Brooklyn – piękny film z Saoirse Ronan – recenzja

Czy Brooklyn ma szansę na Oscara? O najważniejszą filmową nagrodę walczy w trzech kategoriach – Najlepszy Film i Adaptacja Filmowa, a wcielająca się w rolę Eilis Lacey, Saoirse Ronan ma szansę na statuetkę dla Najlepszej Aktorki. Kobieca intuicja może w tym przypadku nie być dobrym prognostykiem, ale czuję, że twórcy obejdą się smakiem. To film skierowany do kobiet, którego największym atutem są przepiękne zdjęcia i scenografia. Przy tak nowocześnie wyprodukowanych filmach, jak Marsjanin i chwytającym za serce i gardło Room, piękno może nie wystarczyć do zdobycia najważniejszej nagrody filmowej.

Trudno mi powiedzieć, w jakim stopniu jest to udana adaptacja, bo nie czytałam książki Colm Tóibín. Przypuszczalnie jest to jedyna kategoria, w której Akademia wyróżni ten film. Ronan, choć zagrała dobrze, chyba też nie powinna spodziewać się nagrody. Tutaj największą faworytką pozostaje grająca główną rolę w filmie Room Brie Larson. Wygrany czy przegrany, Brooklyn warto obejrzeć.

Wspomnienia są łaskawsze

Brooklyn to opowieść o młodej Irlandce, Eilis, która w latach 50. nie mogła znaleźć w Irlandii godziwej pracy i za namową siostry zdecydowała się wyjechać do Nowego Jorku. Wówczas Stany Zjednoczone były niczym ziemia obiecana. Kraj, do którego wyjeżdżano z wielkimi nadziejami i marzeniami. Eilis była jedną z licznych Europejek, które w młodym wieku wybrały się za wielką wodę.

Życie w nowym kraju, z nowymi tradycjami i nowymi zwyczajami początkowo było bardzo trudne. Z czasem Eilis znalazła miłość i w mig okazało się, że tęsknota za rodzinnym domem wcale nie jest aż tak duża. Do czasu, bo jak to w takich historiach bywa – sielanka nie trwała wiecznie, a przed główną bohaterką stanęła wizja powrotu do Irlandii i skonfrontowania nowego życia ze starym.

I właśnie w tym miejscu natrafiamy na najważniejszą myśl przewodnią całego filmu. Mawiają, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma. Eilis błyskawicznie przekonała się, że wspomnienia, jakimi żyła były piękniejsze i milsze, aniżeli rzeczywistość, jaką pozostawiła w Irlandii. Życie dało jej niezłego klapsa przypominając, że opuściła ojczyznę nie bez powodu. A powrót, nawet jeśli teoretycznie możliwy, wcale nie był wskazany. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Ludzie się nie zmieniają… Można by tak wyliczać w nieskończoność.

Gra piękna i obrazów

Ameryka lat 50. XX wieku jawiła się Europejczykom, jako raj na ziemi. Kraina perspektyw, a dla kobiet kraj, w którym najlepiej byłoby znaleźć sobie męża. Wszystkie bohaterki filmu zdawały się wybrać do Nowego Jorku właśnie w takim celu. A przynajmniej tak było to przedstawione. Zabawne rozmowy przy stole, których głównym tematem było wyśmiewanie się z koleżanek, które nie chadzają na randki albo udzielanie lekcji obycia na randce były przez pewnie czas głównym wątkiem filmu. Pomiędzy nimi obserwowaliśmy, jak miłość uskrzydla Eilis i otwiera ją na świat, w jakim przyszło jej żyć. Wszystko to działo się w przepięknej scenerii, oprawione pięknymi ujęciami i zdjęciami. Niezwykle klimatycznymi, bardzo dobrze oddającymi wygląd Ameryki i Irlandii tamtych czasów. Choćby dla tego jednego powodu warto było obejrzeć Brooklyn.

Wcielająca się w główną rolę Saoirse Ronan pokazała, że równie świetnie radzi sobie zarówno w sytuacjach ekstremalnych, scenach łóżkowych, jak i roli zakochanej, radosnej dziewczyny. W udziale przypadła jej bardzo dziewczęca rola, ale niekoniecznie z gatunku tych łatwych. Jej postać początkowo była bardzo zamknięta w sobie, przytłoczona i onieśmielona. Później entuzjastyczna, optymistyczna i otwarta na nowe wyzwania, po czym nagle bardzo smutna, zaniepokojona i niezdecydowana. Postać wymagająca, z którą Ronan poradziła sobie rewelacyjnie.

Będzie ten Oscar?

Oglądając film zachodziłam w głowę, dlaczego Eilis nie podjęła próby sprowadzenia matki do Nowego Jorku i dlaczego jej mąż nie wybrał się do Irlandii razem z nią? Gdyby szybko i sprawienie rozwiązać te dwa problemy połowa filmu potoczyłaby się zupełnie inaczej. Ciekawi mnie, czy w książce je wyjaśniono i uzasadniono. Patrząc na film z innej strony śmieszne były sceny, w których pokazywano wspólne spacery Saoirse z Emorym Cohenem, wcielającym się w rolę Tony’ego. Cohen jest niższy od Ronan, co wielokrotnie wyglądało komicznie. Zwłaszcza, gdy próbowali się przytulić, a Ronan przybierała nieludzkie pozy.

Trzy nominacje do Oscara mimowolnie narzucają baczniejsze i chyba łaskawsze oglądanie filmu. Akademia miała swoje powody, żeby spośród setek produkcji wyróżnić nominacją właśnie ten. O mieli w głowach? Co zwróciło ich uwagę? Dla mnie to jedna z tych kinowych produkcji, o których powiedziałabym: ładna. Potrafię docenić grę aktorską, dobór aktorów i pokazanie sytuacji emigrantów ekonomiczno-miłosnych, ale szczęki z podłogi nie zbierałam.