Materiały prasowe

Muzyczne szorty #37: PVRIS oraz Przybysz, Koteluk, Zalewski i Vito

Wiecie, że PVRIS powracają z nową piosenką i zapowiadają nową płytę? Wiecie, że za kilka dni na ekrany kin na całym świecie wejdzie najprawdopodobniej najbardziej urocza opowieść, jaką będziecie mogli obejrzeć w tym roku? Jeśli nie wiecie, to Muzyczne szorty #37 właśnie o tym informują. Jest to też wstęp do kolejnych Muzycznych szortów, które będą przybliżać piosenki z płyt, których premierę zaplanowano na jesień.

PVRIS – Death of Me

Gdy PVRIS zaczęli wrzucać do sieci informacje o letnich koncertach, a przede wszystkim, gdy ich nazwa pojawiła się w line-upie festiwalu Reading & Leeds wiedziałam, że oznacza to wakacyjną premierę nowego singla. Nie pomyliłam się. Dziś do serwisów streamingowych trafiła piosenka Death of Me, pierwsza zapowiedź trzeciej studyjnej płyty PVRIS. Nie jest to singiel, który powalił mnie na kolana, nawet nie powiedziałabym, że to piosenka, która budzi moją ekscytację na ich nowy album, ale PVRIS wpisało się na listę stałych elementów tego bloga, więc warto zwrócić uwagę, że wydali coś nowego.

Co warto wiedzieć o tej piosence? Pierwsza rzecz jest taka, że Lynn Gunn jest współproducentką tego utworu. Druga to fakt, że to pierwszy singiel PVRIS wydany pod szyldem Warnera, do którego przeszli i co być może zaowocuje intensywniejszą promocją nowej płyty. Choć niekoniecznie, ale mam takie poczucie, że jeśli teraz nie postarają się wbić do elity muzyki, z każdą kolejną płytą będzie im trudniej.


Przeczytaj też: PVRIS wydali nową płytę ‚All We Know of Heaven All We Need of Hell’


Trzecia sprawa to brzmienie utworu – jeszcze bardziej elektroniczne niż na wydanej w 2017 roku płycie All We Know Of Heaven, All We Need Of Hell, chociaż nadal, jeśli zna się PVRIS, słychać że jest to ich singiel. Nie chcę się jednak zastanawiać nad tym, jak Lynn poradzi sobie z nim wokalnie na żywo… Ciągle wierzę, że ona nauczy się śpiewać własne utwory.

Krzysztof Zalewski, Mela Koteluk, Paulina Przybysz, Natalia Przybysz, Vita – Miłość rośnie wokół nas

Mam dużo żalu do Krzysztofa Zalewskiego. Doskonale pamiętam, jak Polska zwariowała na punkcie albumu Złoto i jak ta, naprawdę doskonała płyta, otworzyła mu drzwi do kariery, na jaką bezsprzecznie zasługiwał. Od tamtej pory ima się on tak wielu projektów, jest obecny praktycznie na każdym polskim festiwalu, któremu zależy na silnej, krajowej obsadzie, nagrywa covery i piosenki do filmów… Robi tak wiele, że chyba brakuje mu czasu na spokojną pracę w studiu nagraniowym nad nową płytą. I o ile wiem, że poganianie twórcy nie jest dobre, o tyle mam wrażenie, że gdy ten następca Złota się ukaże, zmęczymy się już Krzysztofem a jego talent utopi się w Królu Lwie, Kurierze i coverach Niemena.

Dzisiaj ukazała się nowa piosenka z udziałem Zalewskiego, wyprodukowana i zaaranżowana częściowo także przez niego. Utwór nosi tytuł Miłość rośnie wokół nas i jest coverem, tak kolejnym w dorobku Krzysztofa, utworu z filmu Król Lew. Premiera nie jest oczywiście przypadkowa – 19 lipca na ekrany kin wchodzi nowy film Disneya, Król Lew. W piosence można usłyszeć także siostry Przybysz, Melę Koteluk i Vito z zespołu Bitamina.

Utwór, delikatnie mówiąc, jest średni. Przede wszystkim nie rozumiem pomysłu, aby śpiewało go aż tyle osób. Nie przemawia do mnie argument, że to są znane osoby – chociaż tutaj trzeba powiedzieć, że znane w pewnych kręgach, bo na pewno nie są to przedstawiciele muzyki okupującej Top 10 Airplay w Polsce. Brakuje mi w tej piosence disney’owskiej magii, niby jest onirycznie, melancholijnie i bajkowo, idealny materiał na kołysankę dla syna Krzysztofa, ale jest też nudno i monotonnie. Choć bardzo możliwe, że zwyczajnie nie jestem targetem tej piosenki i dzieciom się spodoba.