La La Land, bo takich filmów naprawdę już się nie robi

Materiały prasowe

Obejrzałam La La Land! Nie wczoraj, nie dzisiaj. Już kilka dni temu, jeszcze zanim zaczęły się te wszystkie zaliczenia, egzaminy i ten cały kociokwik. Naprawdę nieźle mi idzie realizowanie postanowienia noworocznego, które mówiło o nie odkładaniu na wieczne później oglądania filmów, które mnie zainteresowały. A La La Land jest filmem takim filmem. W tym roku powinien go obejrzeć każdy. I to choćby tylko i wyłącznie dlatego, że takich filmów naprawdę już się nie robi.

Co ciekawego można napisać o filmie, który zgarnął rekordową liczbę Złotych Globów i 14 nominacji do Oskara? Zrecenzowała go już każda szanująca się strona internetowa pisząca o kinie, każda szanująca się strona internetowa nie pisząca o kinie i w ogóle każdy, kto pomyślał, że dzięki temu zajrzy do niego jeden czytelnik więcej niż zajrzałby, gdybym o tym filmie nie napisał. Przez to myślę, że to wcale nie jest poczytny temat i zostało niewiele osób, które interesuje, dlaczego ten film jest taki popularny i rozsławiany.

Populacja ludzka zaczyna się powoli dzielić na tych, którzy tańczą w rytm La La Land i uciekają w rytmie do La La Land przeciwnym – pospiesznie i bez gracji.

Nie przeczytałam żadnej recenzji tego filmu. Między innymi z tego powodu, że ten worek nominacji jest tak wypchany, że lepszych recenzji nikt nie wystawi. Obejrzałam za to kilka wywiadów z aktorami, których w sumie też nie powinnam oglądać, bo jaki sens ma słuchanie o pracy nad filmem, jeśli nie ma się pojęcia, do jakich scen odnosi się aktor opowiadając zabawne anegdotki? Żadnego, ale ciężko oderwać się od uroku osobistego Emmy Stone, więc na chwilę się zapomniałam.

Emma powiedziała, pewnie nie jeden raz, że La La Land to film o marzycielach dla marzycieli. To jedno zdanie jest perfekcyjnym komentarzem opisującym cały film. Ewentualnie można jeszcze dodać, że to film, w którym Los Angeles wygląda piękniej niż zwykle. Bo dużo w tym prawdy, że mało kto pokazuje je w pastelowych kolorach, niczym z obrazów. Zabiera w artystyczne dzielnice, na malownicze punkty widokowe i ani razu nie pokazuje kultowego napisu Hollywood w centrum kadru.

Jeśli jeszcze nie wiedzieliście La La Land to pewnie zastanawiacie się, na czym polega fenomen tego filmu? Dlaczego takich filmów już się rzekomo nie robi? W czym tkwi jego siła? A jeśli widzieliście to chętnie dowiem się, czy myślicie podobnie, jak ja.

1. Emma Stone i Ryan Gosling

Te nazwiska, jako pierwsze zachęciły mnie do obejrzenia La La Land. Bez względu na nagrody, nominacje, pochwały. Emma Stone ma niesamowitą charyzmę, urok osobisty, który bije od niej nawet ze zdjęcia. Z Ryanem jest podobnie, ale jego urok osobisty polega na tym, że ma w sobie dużo sprzecznych cech. Ich duet skazany był na sukces. Pytanie brzmiało tylko – na jak duży?

Na ekranie stworzyli parę, w której uczucie po prostu się wierzy. Emma aktorsko wypada oczywiście dużo, dużo lepiej niż Ryan. Gra uroczą, inteligentną dziewczynę, która potrafi być przezabawna. On natomiast bywa wkurzający, irytujący, sprawia wrażenie mocno skupionego na sobie, ale gdy trzeba potrafi pokazać, że wcale tak nie jest. Słowem, grają tak, że można uwierzyć, że opowiadają swoje własne historie.

A przy tym człowiek docenia, że nauczyli się tańczyć, śpiewać, że im się chciało i że robią to z gracją, elegancją i w rytmie.

2. Lekkość

Dużo powstało już filmów o młodych ludziach, którzy wymarzyli sobie, że osiągną sukces a później przez cały film próbowali to zrealizować. W La La Land to droga do sukcesu, mimo że kręta, wyboista, niewdzięczna i okraszona poważnymi wyborami, jest lekka. Może to nie jest najodpowiedniejsze słowo, ale bardzo mi pasuje.

Płacz, łzy, śmiech, radość one wszystkie są w tym filmie otoczone niesamowitą aurą, jakby zawieszone w próżni. A jednocześnie, nawet gdy sceny są surrealistyczne, ten film wcale nie jest oderwany od rzeczywistości. Bohaterowie też muszą dokonywać wyborów, rezygnować z czegoś, na rzecz czegoś innego.

To dlaczego takich filmów już się nie robi? Ano choćby dlatego, że Damien Chazelle w nowoczesnym stylu oddał hołd kilku kultowym musicalom, przypomniał, jak to kiedyś reżyserowało się takie filmy, ale żeby nie zabić widza połączył to z nowoczesnością. Wyszło pięknie.

3. Pokochać jazz

Mój największy problem z musicalami jest tak absurdalny, że zawsze mnie bawi. Osobę, która uwielbia muzykę i bez muzyki żyć nie może iryguje, gdy dialogi przerywa… piosenka! Trochę się bałam, że pójdę na La La Land i w połowie będę miała dość dialogów, które przeplatają się z piosenkami, że będą mnie rozpraszały i wybijały z filmowego rytmu. Tymczasem Damien Chazelle wplótł te piosenki w dialogi tak, że stały się soundtrackiem do życia bohaterów, a nie fragmentem ich rozmów. Jestem mu za to bardzo wdzięczna!

W dodatku, jak na dobry musical przystało, film ma naprawdę, naprawdę przepiękną ścieżkę dźwiękową! Główny bohater próbuje przekonać główną bohaterkę do jazzu, a jednocześnie udaje mu się do jazzu (nowoczesnego) przekonać wszystkich, którzy ten film oglądają.

Nie umiem przewidzieć, ile Oskarów otrzyma La La Land, ale wydaje mi się, że nie będzie to cała 14. Jednocześnie myślę, że będzie to więcej niż połowa. Z babskiego punktu widzenia nagrodziłabym osobę, która ubierała w filmie Emmę, poza tym nagrodziłabym samą Emmę, bo zagrała fantastyczną rolę, nagrodziłabym reżysera, który udowodnił mi, że musicale nie muszą męczyć i wyróżniłabym ścieżkę dźwiękową.