Anitę Lipnicką widziałam na żywo podczas ubiegłorocznej edycji Spring Break. Patrząc na tamten koncert z perspektywy wczorajszego muszę przyznać, że albo coś się przez ten rok w Anicie zmieniło, albo występ na Spring Break wydarzył się w gorszym dla niej dniu. Anita Lipnicka & The Hats zainaugurowali #NaFalach na Maltańskiej Scenie Muzycznej w Poznaniu i zrobili to w wyśmienitym stylu.
Dużo tutaj ostatnio odwołań do Varius Manx, ale tak się złożyło, że oni wydali nowy album, a o Anicie trudno pisać nie wspominając o Varius Manx. Być może byłoby to możliwe, gdyby nie wracała do starszych utworów wydanych właśnie z zespołem. Bardzo mnie te powroty cieszą, bo Tokyo, Zanim Zrozumiesz czy Piosenka Księżycowa to przecież piękna historia polskiej muzyki. Aż żałuję, że nie wybrałam się na koncert Anity, gdy wyruszyła w trasę podsumowująca działalność artystyczną. Nie byłam też na jej koncercie, gdy promowała album Miód i dym. Płytę, którą zamieściłam na liście ulubionych polskich albumów wydanych w 2017 roku i o której wspominałam w Muzycznych Szortach.
Na szczęście wczorajszy koncert nad deszczową i przyozdobioną chmurami poznańską Maltą był z jednej strony ukłonem w stronę przeszłości, z drugiej podróżą wgłąb krążka Miód i dym. Anita & The Hats zagrali osiemnaście utworów, w tym jeden cover. Nie przestraszył ich deszcz, choć część widowni zdezerterowała. Taki jednak urok koncertów pod gołym niebem. Dobrze zaopatrzyć się w parasol, kurtkę przeciwdeszczową i wyrozumiałość.
Koncert rozpoczął się około 20:30. Padać zaczęło chwilę przed wejściem Anity na scenę, później rozpadało się jeszcze na moment, ale ostatecznie koncert odbywał się nad wodą, nie w strugach deszczu. Stęskniłam się za Maltańską Sceną Muzyczną. Charakterystyczne są tamtejsze koncerty, specyficzna jest atmosfera. Z jednej strony zawsze znajdzie się grupa osób, która doskonale zna repertuar i artystę, który ma wystąpić na scenie. Z drugiej strony jest to pewien rodzaj pikniku, chociaż bez jedzenia, ale jednak z biesiadną atmosferą, gdzie przychodzi się posłuchać kogoś, kogo niekoniecznie się zna. W każdej z opcji jest coś świetnego – ja cieszyłam się, że mogę posłuchać Anity na żywo po raz drugi. Za kilka tygodni będę się cieszyła, że posłucham na żywo kogoś, kogo nie znam.
Przeczytaj: Letnia scena koncertowa w Poznaniu
Anita sprytnie rozpoczęła koncert grając piosenki, których nie sposób nie znać. Na pierwszy ogień rozbrzmiało Wszystko się może zdarzyć i Tokyo. Później nadszedł czas na utwory z płyty Miód i dym. Był singiel Z Miasta, piosenka, którą uważam za jedną z najciekawszych z tego albumu. Było też Jak Bonnie i Clyde, wykonane niestety bez Tomka Makowieckiego, który śpiewa na albumowej wersji, co nieco osłabiło moc i piękno tego utworu, i Tęczowa, kolejny duet z Miód i dym. Tutaj Anita wykonała partie śpiewane na albumie przez Ralpha Kamińskiego samodzielnie.
Pojawiło się też… przaśne? Nie jestem pewna, czy to odpowiednie określenie dla utworu muzycznego, ale w Whiskey Song jest coś przaśnego. Średnio przepadam za tym utworem, nie jest to mój faworyt z albumu, ale na żywo sprawdza się dobrze, jako taka piosenka rozluźniająca atmosferę, zagrana pomiędzy lirycznym Let It Rest i wspomnianą już Tęczową.
Na zakończenie zabrzmiały trzy piękne starocie, które poprzedzono zmodyfikowaną wersją singla Ptasiek. To piosenka, która ukazała się na długo przed albumem Miód i dym, była nowością podczas trasy koncertowej Na Osi Czasu, jaką Anita zagrała w 2016. Do studyjnej wersji utworu dodano dyskotekowe outro, które pozwala zamknąć koncert z przyjemnym przytupem. Po tym przytupie Anita Lipnicka & The Hats zagrali jeszcze trzy utwory – Zanim Zrozumiesz, Mosty i Piosenka Księżycowa. Chyba nie muszę mówić, że było to piękne zakończenie wieczoru?
Wracając jeszcze na moment do środkowej części koncertu. Pojawił się w niej cover. Cover nie byle jaki i niezbyt łatwy – zarówno od strony muzycznej, jak i samego faktu popularności piosenki. Zagrano kultowe Wish You Were Here zespołu Pink Floyd. Jak im wyszło? Czy dali radę? Ocenę pozostawiam Wam.
Bardzo przyjemny był to start Maltańskiej Sceny Muzycznej i cyklu koncertowego #NaFalach. Wczoraj Anita Lipnicka wydała mi się osobą inną niż zapamiętałam ją z koncertu na Spring Break. Była bardziej wyluzowana, chętniej żartowała. Być może wtedy, rok temu, odebrałam jej występ w zły sposób. Może tylko mi się wydawało, że była wtedy zestresowana. A może faktycznie była? Nie wiem. Cieszę się, że tamto wrażenie zostało zastąpione przez nowe – lepsze i korzystniejsze. Wokalnie i muzycznie nic się jednak nie zmieniło – Anita Lipnicka & The Hats są na żywo bardzo dobrzy.