twenty-one-pilots-lódź
medleyland.pl

twenty one pilots w Łodzi. Do zobaczenia na stadionie!

Zastanawiając się nad wstępem do relacji z koncertu twenty one pilots w Łodzi chciałam napisać, że pamiętam, jak zaczynali. Poniekąd jest to prawda, bo pamiętam, jak zaczynali w Fueled by Ramen, wytwórni płytowej, u której w 2013 roku wydali album Vessel. Poznałam ich dlatego, że pojechali w trasę koncertową z Paramore. Międzynarodowe szaleństwo na ich punkcie zaczęło się dopiero dwa lata później, gdy wydali Blurryface. W 2016 roku miałam zobaczyć ich w ramach Emotional Roadshow. Wtedy nie wyszło, oddałam bilety, ale wiedziałam, że kolejnej okazji nie odpuszczę. 15 lutego pojechałam do Łodzi.

twenty one pilots to jeden z wielu zespołów, które znajdują się na mojej liście do zobaczenia na żywo w przyszłości, ale to też jeden z tych zespołów, których rozwój kariery dość bacznie obserwowałam. Pamiętam, jak Blurryface debiutowało na #1 miejscu w Stanach Zjednoczonych, jak singiel Stressed Out wspinał się na listach popularności i wreszcie, jak ludzie dookoła mnie zaczęli kojarzyć ten zespół albo wprost mówić, że są ich fanami. Pamiętam też, jak imponowała mi ciężka praca chłopaków i ludzi z Fueled by Ramen, której efektem był międzynarodowy sukces tego zespołu.

Jadąc do Łodzi wiedziałam, że zobaczę na żywo efekt kilku lat ciężkiej pracy. Nie oglądałam zdjęć i nagrań wideo z The Bandito Tour, ale nie wyobrażałam sobie tego koncertu bez świetnej produkcji i rozentuzjazmowanych fanów przeżywających każdą minutę do granic możliwości. Mówiąc szczerze trochę się tego obawiałam, bo nie mam zbyt dużego doświadczenia z koncertami zagranicznych artystów w Polsce, a w dodatku na co dzień nie otaczam się licealistami. Na miejsce przyjechałam na kilka minut przed planowanym otwarciem bram, więc założyłam, że na pierwsze rzędy i tak nie mam szans – jak przystało na duży koncert z wiernymi fanami, kolejki ustawiały się od wczesnych godzin porannych.

Przychodząc pod Atlas Arenę okazało się, że wpisane na bilecie bramki, którymi powinnam wejść w ogóle nie zostały otwarte, a w dwóch innych kolejki są tak długie, że nachodzą na siebie tworząc ślimaka. Lata koncertowego doświadczenia, baczna obserwacja i spryt pozwoliły mi zgrabnie ominąć kilka tysięcy ludzi i wejść do środka pół godziny po przyjeździe. Dało mi to nie najgorsze miejsce – w pierwszej połowie płyty, bliżej głównej sceny niż mniejszej sceny B, ale też nie na tyle daleko od niej, żeby nic nie widzieć. Pozostało poczekać na support, a później odczekać pół godziny i cieszyć się koncertem twenty one pilots!

Są artyści, których umiejętności performerskie nie rosną proporcjonalnie do wzrostu ich popularności. Tacy artyści przenoszą się z klubów do hal koncertowych i nie potrafią się w nich odnaleźć. Nie mają pomysłu na wykorzystanie przestrzeni (lub nie widzą takiej potrzeby), ich muzyka nie sprawdza się na dużym metrażu, a oni sami niepewnie czują się na scenie, której nie da się przejść w pięciu krokach. Nie sztuką jest wyprzedać duży obiekt. Sztuką jest zagrać taki koncert, którego uczestnicy poczują, że doświadczyli czegoś rewelacyjnego.

twenty one pilots są zespołem, który za chwilę będzie grał rewelacyjne stadionowe koncerty!

Po koncercie w Atlas Arenie wiem, że to jest zespół, który doskonale wie, jak do granic możliwości wykorzystać przestrzeń, w jakiej przyszło mu grać. Postawienie drugiej, mniejszej sceny pośrodku płyty nie zrobi wrażenia na tych, którzy nie takie cuda widzieli w swoim koncertowym życiu. Ale zbiegnięcie ze sceny i niezauważonym pojawienie się na podeście na trybunach, zaśpiewanie tam utworu do końca i zaskoczenie fanów to niekosztujący wiele zabieg, który robi wrażenie. twenty one pilots to chyba jedyny zespół, jaki znam, na którego koncert można kupić bilety na trybuny i nadal czuć, że jest się w centrum zdarzeń. Trzeba tylko wiedzieć, z której strony wychodzi Tyler, bo lewa strona Atlas Areny była pod tym względem zdecydowanie bardziej poszkodowana.

