieszy uszy wszystkich, którym bokiem wychodzi muzyka na siłę wpychana do jakże wypchanego już worka z napisem alternatywa.
Trzeba byłoby się bardzo natrudzić, żeby w dyskografii The Pretty Reckless znaleźć słabą płytę. Bez trudu można natomiast zaobserwować, jak zmienia się zespół, jak ewoluuje brzmieniowo i jak z płyty na płytę umacnia swoją pozycję pośród rockowych tuzów. Do legendy jeszcze im daleko, ale niewątpliwie ugruntowali sobie pozycję rockowego zespołu, który nie zamierza odkładać gitar na kołek i niespieszno mu do romansowania ze stylami stojącymi dużo dalej niż pochodna rocka. Dla mnie są zespołem, który nigdy nie rozczarowuje i sprawia, że na nową płytę czekam z niecierpliwością. Chętnie kupiłabym ją też w ciemno, ale to nie jest takie proste, bo polscy sprzedawcy niespiesznie dodają Death by Rock and Roll do oferty.
Śmierć w tytule nowej płyty nie jest przypadkowa czy jedynie symboliczna. Koncertując z poprzednim albumem, Who You Selling For, The Pretty Reckless występowali przed Soundgarden w noc poprzedzającą samobójstwo Chrisa Cornella. Niespełna rok później muzycy dowiedzieli się o śmierci przyjaciela i producenta wcześniejszych ich płyty, Kato Khandwala. Taylor Momsen nie ukrywa, że to wszystko bardzo negatywnie odbiło się na jej zdrowiu psychicznym. W tekstach słychać, że wiele rozmyślań dotyczyło odchodzenia, przemijania, samotności.
Hołd Kato muzycy oddają tytułem, okładką oraz dwoma utworami – otwierającym album, tytułowym Death By Rock and Roll oraz zamykającym płytę Harley Darling, opowiadającym o zamiłowaniu do motocykli, które odebrało życie. Właśnie w wypadku na motocyklu zginął Kato Khandwala. Świadomość dużego ładunku emocjonalnego towarzyszącego tej piosence nie sposób jest się nie wzruszyć, ale pomaga w tym także klimat utworu. Muzycznie to połączenie rocka z country, z dźwiękami przywołującymi na myśl motocyklistów z amerykańskich filmów, których akcja rozgrywa się na południu kraju. Dla mnie jedna z najładniejszych klamr kompozycyjnych, jakie słyszałam w ostatnich latach.
Na Death By Rock and Roll The Pretty Reckless pozwolili sobie na kilka muzycznych wycieczek, niewątpliwie podyktowanych zaproszeniem do współpracy muzyków z zewnątrz. W utworze Only Love Can Save Me towarzyszą im Kim Thayil i Matt Cameron znani choćby z wspomnianego wcześniej Soundgarden. Ich udział przekłada się na delikatnie grunge’owe brzmienie, a sam utwór brzmi jak rockowa ballada z lat 90., w której nie zapomniano o wyrazistym solo na gitarze. Kolejnym gościem jest Tom Morello, który popisuje się swoimi umiejętnościami w singlowym And So It Went. Po wysłuchaniu całego albumu zdecydowanie jest to jedna z najlepszych i najmocniejszych kompozycji, ale nadal – tak jak pisałam w Muzycznych szortach #70 – uważam, że The Pretty Reckless nie potrzebują Toma Morello, żeby brzmieć w taki sposób. Utwór wybrano na singiel, chyba trochę licząc, że zamykający refren przypomni słuchaczom przebój Heaven Knows, który też miał chórek rozgniewanych dzieciaków.
Bezsprzecznie jednak najlepszą na Death By Rock and Roll, ale też jedną z najlepszych piosenek w dotychczasowej dyskografii zespołu jest piosenka 25. To jest jeden z tych utworów, o których można napisać, że jest mroczny, że jest rewelacyjny, że jest rockowy i pokazuje, że w przyszłości The Pretty Reckless mogą przejść w naprawdę mocne granie, ale żadne przymiotniki nie opiszą, jak doskonała jest to piosenka. To taki modelowy i wzorcowy utwór, który można byłoby rozbierać na czynniki pierwsze i pokazywać, jak pisze się dobre piosenki. Jeśli ktoś chciałby dowiedzieć się, jak brzmi The Pretty Reckless to zdecydowanie powinien zacząć od 25. Wszystkie recenzje, w których przeczytasz, że to iście bondowski utwór są prawdziwe.
Blisko tej czołówki najlepszych piosenek zespołu jest też Turning Gold, drugi doskonały utwór na Death By Rock and Roll. Zaczyna się niepozornie, czyli dokładnie tak jak lubię, a później impreza rozkręca się na całego i można jedynie pomarzyć, jakby to było usłyszeć go w wersji koncertowej… The Pretty Reckless garściami czerpią z brzmienia lat 80. i 90. i zawsze wychodzi im to ze smakiem i z szacunkiem. Bardzo lubię w tym zespole właśnie to, że ich inspiracje są z jednej strony oczywiste, z drugiej nigdy nie przesadzają, nigdy nie przekraczają pewnej granicy i brzmią autentycznie.
Na Death By Rock and Roll nie brakuje ballad. Jest melodyjne Got So High, melancholijne, z dominującą gitarą akustyczną Standing at the Wall i przejmujące Rock and Roll Heaven, w którym Taylor Momsen opowiada historię własnej, lub wymyślonej, ale brzmiącej realistycznie, fascynacji muzyką i nawiązuje do legend muzycznej sceny, które odeszły za wcześnie. Śmierć jest więc motywem przewodnim całego albumu. Pojawia się nawet w tym dziwnym Broomsticks, które brzmi jak fragment melodii ukradzionej z jakiegoś filmu przygotowywanego na Halloween, do emisji w stacji skierowanej do najmłodszych. Choć muszę przyznać, że daje krótki moment wytchnienia między mrocznymi myślami Momsen.
The Pretty Reckless to sprawdzona marka. Solidne gitarowe granie, solidne rockowe brzmienia, na Death By Rock and Roll swobodnie zmieszane z bluesem, country, grunge czy nawet bardziej progresywnym graniem. To bardzo udana wizytówka zespołu, który od 2010 roku nie obniża lotów, bez względu na przeszkody napotykane na drodze dostarcza doskonałych płyt. Ten album nie jest najlepszym w ich dyskografii, ale można go nazwać takim niespełna godzinnym kompendium wiedzy, które wprowadza w ich muzyczny świat i pokazuje, jak różnorodnie, i jak dobrze w tej różnorodności, brzmi The Pretty Reckless jako zespół i Taylor Momsen jako wokalistka.