medleyland.pl

Marcelina na Spring Break

Blisko sto koncertów, trzynaście scen, ale pośród tej setki był tak naprawdę jeden, dla którego warto było wybrać się na Spring Break 2016. Marcelina nie gra w Poznaniu często, najprościej byłoby powiedzieć, że gra rzadko, więc trzeba łapać okazję, gdy się nadarza. Chociaż trudno przewidzieć, czego można się spodziewać po koncercie rozpoczynającym się o wpół do pierwszej w nocy. Tak czy inaczej, Marcelina na Spring Break, więc trzeba iść!

Wydany jesienią album Gonić Burzę wylądował w zestawieniu 14 Najlepszych Płyt 2015 roku nie bez powodu. Już po pierwszym przesłuchaniu wiedziałam, że to dobra płyta. Nie wykorzystanie szansy posłuchania jej na żywo byłoby grzechem. Zwłaszcza, że nie wiadomo, kiedy taka możliwość się powtórzy.

Marcelinie przypadło w udziale występowanie na scenie w klubie Blue Note, miejscu o niewielkich rozmiarach, ale spośród wszystkich festiwalowych scen tę można zaliczyć do tych większych. Już godzinę przed jej koncertem, gdy na scenie występowała kuso ubrana K Bleax, ciężko było dostać się do środka. Swoje trzeba było odstać, ale w końcu okazało się, że w środku miejsca nie brakuje, a większość widowni ustawiła się przed schodami, kompletnie nie rozważając użycia ich i zajścia na dół… Kto nie ryzykuje, ten nie ma. Zeszłam.

Każdy festiwal rządzi się swoimi prawami i teraz, już po fakcie nie ma dla mnie znaczenia, dlatego Marcelina musiała grać o tak później porze, ale przed faktem przez moment się nad tym zastanawiałam. O takiej godzinie, gdy sceny w centrum miasta są już zamknięte, spora część festiwalowego towarzystwa dawno straciła poczucie estetyki i chęć obcowania z muzyką podmieniła na rzecz obcowania z alkoholem. Każdy się bawi, jak lubi, ale wizja koncertowych uniesień w towarzystwie zalanych imprezowiczów jawiła mi się źle. Zwłaszcza, gdy chce posłuchać na żywo albumu, który naprawdę lubię i którego wcześniej w koncertowym wydaniu nie słyszałam. Na szczęście człowiek jest istotą i poza jednym incydentem występu nie zagłuszały opary procentów.

Koncert rozpoczął się z kilkuminutowym opóźnieniem, co oczywiście spotkało się z krytyką kilku bardzo zniecierpliwionych widzów. Można było usłyszeć m.in., że to nie taka wielka gwiazda, żeby musiała się aż tak przygotowywać. Takich opinii raczej nie należy komentować, bo w przygotowaniu nagłośnienia i instrumentów do występu nie ma nic z gwiazdorzenia, ale coś trzeba powiedzieć. Tak dla jasności sytuacji. Za Marceliną, i obok niej, na scenie stoją muzycy grający na żywych instrumentach, wszystko opiera się tak naprawdę na fantastycznym brzmieniu gitar, których na scenie było z sześć, więc przygotowanie wszystkiego do stanu użyteczności musiało chwilę potrwać.

W tym miejscu chyba wypadałoby zaznaczyć, że Spring Break nie bez powodu ma w nazwie także wyraz showcase. Oznacza to mniej więcej tyle, że większość koncertów trwa 30 minut, nieliczne godzinę, a headlinerzy – oficjalnie raczej się ich tak nie nazywa, ale wiadomo, że każdy festiwal swojego króla i królową mieć musi – mogą pograć chwilę dłużej. Marcelina, jako że zamykała piątkowe szaleństwa w Blue Note, mogła pozwolić sobie na bis. I dobrze, bo inaczej skończyłoby się na zaledwie godzinnym koncercie. Naturalnie, bo to już zwyczaj Spring Break, każde przedłużenie występu o minutę wiąże się z tym, że klub pustoszeje. Ludzie bardzo mocno trzymają się rozpisanych w programie ram czasowych i biegają pomiędzy klubami przeważnie nie czekając do końca koncertu, na którym właśnie są.

Filigranowa dziewczyna z gitarą kojarzy się raczej z delikatnym, dziewczęcym graniem. I rzeczywiście taka bywa. Marcelina potrafi oczarować charakterystyczną barwą głosu, intrygującym brzmieniem i urokiem osobistym, który nie pozwala jej nie lubić, ale ma też drugie oblicze. I to właśnie ono ujawnia się w piosenkach z ostatniego krążka. Na żywo Nie mogę zasnąć i Czarna Wołga wydają się nie tyle mroczne, co wręcz rockowe. Duża w tym zasługa wspaniałej gry na gitarze i solówek, których nie powstydziłby się nie jeden rockowy z definicji zespół. Nawet wpadający w klimaty country utwór Chandra na żywo zmienia się w muzycznego potwora o mocno rock n rollowym feelingu.

Spokojniejsze chwilę zaserwowano grając utwór Liliowa i Karmelove, który wykonano już na bis i który okazał się być mocno wyczekiwane przez wciąż dzielnie trwającą w Blue Note resztkę publiczności. Mogłoby się wydawać, że otwierający płytę Miły Mój, klimatem znów wracamy bliżej country niż rocka, to jednak radosna, wesoła piosenka. Tymczasem te wszystkie solówki, słyszalne na nagraniu studyjnym, ale jakoś mniej rzucające się w uszy, grane w oparach unoszącego się w klubie dymu robią z tym utworem dokładnie to samo, co stało się z Chandrą. Przesuwają go z brzmienia filigranowej dziewczyny, do poważnego, potężnego i bardzo konkretnego grania.

Gdyby więc ktoś miał wątpliwości, dlaczego Marcelinie marzy się występ na Woodstocku, powinien wpaść i posłuchać jej na żywo. Płyta w wersji studyjnej brzmi niepozornie, gdy porówna się ją do poweru wykładanego w jej koncertowe wykonanie. Idąc do Blue Note w zasadzie nie miałam żadnych oczekiwań, chciałam posłuchać dobrej muzyki na żywo. Idąc do domu pomyślałam, że właśnie wracam ze świetnego, gitarowego koncertu, pełnego pomieszanych ze sobą dźwięków.

This slideshow requires JavaScript.

SPRING BREAK 2016: DZIEŃ 1