Rock Sound

Jeremy Davis vs Paramore. Pozew sądowy i walka o emeryturę

Grudzień w historii zespołu Paramore kojarzy się źle. To miesiąc zmian w zasobach personalnych, które poddają w wątpliwość zdanie Paramore is a band, sztandarowe twierdzenie wypowiadane przy każdej możliwej okazji. Gdy 15 grudnia zespół poinformował, że wieloletni basista, i teoretycznie pełnoprawny członek grupy, Jeremy Davis nie będzie już w ich szeregach prawie wcale nie zawrzało. Wiernym fanom nie przyszło do głowy, że Jeremy mógł zostać wyrzucony albo mógł odejść z powodów innych niż chęć posiedzenia w domu z dwuletnią córką. Usprawiedliwianie jego woli próbą rozwijania DJskiej kariery było wielkim żartem, ale kto mógł, ten mocno stał przy swoim. Najważniejsze było jednak uważne przeczytanie lakonicznego oświadczenia. To w zupełności wystarczyło by stwierdzić, że przy koniaczku się nie pożegnano.

Tydzień temu lokalna gazeta opublikowała artykuł, w którym powołując się na sądowe dokumenty oznajmiła, że Jeremy Davis wkroczył na drogę sądową z firmą Varoom Whoa, zarządzającą marką Paramore. Pech albo szczęście chciało, że dzień później zespół rozpoczął morską wyprawę z fanami i ewentualne zamieszane w mediach społecznościowych zeszło na drugi plan. Inna sprawa, że Davis do dziś nie skomentował odejścia, artykułu w gazecie i ogólnie nie mówi nic.

Łyk historii

Zespół Paramore powstał w 2004 roku z inicjatywy Hayley Williams. Wówczas szesnastoletnia wokalistka zaprosiła do współpracy kolegów ze szkoły i przyjaciela, z którym znała się z zespołu The Factory. Tym przyjacielem był Davis, który według rozmaitych przekazów, nie do końca wierzył w powodzenie Paramore i wymiksował się ze składu na chwilę przed wydaniem ich debiutanckiego krążka. 14 miesięcy po pierwszym oficjalnym koncercie zespół wydał swoją debiutancką płytę, a w 2006 roku Jeremy Davis na dobre zdecydował się wrócić do zespołu. Wówczas w zespole nie było Taylor Yorka. Publicznie zaczął się pojawiać w 2007 roku, gdy dołączył do zespołu w roli drugiego gitarzysty. Za kulisami pisał wspólnie z nimi piosenki, ale dopiero przy wydaniu albumu brand new eyes, w 2009 roku mógł pochwalić się tytułem współczłonka.

Stopniowo zaczęły pojawiać się sukcesy, większe pieniądze, światowe trasy koncertowe, sława i sesje zdjęciowe dla kolorowych magazynów. Na piedestale stała Williams, którą ewidentnie rajcowało bycie w zespole, udzielanie wywiadów i tryskanie charyzmą na wszystkie możliwe strony. Dziewczyna, poza kawałem naprawdę świetnego głosu, ma książkową sceniczną osobowość, która skazana jest na sukces. Złośliwi mówią, że solowo byłaby niczym Taylor Swift, tylko lepsza wokalnie. Hayley jednak nie ciągnie do solowych płyt, ogranicza się do okazjonalnych kolaboracji, ale doskonale widać, że zamieszanie wokół Paramore, jako zespołu, w zupełności jej wystarcza.

Po ogromnym sukcesie, jakim było nagranie piosenek do filmu Zmierzch zaczęły się ujawniać rozmaite problemy, jakie tkwiły w relacjach między członkami grupy. W wywiadach, na scenie, podczas spotkań z fanami było widoczne, że coś przestało się kleić. Spięcia musiały być wcześniej, bo to przecież normalni ludzie, którzy przebywają ze sobą niemalże non stop. Musieli się ścierać, bo nienormalnym byłoby, gdyby zawsze pozostawali w zgodzie, ale coraz więcej zawodowych obowiązków ewidentnie im nie służyło. Udało im się wydać wspólnie jeszcze jeden album i przyznać się, że był on swoistą terapią dla odbudowania pozytywnych relacji. Brzmiało to tak ludzko, dobrze podziałało na świadomość fanów.

Lawina zeszła jednak w rok po wydaniu płyty, w grudniu 2010 roku. Wówczas gitarzysta, kompozytor i tekściarz zespołu, Josh Farro zdecydował o odejściu, a za sobą pociągnął swojego młodszego brata, perkusistę Zaca. Dwóch pierwotnych członków zespołu nagle znika z mapy Paramore, a Josh podejmuje najgorszą zawodową decyzję z życiu. Wydaje internetowe oświadczenie, w którym nastoletni fani czytają negatywne słowa o ich idolce, Hayley. Dowiadują się, że funkcjonowanie zespołu wcale nie jest sprawiedliwe, że to wokalistka jest najważniejsza i, że cała idea zespołowości nie wygląda tak idealistycznie, jak jest to prezentowane. Powiedzenie czegoś takiego do zapatrzonych gimnazjalistów, którzy ślepo wierzą w wizerunek medialny, jako wizerunek rzeczywisty, to najbardziej nieodpowiedzialna decyzja, jaką można podjąć. A Josh płaci za nią do dzisiaj, bo ludzie nie potrafią mu wybaczyć tej jednej chwili szczerości.

