Nie oni pierwsi przekonali się, jak trudno powraca się na rynek muzyczny po zmianie wokalisty. We wrześniu 2014 Flyleaf wydało czwarty studyjny krążek, Between the Stars i w ten sposób oficjalnie zaprezentowało wokalne możliwości Kristen May. Zastąpiła ona Lacey Sturm, pierwotną wokalistkę zespołu, obdarzoną genialną barwą głosu i wielką charyzmą. Ta zmiana od początku była skazana na pytania, powątpiewania i rozczarowania, ale zawsze istnieje możliwość, że z nowym wokalem pojawi się nowa jakość.
Between the Stars to z pewnością nie jest album, na który fani Flyleaf czekali z otwartymi ramionami. Mam z nim duży problem – po pierwszym przesłuchaniu rzuciłam go w kąt, bo potwornie mnie znudził. Po dziesiątym mi się spodobał, ale jako płyta debiutującego zespołu. Kristen May daję jednak szansę na udowodnienie, że jako wokalistka Flyleaf potrafi stworzyć coś, co zostanie zapamiętane.
Szukamy stylu
Już wydana w lipcu 2014 roku EPka nie wróżyła niczego dobrego. Reklamujący ją singiel Set Me On Fire nie był szczytem możliwości odmienionego Flyleaf, chociaż z perspektywy całej płyty jest jedną z tych piosenek, które można byłoby wydać na poprzedniej płycie. Tej, na której jeszcze śpiewała Lacey. A w dodatku zdaje się najlepiej i najmocniej nawiązywać do poprzedniej stylistyki zespołu.
Nowe Flyleaf szuka nowej drogi i po raz wtórny szuka własnego stylu. W moim odczuciu, po kilkudziesięciu przesłuchaniach w różnych warunkach – domowych, autobusowych i samolotowych – to płyta debiutanta. Obiecującego debiutanta, ale mimo wszystko debiutanta. Jest lekka, miła, przyjemna, momentami wkurzająca, ale debiutant nie powstydziłby się takiego startera. Tylko w zestawieniu z faktycznym debiutem Flyleaf można złapać się za głowę. Kto słuchał poprzedniej płyty ten może powiedzieć, że Between the Stars to słodsza wersja ostatniej płyty z Lacey. I z taką opinią się zgodzę.
Dominacja samogłosek
Płytę otwiera wspomniany już singiel Set Me On Fire, ale maleńka nadzieja, jaką ze sobą niesie bardzo szybko znika. Wszystko przez przesadną ilość ozdobników w postaci samogłosek o i u, które wywołały u mnie zmęczenie już po pierwszym przesłuchaniu. Jest ich po prostu za dużo i są praktycznie w każdej piosence. Umiar we wszystkim jest wskazany, a w muzyce w szczególności.
Już druga piosenka na płycie, zatytułowana Magnetic oferuje nam wariacje na temat połączenia tych dwóch liter, ale perfekcję w ich poprawnej wymowie osiągamy z czwartą piosenką, która także nie jest ich pozbawiona. Nie ma wycia z pazurem, jest skowytanie znane z radiowych przebojów sezonu. Kolejna iskierka nadziei pojawia się w piosence Traitor, która daje nam namiastką poprzedniego stylu. Chociaż barwa głosu Kristen nie pozwala jej na tak mocne akcentowanie wybuchowych refrenów, jak robiła to Lacey, muzycznie jest rockowo i bardziej w stylu typowym dla Flyleaf.
Mroczne wokale były niegdyś elementem rozpoznawczym zespołu, a May próbuje je odczarować w utworze Platonic – są tam wrzaski i wycia. Jest dramaturgia budowana przy pomocy perkusji i akurat to naprawdę fajnie im wychodzi. Zaryzykowałabym, że to druga ciekawa piosenka na tej płycie. A może jedyna?
Leciutkie Flyleaf
Nowe nie oznacza gorsze – mawiają. Na Between the Stars nowe oznacza lżejsze, bardziej radiowe, popowe brzmienie. Piosenka Marionette, w której także nie zabrakło o, to kawałek godny potańcówki. Wyobrażam sobie dyskoteki w podstawówkach, gdzie dzieci dobierają się w pary i tańczą pierwsze wolne tańce właśnie przy tej piosence. To dość nietypowe dla Flyleaf, ale Kristen w spokojniejszych klimatach wydaje mi się ciut bardziej przekonywująca.
Będąc już niemal na końcu albumu dostajemy niepozorne City Kids, w teorii to pierwsza wolna i spokojna piosenka na tej płycie. I druga moja faworytka. Zaczyna się, jak słodki pop-rockowy kawałek, który sprzedałabym Katy Perry albo Avril Lavigne, gdyby nie… typowy dla starego Flyleaf mroczny wrzask przed refrenem! Dawniej to Lacey robiła za wrzeszczacza. Kristen się w tę rolę nie wciela, robi to prawdopodobnie Pat, ale efekt jest genialny! Szkoda, że zastosowany tylko raz. Bardzo brakowało mi pokazania, że to wciąż, mimo wszystko Flyleaf.
Pozostając w nowym brzmieniu nie można pominąć Blue Roses, bo to najsłodsza piosenka w całym dorobku tej grupy. Nie wiem, co ten utwór robi na płycie. Chyba jest tam tylko po to, żeby upewnić mnie w przekonaniu, że razem z nową wokalistką przyszedł czas na kolejne poszukiwania stylu…
Nowe nie oznacza gorsze
Za co lubię płytę, na której podobają mi się tylko dwie piosenki? Lubię ją, gdy pomyśle o Flyleaf, jako debiutancie. Jeśli byłaby to ich pierwsza płyta, byłoby na co czekać. Będę to podkreślała, bo po kilkudziesięciu przesłuchaniach takie zdanie wydaje mi się najtrafniejsze. Tak naprawdę poprzednia płyta została wydana tylko i wyłącznie dlatego, że podpisano na nią kontrakt, którego nie było można – bądź nie chciano – zerwać. To Kristen promowała z chłopcami New Horizons, a Flyleaf już wtedy zaczynało od nowa. Gdzie ich to zaprowadzi?
Between the Stars mówi, że będą próbowali delikatniej. Ze względu na wokal Kristen? Niewątpliwie tak. W ich starym repertuarze jest wystarczająca ilość trudnych dla niej piosenek, więc trzeba jej oszczędzić mordowania głosu we własnych utworach. Szkoda tylko, że zespół nie zdecydował się na zmianę nazwy. W ich przypadku byłaby to najrozsądniejsza droga i mówię to z bólem serca.
Dobra płyta debiutanta. Mało obiecująca płyta starego zespołu. Za dużo na niej identycznych, niewyrazistych utworów. Włączając losowe wybieranie utworów – jest okej. Słuchając w kolejności podanej na krążku – wieje nudą.