Medleyland.pl

Harry Styles na PGE Narodowym. Najbardziej osobliwy koncert w moim życiu!

Harry Styles na PGE Narodowym, dziesiątki tysięcy fanów, kolorowe pióra od boa porozrzucane w każdym zakamarku Warszawy i dziesiątki artykułów o tym, jak to fani muzyka koczują w okolicach stadionu od kilku dni. Z mojej głowy zupełnie zniknął fakt, że światowa popularność Harrego zaczęła się wraz z powstaniem zespołu One Direction. Dla mnie nie miało to żadnego znaczenia i może właśnie dlatego, nieświadomie i niecelowo, stanęłam w samym środku niesamowitej miłości (głównie) kobiet do muzyka, którego skala okrzyków ogłuszyła. 2 lipca 2023 przejdzie do historii z wielu powodów – jedni będą ze łzami w oczach wspominać dzień, z którym zobaczyli na żywo Stylesa, innym pozwoli dwukrotnie się zastanowić, czy warto oglądać na żywo gwiazdy światowego formatu.

Harry Styles ma niesamowitych fanów. Oddanych, wytrwałych i przeobłędnie głośnych. Moja poprzednia wizyta na PGE Narodowym, na koncercie P!nk, utwierdziła mnie w przekonaniu, że dźwięk w tym obiekcie to wypadkowa dobrego dźwiękowca i czasu spędzonego na analizie możliwości. Team Stylesa najpewniej czasu na zbyt długą analizę nie miał, bo już podczas koncertu Wet Leg było słychać, że słychać zbyt wiele nie będzie. Grupa robiła swoje, ale wokal gubił się w basie i stopie, a gitary zlewały w jedno. Zdecydowanie przyjemniej byłoby ich posłuchać w klubowych okolicznościach, do których ich muzyka jest wręcz stworzona. Rozczarowanie delikatne, bo był to support, na który czekałam jak już dawno na żaden. Biorąc pod uwagę charakter muzyki Stylesa dobór Wet Let delikatnie zaskakujący, ale doceniam swego rodzaju lokalny patriotyzm!

Nigdy nie byłam na tak osobliwym koncercie i gdy patrzę na moje koncertowe plany myślę, że kolejna okazja trafi się za rok, podczas The Eras Tour Taylor Swift. Harry Styles wyszedł na scenę mniej więcej kwadrans po czasie z setlistą identyczną do tej, którą zagrał w innych europejskich miastach w tym roku. Koncert rozpoczął się od utworu Daydreaming i już wtedy było widać, że nie zdecydowano się na huczną i bogatą stadionową produkcję. Nie ma oszałamiających animacji, confetti, baniek mydlanych, morderczych piłek, pirotechniki i laserów. Jest wielki ekran, zespół na scenie, kilka animacji i on – charyzmatyczny, odsłaniający nagi tors Harry Styles. Brak tych wszystkich koncertowych umilaczy nie był odczuwalny i zdecydowanie nikt nie przyszedł na Narodowy licząc, że te rzeczy zobaczy. Zamiast confetti były niezliczone piórka spadające z boa przyniesionych przez fanki i fanów. To wystarczało, a ja pomyślałam, że świetnie widzieć jednego z najpopularniejszych obecnie artystów bez zbędnego blichtru i przepychu.

Setlista wypełniona była utworami z trzech studyjnych albumów, z przewagą piosenek wydanych na najnowszym albumie, Harry’s House. Było Music For a Sushi Restaurant, Cinema, Grapejuice, akustyczna Matilda oraz zagrane na koniec As It Was. Nie mogło zabraknąć Sign of the Times, które przypomniało mi dzień premiery tego utworu i moment, w którym uznałam, że muszę zacząć się interesować solową twórczością Harrego. Moment, w którym muzyczny świat fascynował się One Direction zupełnie mnie ominął, więc gdy Harry zaczął wykonywać piosenki macierzystej grupy – Stockholm Syndrome, What Makes You Beautiful – nie znalałam ani tekstów, ani melodii. W mig docierało jednak do mnie, co się dzieje, bo PGE Narodowy wrzeszczał jeszcze bardziej. Osobliwość tego koncertu polegała na tym, że w znacznej przewadze były osoby, które wykrzykiwały tekst każdej piosenki, siłą swoich głosów skutecznie przekrzykując zespół. Bardzo trudno było usłyszeć instrumenty dęte czy chórki, których obecność wychwyciłam dopiero oglądając nagrania. Decybele były tak wysokie, że po ponad godzinie nawet Harry zaczął prosić o zmniejszenie natężenia do 60%. Zrobił to taktownie i z żartem, najpierw przyznając że nie słyszał tak głośnego tłumu oraz że myślał, że ma zepsuty odsłuch.

Żywa reakcja fanów to piękna rzecz, obserwuję jej moc regularnie i wiem, jak jest ważna, ale na tym koncercie przeszła wszystkie granice. Do 2 lipca wydawało mi się, że entuzjastyczna publiczność nie może wprowadzić muzyków w zakłopotanie i być problemem, teraz myślę że przesadzić można naprawdę we wszystkim i takiej przesady doświadczyłam. Byłam na koncercie, który muzycznie mógł mnie ogromnie oczarować, ale publiczność na to nie pozwoliła. Z jednej strony naprawdę jestem pełna podziwu dla tych dziesiątek tysięcy gardeł, a z drugiej jestem w tej mniejszej grupie, która chciała się przekonać, jak śpiewa Styles i jak brzmi jego zespół. To mi się nie udało. Pozostaje nadzieja, że kolejny koncert przeżyję w innym miejscu i wśród osób, które przyszły nie tylko po to, żeby obudzić w sobie fana/fankę One Direction.

Harry Styles zagrał dwadzieścia jeden utworów. W przerwach próbował zagadywać fanów, dziękował za obecność i wsparcie, czytał ich transparenty i chętnie wdawał w dyskusje. Aż chciałoby się zapytać, czy nie brakuje mu tego, czego nie miał – możliwości grania klubowych koncertów dla kilku tysięcy ludzi? Czy nie wolałby iść drogą, jaką Team Olivii Rodrigo próbuje budować dla niej? Krok po kroku powiększając miejsca koncertowe? Być może! Wszystko wskazuje jednak na to, że kolejna wizyta w tej części Europy skończy się dwoma PGE Narodowymi.