Czekałam na ten album i bardzo się go bałam. Charli XCX szturmem wskoczyła do mojej playlisty kilka lat temu, a później solidnie mnie rozczarowała wydając muzykę, której nie potrafiłam słuchać. Ona była z siebie zadowolona, wydawała się pewna tego, co robi, ale w kuluarach mówiło się o tym, że szarpie się z wytwórnią, a jej niewydane utwory w dziwnych okolicznościach trafiają do sieci. Cokolwiek działo się pomiędzy wydaniem Sucker i Charli pewne jest jedno – Charli XCX jedną płytą wskoczyła do czołówki młodych, zdolnych artystów, a teraz wróciła z krążkiem, którego tytuł mówi o niej wszystko.
Album Charli to kwintesencja tego, kim współcześnie jest Charli XCX. To autorka tekstów i muzyki, dziewczyna o ciekawej barwie głosu, która nie daje sobie w kaszę dmuchać. To artystka, która lubi pośpiewać, ale lubi się też powygłupiać. Lubi sprawdzone melodie i klasyczne popowe piosenki, ale chętnie sięga po elektroniczne wstawki. Nie unika duetów i szerszych kolaboracji, choć nie są jej zupełnie potrzebne.
Zapowiedzi tej płyty były pierwszymi od kilku lat oznakami, że Charli wraca do grona artystów, którym zależy na tym, żeby ich utwory dało się śpiewać, a nie tylko były głośne, napchane kosmicznymi dźwiękami, idealnymi na głośną imprezę. Duet z Troyem Sivanem, piosenka 1999, urzekała mnie połączeniem ich głosów, odniesieniami do popkultury sprzed lat, nie odstraszała muzycznie. Nie ukrywam, że EPka Vroom Vroom z 2016 i mixtape Number 1 Angel nie tylko mi się nie spodobały, co pokazały takie oblicze muzycznych inspiracji Charli, które dla mnie nie do końca ma wiele wspólnego z muzyką. Mixtape Pop 2 chyba nawet nie słuchałam. Bałam się. Po tych wydawnictwach naprawdę obawiałam się, że Charli jest stracona. A przecież pamiętam ją na scenie z zespołem, szalejącą z gitarzystką…
Album Charli ma ciekawe momenty i piosenki, do których chce się wracać. To bezsprzecznie wszystkie te, na których śpiewa sama – White Mercedes, I Don’t Wanna Know, Official. Podoba mi się też Cross You Out i Warm. Największy problem mam z Click i Shake It, które po prostu męczą. Byłam sceptycznie nastawiona do tej płyty także ze względu na liczbę kolaboracji. Na 7 z 15 utworów Charli ktoś towarzyszy, czasami jest to więcej niż jedna osoba. Mam złe doświadczenia z takimi płytami, bo najczęściej kończą się na byciu zlepkiem różnych stylów i historii, jakie niekoniecznie ze sobą współgrają.
W przypadku Charli muszę przyznać, że Charli XCX udało się znaleźć pewną równowagę pomiędzy tym jaką artystką była na pierwszych płytach, a jaką stała się w ostatnim czasie. Myślę, że osoby, które tak jak ja polubiły Sucker będą zadowolone, że w Charli cały czas jest zamiłowanie do pisania piosenek, nie tylko tworzenia szalonych melodii idealnych na klubowe imprezy. Natomiast osoby, które pozytywnie odbierały jej mixtapy też znajdą tutaj coś dla siebie.
Wilk syty i owca cała? W jakimś sensie tak, chociaż słuchając Charli nie mam wrażenia, że był to pewien rodzaj kompromisu. Nie wydaje mi się, żeby XCX chciała udowodnić tym materiałem coś swoim starszym fanom i zatrzymać nowszych. Jestem natomiast ciekawa, jaka będzie jej kolejna płyta, bo wydaje mi się, że obecnie Brytyjka jest po wielkiej fascynacji wszystkimi gatunkami, jakich już próbowała, a więc w przyszłości może znów zaskoczyć i nagrać kolejny wyrazisty album.