Zespół Kaiser Chiefs poznałam w 2007 roku. Miałam fazę na oglądanie MTV2, które zaskakiwało mnie emitowaniem klipów, których w Polsce przenigdy nie widziałam. Na topie był wtedy utwór Ruby, do dziś pozostający największym przebojem Kaiserów. Zaczęłam słuchać ich płyt, ale nigdy szczególnie nie przypadli mi do gustu.
Gdy w tym roku zapowiedzieli premierę płyty Stay Together, którą zobaczyłam w jakimś artykule Billboard albo Rolling Stone, w oczy rzuciła mi się kolorowa, coldplayowa wręcz okładka. Ciągle powtarzam, że płyty i książki nie wolno oceniać po okładce, ale przecież to normalne, że okładka przyciąga wzrok!
Wracając na moment do tego 2007 i singla Ruby.
Ta piosenka, a raczej mgliste o niej wspomnienie, kazało mi sądzić, że Stay Together będzie płytą w stylu indie-rocka, skoczną, brudną i męską. Tymczasem czytając zapowiedź trafiłam na nazwiska producentów, którzy pracowali z Kylie Minogue, Gabriellą Cilmi, Girls Aloud i Sophie Ellis-Bextor. Źrenice mi się powiększyły, miałam posłuchać singla Parachute zapowiadającego całą płytę, ale o nim zapomniałam.
Płyta Stay Together ukazała się 7 października. W początkowym okresie wysypu kilku płyt, na które czekałam przez dziewięć miesięcy 2016 i kilka wcześniejszych lat. Kaiser Chiefs odstawiłam na bok, ale od przeznaczenia nie da się uciec.
Stay Together to pop-rockowa, bardzo pozytywna, taneczna płyta.
Kaiser Chiefs poszli w nowe dla siebie brzmienie, zaskakujące i pozbawione tego wojowniczego pierwiastka, z jakim mi się kojarzyli. Co nie oznacza, że płyta jest w warstwie lirycznej prosta, a zespół nagle zaczął śpiewać o różowych landrynkach. Moją faworytką na płycie jest piosenka High Society, bardzo fajnie opowiadająca o nas, ludziach.
Nie ma nic gorszego niż powielanie schematów przy tworzeniu kolejnych płyt. Kaiser Chiefs udowodnili, że wydając szósty album nie bojąc się eksperymentować i potrafią nad tym zapanować. Nie mogłabym więc pominąć Kaiserów i Stay Together w POPvencie.