Jedyną rzeczą dotyczącą tego koncertu, jaką sprawdziłam przed wyjazdem do Łodzi była liczba piosenek, jakie grają. Rozbawiło mnie, gdy zobaczyłam, że grają 21 utworów… Nazwa zespołu chyba do tego zobowiązuje. W setliście dominuje oczywiście najnowsza płyta, czyli wydany w ubiegłym roku Trench. Pojawia się też sześć utworów z Blurryface i nawet trzy z Vessel, więc setlista jak marzenie! Przynajmniej dla osoby takiej jak ja, która przez kilka lat wybierała się na ich koncert, ale dojechała dopiero teraz.

To też jest fajne w pierwszych koncertowych razach, że nie ma się dużych oczekiwań odnośnie setlisty. Później jest już trudniej, a z każdym kolejnym koncertem jeszcze trudniej, bo nie ma się ochoty słuchać po raz setny tej samej piosenki. Na szczęście w tym przypadku brałam wszystko w ciemno! A twenty one pilots zdają się być zespołem, który rozumie, że o fanów trzeba dbać i ich rozpieszczać, a nie serwować setlistę złożoną z singli i zaledwie kilku nowych piosenek. Zdaje się, że doskonale też rozumieją, czego oczekują ich fani i są jednym z tych zespołów, który gra takie koncerty, na jakie sam chciałby chodzić – energiczne, zaskakujące, dopracowane.

Singli oczywiście nie zabrakło. Koncert otworzył Jumpsuit, później pojawiło się Fairly Local, Stressed Out, Heathens czy Nico and the Niners. Pierwsze pół godziny koncertu było bardzo intensywne, przepełnione skakaniem i tak głośnym śpiewaniem tłumu, że Tyler mógłby w zasadzie usiąść albo iść do domu. Taki jest oczywiście urok koncertów, na których średnia wieku nie przekracza dwudziestu lat, ale nie piszę tego złośliwie. Wręcz przeciwnie. Brakowało mi tak żywiołowego koncertu, od kilku miesięcy marzyłam o tym, żeby pójść na koncert, na którym fani będą bardziej niż wdzięczni za to, że mogą oglądać na żywo swoich idoli. I w Łodzi dokładnie tak było.

Jedną sprawą jest wiek fanów twenty one pilots. To zespół, którego muzykę lubią przede wszystkim młodzi ludzie. Jednocześnie to zespół, którego fani tworzą naprawdę silną społeczność, z jednej strony jest to charakterystyczne dla młodych zespołów, a z drugiej taka społeczność (jeśli jest dobrze pielęgnowana przez zespół) potrafi przetrwać dekady. W Łodzi, pierwszy raz od naprawdę dawna, widziałam jak muzyka infekuje ludzi. Najpierw pod Atlas Areną widziałam tysiące fanów ubranych na żółto, czyli kolor charakterystyczny dla albumu Trench i trasy The Bandito Tour. Później widziałam, jak oklejali się taśmą klejącą w taki sposób, w jaki Tyler i Josh robią to w teledyskach czy na zdjęciach promujących płytę. Już po wejściu do Atlas Areny widziałam, jak dziewczyny malowały sobie na twarzach logo zespołu, a w czasie koncertu łzy w oczach i kosmiczne wzruszenie.

Zazdrościłam tym dzieciakom i z nostalgią wspominałam siebie w ich wieku, stojącą na pierwszym koncercie Paramore w życiu, chwilę po przeprowadzeniu pierwszego wywiadu. Po koncercie te dziewczyny rzucały się sobie na szyję i wydawały najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. A te wszystkie emocje zawdzięczają temu jednemu koncertowi. I jak tu nie wierzyć, że ta infekcja za chwilę nie rozleje się na stadiony świata?

Po intensywnej pierwszej części koncertu nastała chwila na odpoczynek i naładowanie akumulatorów. Tyler i Josh przenieśli się na B-Stage, czyli mniejszą scenę ustawioną w połowie płyty. Zagrali tam trzy utwory – Neon Gravestones, Bandito i Pet Cheetah – a fani rzucali w nich plastikowymi, święcącymi bransoletkami. Było to średnio bezpieczne, ale bardzo efektowne. Była to też okazja do popatrzenia na skromną, ale robiącą wrażenie oprawę świetlną małej sceny. Zawieszono nad nią pionowe, skierowane ku dołowi światełka, które wydłużały się i skracały w zależności od piosenki. Wyglądały trochę, jak padający, podświetlany deszcz. Pod koniec koncertu Tyler wrócił na B-Stage, żeby dokończyć jeden z utworów stojąc na podwyższeniu. On ogólnie lubi stać wysoko i wchodzić tam, gdzie wchodzić się nie powinno. Np. podczas piosenki zamykającej koncert stanął na desce położonej na rękach ludzi z pierwszych rzędów, Josh zrobił dokładnie to samo, i tam zakończono koncert grając na bębenkach.

