Z Amy Winehouse było odwrotnie niż z Kurtem Cobainem. Muzycznie narodziła się na moich oczach. Na moich oczach umarła. Tak naprawdę. Pamiętam plakaty informujące o jej koncercie w Polsce, pamiętam zamęt z rozdaniem nagród Grammy, pamiętam jak cały świat interesował się jej prywatnymi problemami. Pamiętam też dzień, w którym świat odetchnął z ulgą – Amy Winehouse zmarła w swoim mieszkaniu w Londynie.
Od jej śmierci minęły cztery lata, ale trudno powiedzieć, że odnalazła spokój. Przez te cztery lata, co pewien czas, na mównicy staje jej ojciec i opowiada historie. Różne. Jedną ciekawszą od drugiej, ale każda warta jest tyle samo. Nic. Niewielu obchodzi jego zdanie, jego wspomnienia i jego punkt widzenia. Amy odeszła i czas przeżywać ten smutek w samotności. Obejrzeć piękny dokument poświęcony jej osobie i uśmiechnąć się patrząc w niebo.
Arcydzieło
Nie przeczytałam żadnej recenzji dokumentu Amy, ale nie udało mi się przegapić nagłówków, które tylko w pozytywnych słowach oceniały to, co wypuścił spod swoich skrzydeł Asif Kapadia. Oficjalny trailer był moim źródłem informacji o tym, na co wybieram się do kina. Wiedziałam jedno – to będzie dokument pełen emocji. W końcu każda piosenka Amy była nimi przepełniona, a więc i dokument jej poświęcony musi poruszać.
Kapadia wybrał bardzo przyjemną dla widza formę. W stu procentach skupił się na osobie Amy, pozwolił poznać ją od nowa, a całość jedynie przypieczętował wypowiedziami jej bliskich, przyjaciół i współpracowników. Nie zdecydował się na wplatanie w dokument nagrań z rozmów z nimi, postawił na głos, który i tak zdradzał wiele emocji. W ten sposób widzimy Amy ich oczami, a oni widzieli ją, jako osobę wspaniałą.
Dodatkiem są przepływające po ekranie teksty wykonywanych przez nią piosenek, które perfekcyjnie wpleciono w obraz. Dodają wiarygodności, odsłaniają odpowiednie emocje i zdają się być niczym komentarz od samej Amy.
Artystka
Miała niesamowitą barwę głosu. Wielki uśmiech i ogromną wrażliwość. Miała świetne poczucie humoru, była troskliwa i uwielbiała ludzi. Kochała wstępować na scenie, ale nie podniecały ją wielotysięczne tłumy. Przepadała za małymi, zadymionymi klubami i jazzem. Nigdy nie kupiła sobie willi z basenem i jachtu, a przecież mogła. Pieniądze wolała rozdać tym, którzy potrzebowali ich bardziej niż ona.
Początek jej kariery był chyba tym punktem, w którym powinna pozostać już na zawsze. Być uwielbiana przez Brytyjczyków, dostawać nagrody od tamtejszej Akademii, ale jednocześnie zamknąć się na cały świat. W jej planie na karierę tak naprawdę nie było słowa kariera. Ona chciała śpiewać, cieszyć się muzyką i wyrzucać z siebie emocje. Los sprawił, że cały świat chciał przeżywać te emocje razem z nią, a zadymione kluby szybko zamieniły się w wielkie, plenerowe koncerty.
Amy jest potwierdzeniem pewnej prawdy – nie każdy nadaje się do życia w blasku reflektorów, nie każdy pragnie, aby poznał go cały świat. To też dobra przestroga dla tych, którzy usilnie starają się, za wszelką cenę, zaistnieć. A pomyśleliście – kurde, a może to nie dla mnie? Wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.
Akceptacja
Mawiają, że jeśli masz miękkie serce, musisz mieć twardą dupę. O tym, dlaczego Amy zaczęła nałogowo pić i ćpać krążą rozmaite legendy. Ten dokument szybko obala jedną z nich i równie szybko potwierdza drugą – powodem nie były pieniądze, powodem była psychika. Twarda dupa to często za mało.
Podobno dzieci na różny sposób definiują sobie powody rozstania rodziców. W większości obwiniają siebie, a w efekcie szukają akceptacji w oczach tego rodzica, który w ich przekonaniu odszedł pierwszy.
Amy szukała akceptacji w oczach ojca. Faceta, który zdawał się nie interesować córką aż do momentu jej pierwszych zagranicznych sukcesów. Po nich dumnie występował u jej boku, pojawiał się wszędzie, zawsze dbał o to, aby kamery były blisko i pokazywały go w dobrym świetle. I tak jest do dziś. Cztery lata po jej śmierci wciąż udziela wywiadów, kłóci się z tymi, którzy mają odmienne zdanie od niego. Zarabia pieniądze na legendzie własnej córki.
Nawet jeśli jego roszczenia są prawdziwe, jeśli media niesłusznie przyprawiają mu rogi, to swoim zachowaniem jedynie zmusza do takiego myślenia. Ważne jest to, co czuła i wiedziała jego córka.
Poza akceptacją, Amy szukała także miłości. Pragnęła mieć przy sobie kogoś, kto będzie ją bezgranicznie kochał i sama chciała bezgranicznie kochać. Do kotła z problemami rodzinnymi, paparazzi za oknem i ewidentnym nieradzeniem sobie z mediami, dorzucony został mąż. Książkowy bad boy, który był równie książkowym pasożytem. Pokazał Amy świat narkotyków, a jego miłość do niej (bądź jej do niego) uzależniła ją równie mocno, co one.
Szans na ratunek było wiele, ale o pomoc w podjęciu decyzji o pierwszym odwyku Amy zwróciła się do ojca. To do niego należała ostateczna decyzja. Po rozmowie z córką, z którą raczej często nie rozmawiał, uznał, że żaden odwyk nie jest jej potrzebny. Gdy wreszcie zdał sobie sprawę, że jednak się pomylił – sprawy poszły o krok za daleko.
Apokalipsa
Ostatnie trzy lata życia Amy Winehouse zdawały się być początkiem jej nowego życia. Udało jej się zerwać z narkotykami, zaczęła radzić sobie z alkoholem. Znalazła siłę i spokój w gronie przyjaciół i rodziny. Wychodziła na przysłowiową prostą i myślała o trzeciej studyjnej płycie.
Spełniła swoje marzenie z dzieciństwa nagrywając utwór z Tony’m Bennettem. Na jej twarzy pojawiał się uśmiech, a na zdjęciach było widać zdrowsze ciało. Co więc poszło nie tak? Odpowiedzi na to pytanie nie poznamy nigdy, bo zna ją tylko Amy.
Można przypuszczać, że nie czuła się wystarczająco silna, że wystraszyła się powrotu na scenę i nie chciała znów stawać na muzycznym piedestale. Powiedzieć, że zabiła ją sława to zdecydowanie za wiele. Powiedzieć, że zabiły ją zmory przeszłości, to za mocne słowa. A powiedzieć, że odnalazła spokój i szczęście – to nadzieja.
Dla muzycznego świata pozostanie utalentowaną artystką. W 2011 roku dołączyła do grona tych wielkich twórców, którzy odeszli za wcześnie. Bo na odejście nigdy nie ma dobrego momentu. Kapadia dostarczył światu piękną pamiątkę o Amy Winehouse. Pięknego dokumentu, który zatrzymuje wspomnienia.