Wtorek, 24 września. Pierwsza myśl, żeby jednak skorzystać z faktu, że Madrugada gra w Dreźnie i pojechać na koncert. Jeszcze kilkanaście dni wcześniej byliśmy na nie obserwując, ile interesujących koncertów odbędzie się w Europie w przyszłym roku. Madrugadę widzieliśmy już przecież na żywo nie raz i chociaż zawsze jest rewelacyjnie, w pewnym momencie dobrze jest zrobić sobie przerwę. Środa, 25 września. Podjęcie decyzji, że są pewnie okazje, których się nie marnuje. Jedziemy. Wszystko ustalone. Wieczorem w słuszności podjętej decyzji upewnia nas livestream z koncertu w Dortmund. Piątek, 27 września. Docieramy do Drezna, a to co dzieje później jest tak zaskakujące, że aż mam ochotę napisać: uważaj, o czym marzysz, bo jeszcze się spełni. Madrugada zagrała tego dnia wyprzedany koncert w Alter Schlachthof w Dreźnie.
Lubimy stać jak najbliżej sceny. Najczęściej udaje nam się zajmować pierwsze rzędy. W przypadku Madrugady dwukrotnie już poświęciłam pierwszy rząd dla rzędu zero, którym nazywam fosę. Ma to jeden duży plus – relację z koncertu można przygotować wykorzystując dobrej jakości zdjęcia. Minusów jest jednak więcej. Przede wszystkim fakt, że po zrobieniu zdjęć najczęściej nie ma możliwości, żeby być nawet relatywnie blisko sceny. Często bywa też tak, że po skończonej pracy trzeba wspólnie z ochroną pójść zdeponować aparat. Bardzo tego nie lubię, bo to oznacza, że w ogóle muszę wyjść z miejsca koncertu i stracę kolejną piosenkę. Już robiąc zdjęcia tracę trzy, bo o ile słyszę co jest grane, nie za bardzo się na tym skupiam. Poza tym zawsze istnieje ryzyko, że aparat zniknie w niewyjaśnionych okolicznościach. Trzeba jednak być fair, więc oddałam aparat i starałam się wrócić na koncert.
Alter Schlachthof to stara rzeźnia. Z zewnątrz budynek wygląda intrygująco. Stare, niemieckie budownictwo ewidentnie pamiętające nie jednego wodza. W środku jest już zdecydowanie bardziej zwyczajnie. Obiekt w pewni zagospodarowany na potrzeby koncertowe, chociaż bez wentylacji, o klimatyzacji nie wspominając. Gdy do długiej hali wejdą dwa tysiące ludzi, a raczej gdy do środka chce wejść dwa tysiące ludzi, robi się bardzo duszno i gorąco. To był zdecydowanie jeden z najgorętszych koncertów na jakich byłam w życiu.
Koncert był wyprzedany chyba jeszcze przed rozpoczęciem tej części trasy. Część uczestników nie zmieściła się w środku, ale nieszczególnie nad tym ubolewała. Niemcy są takim narodem, który podczas koncertu lubi pić piwo przegryzając je kiełbasą, więc niektórym do szczęścia wystarczyły te dwie rzeczy i dźwięki muzyki dobiegające zza ściany. Ja chciałam jednak widzieć coś więcej niż talerz stojący przede mną.
Początkowo udało mi się stanąć w jednych z drzwi, co miało ten plus, że docierało świeże powietrze. Niestety jak to w takich miejscach bywa człowiek staje się drzwiami ruchomymi i musi przepuszczać wszystkich, którzy z różnych powodów wychodzą z miejsca koncertu. Najczęściej oczywiście chodzili po piwo, więc po chwili z nim wracali, a ja znów byłam obrotowa. Postanowiłam, że spróbuję przecisnąć się do przodu, gdzie ewidentnie nie było tak ciasno. Gdy przeszłam kilka rzędów zrozumiałam dlaczego – było tam kosmicznie gorąco. A ja miałam na sobie czarną bluzę, nieodzowny element fosowej garderoby, a w ręce kurtkę. Żeby uwiecznić swoje położenie, i niejako też tłum oraz moją obrotowość, nagrałam dłuższy fragment piosenki This Old House.
Wracając z Drezna zastanawiałam się, jak płynnie przejść do opisywania tego, co wydarzyło się dalej, ale nie jest to zbyt proste. Nie będzie to taka zwykła relacja z koncertu, bo to był bardzo niezwykły koncert. W ciągu zaledwie kilku miesięcy nasza relacja z zespołem Madrugada, w naprawdę niewytłumaczalnych dla mnie okolicznościach, ewoluowała z fanowskiej do koleżeńskiej. Niespełna dwadzieścia minut po tym, jak skończyłam swoje zadanie w fosie znalazłam się za kulisami, a później na scenie. Z aparatem w ręce i bojowym zadaniem.
