Nieprzerwanie od lat zachwycam się każdą nową płytą Alanis Morissette, zachodząc w głowę, jak to możliwe, że przez tyle lat kariery nigdy nie powinęła jej się noga. Być może kluczem do sukcesu jest niespieszne wydawanie albumów. Krążek Such Pretty Forks in the Road ukazał się osiem lat po premierze Havoc and Bright Lights, płyty którą Alanis napisała w zupełnie innym momencie życia. Teraz powraca z albumem przepełnionym smutkiem, niepokojem zmieszanym z obawami, któremu naprawdę daleko do wesołej płyty idealnej na letnie zabawy na świeżym powietrzu. A jednak zachwyca.
O tym, że Such Pretty Forks in the Road nie pretenduje do tytułu radosnej płyty informowały już single wydane przed premierą – ta została delikatnie przesunięta z powodu wirusa. Wyjątkiem był pierwszy singiel, Reasons I Drink muzycznie ukrywający głównie balladowe brzmienie całości. Klawisze rodem wyjęte z albumu Gavina DeGraw dodają tej piosence przebojowości, melodyjności i już wyobrażam sobie ją w koncertowych aranżacjach, z zaangażowaną publicznością rytmicznie klaszczącą i bujającą się na boki. Nawet w tekście można się doszukać kilku uśmiechów i ironicznych metafor. Kolejne udostępnione single były już znacznie bliżej tego faktycznego, ciężkiego w przekazie brzmienie płyty.
Weźmy choćby komentowane już przeze mnie Diagnosis, które też w towarzystwie fortepianu, ale już znacznie spokojniejszego, porusza wrażliwe struny. Później nie jest lżej. W Losing The Plot pojawia się co prawda mocniejszy, wyrazisty mostek, którego brakuje choćby w ospałym i wolnym Missing The Miracle, ale to nadal trudny, przejmujący utwór. Oddech pojawia się w Sandbox Love, które ma jeden z najbardziej chwytliwych refrenów na płycie. Założę się, że wystarczy Wam jedno przesłuchanie i będziecie nieświadomie nucić Awkward as fuck/Precious as fuck/Scary as fuck/Us in our sandbox, sandbox love, ale przyznacie też, ale lekki tekst to nie jest.
Ale właśnie taka jest ta płyta, daje chwilkę pozornego wytchnienia, tylko po to, żeby za moment uderzyć takim utworem jak Her, a później pójść o krok dalej w Nemesis. Tam słychać już więcej zabawy dźwiękami, pojawiają się nawet elektroniczne wstawki, fortepian w swoim surowym brzmieniu z Her wchodzi na drugi plan. Wraca jednak w Reckoning, które może przypominać stare, kultowe już kompozycje Morissette. Z pewnością brzmienie tej piosenki robiłoby większe wrażenie, gdyby nie była to kolejna ballada na płycie. Jednocześnie to jedna z tych ciekawszych i piękniejszych, jeśli można tak mówić o piosenkach opowiadających o trudach życia. Je Alanis podsumowuje w ostatnim utworze, Pedestal.
Muszę jeszcze wrócić do Smiling, które otwiera album. Piosenka weszła do koncertowego repertuaru artystki już w 2019 roku, pierwotnie została napisana na potrzeby musicalu Jagged Little Pill wystawianego na Broadwayu. Wraz z pojawieniem się kolejnych utworów z Such Pretty Forks In The Road ten zaczął mi się podobać mniej. Po wysłuchaniu całego albumu znów go doceniłam! Być może teraz przede wszystkim dlatego, że wyrywa się z balladowej, stonowanej większości kompozycji.
Płyta Such Pretty Forks In The Road ma prawo wydawać się monotonna i powtarzalna. Alanis postawiła na historie, chciała podzielić się własnymi doświadczeniami, opisać przeżycia, walkę z depresją czy trudy rodzicielstwa, nie zagłuszając ich melodiami. Album oparła na brzmieniu fortepianu, który często staje się nie tyle wiodącym instrumentem, co wręcz jedynym. Gdy teraz myślę o albumie Havoc and Bright Lights wydaje mi się dość chaotyczny i nierówny. Będę jednak powtarzać, że Alanis Morissette nie ma w dorobku kiepskiej płyty i dzielnie dźwiga ciężar Jagged Little Pill, swojej formalnie trzeciej studyjnej płyty, która okazała się światowym bestsellerem i jedną z najważniejszych płyt w historii muzyki rockowej.