W tym roku miał szansę na Fryderyka za Album roku w kategorii Alternatywa. Statuetki nie otrzymał, ale czuję, że jest na dobrej drodze, żeby to osiągnąć z piątym studyjnym albumem. Droga, jaką Mrozu przeszedł od czasu debiutanckiego albumu do wydanej w 2017 roku płyty Zew jest niewyobrażalna. Korzystając z okazji, że zamykał drugi dzień poznańskich Juwenaliów postanowiłam sprawdzić, jak Zew brzmi na żywo i czy brzmi tak dobrze, jak sugeruje płyta. W końcu nie ma lepszej metody na zweryfikowanie swojego uwielbienia dla muzyki, jak wysłuchanie jej na żywo.
Nie będę rozpisywać się w milionach słów na temat pierwszych dwóch płyt Łukasza, bo myślę, że nie bez powodu sam rzucił je w kąt. W jego przypadku odcięcie się od początków kariery jest nie tylko słuszne, ale też w pełni uzasadnione. Już słuchając wydanej w 2014 roku płyty Rollercoaster można się było przekonać, że muzycznie Mrozu kieruje się w dużo ciekawsze rejony niż te, które eksplorował w 2009 czy 2010 roku. Przestał grać banalną, i bądźmy szczerzy, trochę żenującą muzykę.
Wielu jest w Polsce artystów, którzy powinni brać z niego przykład i wielu jest takich, którzy powinni zazdrościć mu odwagi i talentu. Ba! Wielu jest też takich, którzy powinni bacznie go obserwować i mieć z tyłu głowy, że muzycznie Mrozu nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, a swoimi koncertami spokojnie postawiłby na nogi niejedną dużą halę koncertową. Nie tylko dlatego, że wbrew pozorom ma więcej przebojów niż mogłoby się wydawać, ale też dlatego, że trudno usiedzieć w miejscu, gdy ze sceny wylewają się melodie będące efektem flirtu jazzu z bluesem, bluesa z gospel, gospel z jazzem. W dodatku wszystko grane jest live, nie z pendrive’a i brzmi, po prostu, dobrze.
Okładka albumu Zew dumnie zdobiła tył sceny, na której ustawiło się ośmiu muzyków. Już na początku koncertu Mrozu podkreślił, że to piosenki z jego najnowszej studyjnej płyty zdominowały koncertową setlistę. Oczywiście nie miałam nic przeciwko, bo właśnie na tym mi zależało. Wiedziałam też, że Mrozu do skandowanej przez grupę lekko wstawionych dziewczyn piosenki Miliony monet, jak widać wciąż pamiętnego singla z 2009 roku, nie wróci. I muszę przyznać, że to skandowanie działało na mnie bardzo drażniąco. Zwłaszcza, gdy odbywało się w rytm granej na gitarze akustycznej piosenki Szerokie Wody. Jednego z najlepszych kawałków z płyty Zew.
Żałuję, że nie udało mi się wysłuchać wykonania w bardziej sprzyjających warunkach, ale jest to dobry pretekst do tego, żeby jeszcze kiedyś wybrać się na koncert Mroza. Drugi pretekst, nawet lepszy, jest taki, że ograniczenia czasowe sprawiły, że koncert zdawał się skończyć wcześniej niż miał na to ochotę artysta. Według moich niezbyt dokładnych obliczeń trwał godzinę. Taki standardowy czas koncertu na Juwenaliach, ale Mrozu ewidentnie miał ochotę pograć dłużej.
W ciągu godziny zagrał naprawdę pokaźny zestaw utworów z dwóch płyt, tej wydanej w 2014 roku i tej z 2017. Nie mogło oczywiście zabraknąć przeboju Jak Nie My To Kto i Nic Do Stracenia. Było też 1000 Metrów nad Ziemią i Poza Logiką, czyli jedne z tych piosenek z Rollercoaster, które niby nie są takie złe, ale pachną Mrozem sprzed lat. Z albumu Zew rozbrzmiała m.in. Sierść, Duch, Houston, Rewolucje, Plan B i Nieśmiertelni. Wszystkie w albumowych wersjach, chociaż niektóre doprawione smaczkami w postaci solówek czy podkreślonego brzmienia instrumentu, który na płycie lekko schował się w miksie.
Mrozu i Zew zdali test zaufania na piątkę.
Żałuję, że nie poszłam na klubowy koncert Mroza, gdy promował Zew. Wiecie, taki, na który przychodzą ludzie, którzy wiedzą, o czym jest ta muzyka, lubią ją i cieszą się, że jej słuchają. Juwenaliowy tłum przyjął Mroza naprawdę ciepło. Byłam pozytywnie zaskoczona, jak dobrze na niego zareagowali, jak chętnie odwzajemniali jego performenckie zabawy i jak głośno śpiewali teksty. Nie zmienia to jednak faktu, że swingowy Mrozu z pewnością lepiej brzmi zamknięty w czterech ścianach.
Jeśli słysząc Mrozu przypomina Wam się teledysk sprzed prawie dziesięciu lat lub macie w głowie tylko i wyłącznie singiel Jak Nie My To Kto, najwyższy czas to zmienić. Płyta Zew nie jest albumem idealnym, o czym może kiedyś napiszę szerzej, ale jest jedną z tych polskich płyt, które w pełni zasłużenie otrzymały nominację do Fryderyków. Na żywo Mrozu brzmi bardzo dobrze, ma świetny zespół, który widać, że czuje muzykę, którą gra.
Wolałabym uniknąć konkretnych porównań, ale jest w Polsce pewien artysta, który też zaczynał swoją przygodę z muzyką od innego grania niż to, z którego jest obecnie znany. Również przeszedł długą drogę, żeby dojść do miejsca, w którym jest teraz, do tworzenia rewelacyjnej muzyki i bycia artystą przez duże A. I również, dokładnie tak, jak Mrozu, potrzebował kilku lat, żeby odkleić kilka łatek, otworzyć kilka drzwi na nowo.
Mrozu jest na doskonałej drodze do tego, żeby za rok, za dwa stać w czołówce polskich artystów, którzy zbierają laury, są doceniani i, co najważniejsze, zbierają te laury i pozytywne słowa w pełni zasłużenie. Posłuchajcie albumu Zew, pójdźcie na koncert, jeśli będzie taka możliwość, a przy okazji kolejnej płyty Mroza wrócimy do tego tekstu sprawdzając, czy miałam rację.