Jeśli chodzi o produkcję koncertu to nie mam w tym temacie wiele do powiedzenia, bo tak naprawdę była dokładnie taka, jak ją sobie wyobrażałam. Animacje do każdego z utworów, nagrania wideo pomiędzy piosenkami, żeby Tyler i Josh mogli się przebrać, napić albo przedostać z punktu A do punktu B na terenie obiektu. Ogień, dużo dymu, kilka zestawów świateł, rekwizyty, konfetti i wszystko dopięte na ostatni guzik. Chociaż miało się wrażenie, że twenty one pilots robią wszystko spontanicznie, było jasne, że każdy krok jest zaplanowany, a całość dokładnie przemyślana i obliczona, co do sekundy. Było widać pełne skupienie na ich twarzach i niechęć do rozpraszania się pod wpływem porywów serc fanów. W pewnym momencie Tyler się wzruszył, ale szybko powiedział, że nie chce tego robić. Przez dwie godziny dawali z siebie sto procent, z resztą publiczność nie ustępowała im na krok.

Nie wiem, na ile zawsze i wszędzie mówią, że to najlepszy koncert trasy, jaki grali, ale jestem skłonna uwierzyć, że ten w Łodzi naprawdę był najlepszy. Bo fani byli niesamowici, zaangażowani i przygotowali kilka koncertowych akcji, np. oklejali światełka w telefonach na żółto, żeby w odpowiednim momencie włączać latarki i emitować żółte światło. Gdy twenty one pilots wychodzili na scenę telefonów w górze było tak dużo, że hala była jasna co najmniej tak, jakby zapalono górne światła.

Był jednak moment, który popsuł nieco odbiór koncertu. Przed piosenką My Blood jednej z fanek zrobiło się słabo. W Atlas Arenie było duszno, a na płycie był naprawdę duży ścisk. Tyler zapytał ją, czy czuje się dobrze, ona odpowiedziała, że nie, więc on poprosił, żeby ktoś wszedł na płytę i jej pomógł. Tym ktosiem miała być ochrona lub któryś z medyków, jednak przez minutę Tyler nie mógł się doprosić, żeby ktokolwiek zareagował. W pewnym momencie, już naprawdę wkurzony, zaczął pokazywać na ochroniarzy palcem i krzyczeć do nich, żeby się ruszyli i zareagowali. Nie widziałam ich min, ale obstawiam, że ochrona myślała, że Tyler bawi się z fanami, a nieznajomość języka obcego nie pomagała w odczytaniu jego intencji. Ostatecznie dziewczynie udzielono pomocy, ale takie sytuacje zawsze pozostają w mojej pamięci na długo i niestety trochę popsuły mi wspomnienia.

Koncert zakończył się trzema zaplanowanymi wcześniej piosenkami na bis, czyli Chlorine, Leave the City i Trees. Te dwie ostatnie to wprost wymarzone utwory kończące koncert! Trees to w ogóle taki niepozorny utwór, niby melancholijny, ale zarazem skoczny i energiczny.

Ile znacie zespołów złożonych z dwóch osób, które dają czadu i w ogóle nie zauważacie, że spora część muzyki leci z taśmy? Ja niewiele. Zawsze po takich wypasionych, pod względem wielkości i oprawy, koncertach żałuję, że nie widziałam artysty na żywo w mniejszym obiekcie. Z twenty one pilots mam tak samo – żałuję, że nie widziałam ich na żywo już w 2013 roku, gdy nie grali dla ponad 10 tysięcy ludzi. Z drugiej strony nawet, gdybym chciała powiedzieć, że twenty one pilots grające klubowy koncert jest lepsze, to nie mogę tego zrobić, bo w Atlas Arenie udało im się – mimo tysięcy fanów i dużego obiektu – sprawić, że koncert był rewelacyjny!

To naprawdę jest zespół, który jeśli tylko będzie chciał, a na razie wszystko wskazuje na to, że chce, w przyszłości będzie mógł grać stadionowe koncerty. I wiem, że one też będą rewelacyjne. Produkcja to jedno, a ich charyzma pomieszana z nieśmiałością i wdzięcznością sprawiają, że wszyscy ci, którzy byli na koncercie w Łodzi pójdą na każdy kolejny, jaki odbędzie się w Polsce.

Jeśli zastanawiacie się, co to znaczy performer z prawdziwego zdarzenia, kim jest performer i dlaczego nie każdy, kto gra na Torwarze jest performerem, musicie pójść na koncert twenty one pilots. Wtedy zrozumiecie, o czym mówię, gdy nie zachwyca mnie każdy koncert, na który idę mimo że chodzę tylko na koncerty muzyków, których albumy lubię.