Oto jedna z czterech płyt, na które tej jesieni czekałam z otwartymi ramionami w gotowości do zakupu wersji rozszerzonej. Od Annoyance and Disappointment, drugiej solowej płyty Dawida Podsiadło oczekiwałam zaskoczenia, dowodu, że indywidualnie wciąż stać go na dużo. Ta płyta musiała być dobra, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że Podsiadło nie zamierza usiąść z nogami na stole i zająć się przerabianiem starych piosenek na nowe. Udźwignąć diamentową płytę nie jest łatwo, jemu się udało.
Od debiutu nikt niczego nie oczekiwał. Nikt nawet nie przypuszczał, że wygrywając program rozrywkowy można wejść na rynek z interesującym brzmieniem, wyróżnić się wrażliwością artystyczną i stanowczym pomysłem na swoją muzykę. Historia nie raz już pokazała, że z talent show wychodzi się z kontraktem na radiową papkę, a nie muzykę chętnie graną przez najstarsze rozgłośnie radiowe w naszym kraju.
Debiut Dawida rzeczywiście zwalał z nóg, i słusznie zaskoczył połowę Polaków, ale mnie bardziej do ucha przypadł zadziorny, zbuntowany charakter, jaki pokazała płyta Curly Heads. Nie jest tak dopracowana, jak Comfort and Happiness, ale i tak gościła w moim odtwarzaczu częściej. I właśnie tego zadziornego Dawida chciałam znaleźć na Annoyance and Disappointment. Znalazłam.
Oswajanie
Małymi krokami, spokojnie i nie na siłę chciałam polubić tę płytę. Oczywiście zaczęło się od singla promującego całość, który faktycznie był takim pierwszym miłym zaskoczeniem. Nie brzmiał, jak piosenki z poprzedniego albumu, nie brzmiał nawet, jak Curly Heads. Brzmiał za to świeżo, odważniej i na pewno inaczej niż to, co polskie radia były gotowe zagrać. Radiowcy oswajali się z singlem powoli, prawie tak powoli, jak ja z całą płytą, ale ostatecznie się udało i W Dobrą Stronę znów przypomniało o Dawidzie.
Jeszcze przed ukazaniem się całego materiału usłyszałam piosenkę Block, która mocno skojarzyła mi się, mimo tej inności pierwszego singla, z albumem Comfort and Happiness. I cały czas brzmi dla mnie, jak utwór, który spokojnie mógłby trafić na tamtą płytę. Jeśli ma on być nawiązaniem do całości, jaką pierwsza płyta tworzy z drugą, kupuję go, chociaż uważam, że początek płyty bardzo nawiązuje właśnie do tej debiutanckiej.
Perełki
Takim pierwszym prawdziwym zaskoczeniem był Son of Analog. Są brzmienia, aranżacje, jakich spodziewasz się po artyście, i takie, którymi kompletnie zbija z tropu. Mnie obszerna solówka zupełnie z niego zbiła i przegrałabym spore pieniądze zakładając się, że na płycie Dawida nigdy nie pojawi się tak długa partia instrumentalna i to brzmiąca rasowo. Może to tylko moje odczucie, ale artyści solowi raczej unikają solówek, jeśli to nie oni będą je później wykonywali na żywo.
Ważnym elementem oswajania się z płytą było szukanie ciekawych, polskojęzycznych tekstów. I tutaj z jednej strony stoi Pastempomat, a z drugiej Bela. Ten pierwszy jest idealnym materiałem na singiel, powiedziałabym nawet, że małym zalążkiem tego, czego od tego albumu chciałam.
Połączeniem łagodnych, ciut tajemniczych melodii z młodzieńczym zbuntowaniem i dużą dawką energii, oprawionymi w polski tekst. A Bela to dla mnie najdziwniejszy i najmniej przeze mnie doceniony utwór na tej płycie. Bardzo chętnie posłucham go bez tekstu, ale z tekstem mam ten problem, że wydaje mi się, że jednak lepiej brzmiałby po angielsku… I to wcale nie jest komplement. Niestety.
Piosenek anglojęzycznych jest na tym albumie od groma i trochę, a mówiąc dokładniej, tylko trzy są w języku polskim. Jeszcze kilka lat temu powiedziałabym, że to dobrze, ale teraz powiem coś odwrotnego. Rozczarowała mnie ta liczba i wiem, że jest więcej osób, które chciałyby posłuchać polskich tekstów śpiewanych przez Dawida. Ponoć na kolejnej płycie ma być z tym lepiej. Trzymam za słowo!
Drugim dużym zaskoczeniem była piosenka Focus, która jest dobrym przykładem na to, że zabawa dźwiękami potrafi doprowadzić do pięknych rzeczy. W ogóle na tej płycie można poszukać kilku utworów, które będą brzmiały genialnie, gdy oddzieli się od nich tekst. Poza wspomnianym już Focus na uwagę zasługuje też Forest, Four Sticks czy Cashew/161644, który ma jeden z najdziwniejszych tytułów ze wszystkich, ale to tylko pozornie taka niepozorna piosenka.
To są te cztery piosenki, których nie da się posłuchać raz. Pierwsze przesłuchanie to wsłuchiwanie się w tekst, drugie to skupianie się na melodii, a dopiero za trzecim dochodzi do próby połączenia tego w całość. Pewnie dlatego proces oswajania się z Annoyance and Disappointment trwał u mnie prawie dwa miesiące…
Inaczej
Pamiętam, jak wychodząc z solowego koncertu Dawida, gdy promował pierwszy album, pomyślałam, że na drugiej płycie powinien postarać się o więcej energicznych i skocznych piosenek. Wynikało to z obserwacji, która jasno pokazywała, że na wolniejszych utworach miewał problemy z ustaniem w miejscu. Druga refleksja była bardziej patriotyczna – więcej utworów z polskimi tekstami, bo śpiewanie po polsku wychodzi mu bardzo dobrze. Ta pierwsza prośba w zasadzie została spełniona. Ta druga musi poczekać na swój czas, ale biorąc pod uwagę ilość polskojęzycznych tekstów, które Podsiadło opublikował już po nagraniu debiutanckiej płyty, z ich pisaniem nie powinien mieć większych problemów.
Jest druga płyta, nowa płyta i jest inaczej. Annoyance and Disappointment pokazuje nowe i stare oblicze Dawida, z czego to nowe jest o wiele barwniejsze i ciekawsze od tego starego. Po dwóch miesiącach słuchania nowego materiału dochodzę do wniosku, że jest to album lepszy od debiutanckiego. A to oznacza, że misja została zrealizowana, a rozwój artystyczny nastąpił. Pytanie tylko, jak będzie brzmiała trzecia płyta?
W zasadzie już dawno nie twierdzę, że trzecia płyta jest testem dla artysty, – bo dwie pierwsze zazwyczaj ukazują się w odstępie dwóch lat i mają na siebie mocny wpływ – ale odnoszę wrażenie, że w przypadku Dawida to właśnie trzeci krążek będzie sprawdzianem. Na razie Podsiadło wychodzi z walki z tarczą, w dodatku oficjalnie już pozłacaną.