Jeśli kiedykolwiek czuliście nagły wyrzut adrenaliny połączony z ekscytacją, stresem i szczęściem to wiecie o czym mówię. Ostatnio sporo piszę tutaj o marzeniach, niedawno wspominałam o nich przy okazji tekstu o 10-leciu strony Paramore-Music.com. Skłamałabym mówiąc, że marzyłam o tym, żeby stanąć na scenie z aparatem i dokumentować koncert jednego z moich ulubionych zespołów. Nie marzyłam o tym. Na pewno przeszło mi przez głowę, że miło byłoby oglądać koncert z Alter Schlachthof stojąc z boku sceny, bo po wyjściu z fosy widoki nie były najlepsze. Nie przypuszczałam jednak, że dosłownie chwilę później już tam będę.
Dla jasności. Obserwowanie koncertu ze sceny to nie jest najlepsze miejsce z możliwych. Ono jest atrakcyjne, niecodzienne i intrygujące w swojej niedostępności dla wszystkich, ale lepiej stać w pierwszym rzędzie. Z boku po pierwsze niewiele widać – muzycy jednak są albo z profilu albo plecami. Po drugie doznania dźwiękowe też nie są najlepsze i domyślam się, że w przypadku dużo gorzej nagłośnionych zespołów jest z tym jeszcze gorzej. W tym przypadku dochodził gigantyczny upał, ale ten, jak już wspomniałam, był w całym Alter Schlachthof.
Nie będę jednak kłamać, że ten koncert nie był najcudowniejszym muzycznym doświadczeniem w moim życiu. Był i przebił wszystkie muzyczne doświadczenia, jakie uzbierałam przez lata. Pierwszą akredytację prasową, pierwszą akredytację fotograficzną, pierwszy wywiad, pierwsze spotkanie z ulubionym artystą… I mam świadomość, że te emocje, jakie mi wtedy towarzyszyły nie będą zrozumiałe dla wielu osób. Mi samej niełatwo jest je opisać.
Być może pamiętacie, gdy pisząc relację z koncertu Paramore w Hradec Kralove z 2017 roku napisałam, że w ich przypadku moje wszystkie marzenia zostały spełnione. Koncert, spotkanie, wywiad, zdjęcia. W przypadku Madrugady prawda jest taka, że już nie wiem, co jeszcze mogłoby się wydarzyć, ale czuję, że jak na to wpadnę, to to się wydarzy. Wyjeżdżając z Verdens Ende, w sierpniu tego roku, miałam w głowie fantastyczne spotkanie, wymianę myśli i poglądów z członkami zespołu. Kończąc relację napisałam: to przecież dopiero początek… Teraz napiszę: to jeszcze nie koniec.
Co pamiętam z koncertu? Przede wszystkim najważniejsza informacja była taka, że w setliście pojawiła się piosenka, jakiej jeszcze nie słyszałam. Tytułowy utwór z albumu The Nightly Disease wydanego w 2001 roku, utwór Nightly Disease, Part II. Zabrzmiało dwadzieścia utworów, po raz czwarty usłyszałam album Industrial Silence w całości, a więc uwielbiane przeze mnie Vocal, Electric i Quite Emotional. Nie mogło zabraknąć The Kids Are on High Street i Majesty.
Nagłośnienie było, jak zwykle, rewelacyjne. To wiem, bo przed drugą częścią koncertu wróciłam na publiczność i spędziłam tam kilka utworów, żeby chociaż przez jakiś czas poczuć atmosferę koncertu obserwując muzyków z przodu. Publiczność w Dreźnie była rewelacyjna! Kto, jak kto, ale Niemcy potrafią wczuć się w koncerty Madrugady, a jak wiadomo świetna energia publiczności sprawia, że wrażenia są jeszcze lepsze. A że akurat publiczność miałam okazję obserwować dokładniej niż kiedykolwiek wcześniej, wiem o czym mówię.
Tegoroczna trasa koncertowa Madrugady jeszcze się nie skończyła. Przed nimi jeszcze koncerty w kilku krajach, a na zakończenie duże koncerty w Oslo. Cztery występy w mieszczącym blisko 10 tysięcy osób Oslo Spektrum. Spokojnie, na razie zakładam, że ta relacja jest w tym roku ostatnią z ich koncertu, ale jak wiadomo, różnie może być!
Nie będę kłamać – jeśli w 2020 roku Madrugada ogłosi trasę, pojawię się na jakimś koncercie. Mimo tych czterech koncertów, na jakich byłam w 2019 roku nadal czuję ogromny niedosyt.