Paramore bardzo szybko podniosło się po tym grudniowym trzęsieniu ziemi i wróciło do koncertowania, spotkań z fanami, aż w końcu wydało prawdopodobnie najlepszą płytę w całej karierze. Po intensywnych trzech latach promowania albumu Paramore, zjechaniu prawie całego świata i zgarnięciu najważniejszej nagrody w przemyśle muzycznym, spadła druga lawina. Cichy, zawsze stojący na uboczu i pozornie cieszący się z małej roli, jaką odgrywa w zespole, Jeremy postanowił zawalczyć o więcej. Skończyło się to wyrzuceniem go z zespołu.

Garść faktów

Hayley Williams podpisała swój pierwszy w życiu kontrakt mając 13 lat. Miała szansę zostać aktorką, modelką, piosenkarką lub przeciętną Williams. Uwielbiała śpiewać, robiła to dobrze, a jej rodzicom najwyraźniej ktoś bystry podpowiedział, że dobrze poprowadzona, i dbająca o rozwój wokalny, ma szansę utrzymać się ze śpiewania. Weszli w to. Mała Hayley nie chciała być piosenkarką solową, a przynajmniej tej wersji się do dnia dzisiejszego trzyma. Marzyła, żeby stworzyć zespół, mieć kolegów i z nimi występować na scenie. Utalentowanych kolegów udało się znaleźć i założyć zespół. Nazwali go Paramore. Ponoć od nazwiska znajomego, ponoć od nazwy klubu. Tutaj wersji jest kilka, ale nie ma to znaczenia.

Pewnego dnia, a był to rok 2004, rodzice Hayley wybrali się na rozmowę z przedstawicielem Atlantic Records, który był bardzo zainteresowany podpisaniem kontraktu płytowego z dziewczynką. Jak już wiemy kontrakt podpisano, a w 2010 roku Josh miał o to do Hayley pretensje – że rozmowy toczyły się z plecami członków zespołu. Williams dość szybko przyznała się, że to prawda, że tylko ona ma podpisany kontrakt płytowy z wytwórnią. Jakoś nie zrobiło to na nikim wrażenia, nie analizowano tego i chyba fani zrozumieli, że Hayley miała go pierwsza, a potem reszta zespołu też go podpisała. W końcu w 2008 roku oficjalnie przyjęto Taylor do zespołu…

Klasyk powiedziałby, nic bardziej mylnego. Do dnia dzisiejszego tylko Hayley Williams ma podpisany kontrakt z wytwórnią płytową. Jest to praktyka bardzo powszechna, stosowana nagminnie i w branży nie wywołująca zdziwienia. Wytwórnie fonograficzne podpisują kontrakt z osobą, która ma największy potencjał, nie tylko artystyczny, ale także marketingowy i wizerunkowy. Czasem zdarza się, że dwie osoby z zespołu podpisują kontrakt, tak jest np. w zespole 30 Seconds to Mars, ale niezwykle rzadko udaje się go podpisać wszystkim członkom grupy. W przypadku Paramore wyraźnie widać, kto jest liderem, kto przynosi największe zyski i wokół kogo budowana jest marka.

Firma Varoom Whoa, której jedyną właścicielką jest Hayley Williams, jako pierwsza wystąpiła do sądu z wnioskiem przeciwko Davisowi. Jest to firma założona w 2004 roku, która ma pełne prawa do wykorzystywania nazwy Paramore i która zarządza, od strony prawnej, finansowej i personalnej, wszystkim, co tyczy się zespołu i jego wokalistki. Naturalnie nie jest tak, że to Hayley siedzi za wielkim biurkiem i wszystkim się zajmuje. Ma od tego ludzi, którzy dbają o jej interesy. Złożony w sądzie pozew miał mieć charakter zapobiegawczy, po tym, jak basista zaczął domagać się wglądu w rachunki za poczynania zespołu, a tego wglądu mu odmówiono. Chodzi prawdopodobnie o to, żeby przypadkiem nie pojawiło się kolejne internetowe oświadczenie krytykujące Williams.

Skończyło się na tym, że to Davis złożył własny pozew, w którym domaga się wypłacenia dodatkowych pieniędzy za wkład w dotychczasowy sukces grupy. W jego przypadku sprawa jest nieco bardziej skomplikowana niż w przypadku Farro. Josh, jako współautor wszystkich piosenek Paramore aż do 2010 roku, ma prawa do tantiem i ewentualnej dodatkowej kasy za wykorzystanie utworów w reklamach, itp. Natomiast Jeremy, który nigdy specjalnie nie angażował się w tworzenie muzyki, co zaowocowało zaledwie jedną piosenką, której jest współautorem, mowa tutaj o interlude zatytułowanym Holiday, nie może liczyć na stały, roczny przychód. W jednym z wywiadów Hayley wspominała, że partie basu do singla Ain’t It Fun także skomponował Davis, ale formalnie tego nie zapisano, więc tantiem z tego nie będzie. Nawiasem mówiąc, Nagrody Grammy też nie było.

Muzyk chce także, żeby Varoom Whoa uwzględniła jego wkład w produkcje tras koncertowych, czym faktycznie się zajmował, udział w wszelakich procesach decyzyjnych, czy wymyślenie nazwy Parahoy, która to nazywa kilkudniowy rejs fanów z zespołem. W teorii Jeremy zarabiał w Paramore dokładnie tyle samo. W praktyce Taylor York jest współautorem sporej liczby piosenek, czyli dochód jest tutaj odpowiednio większy.

Chwila prawdy

Nawet najpiękniejsza przyjaźń przegra z pieniędzmi. Jeremy naprawdę zdawał się być facetem, któremu do zawodowego spełniania nie było potrzeba wiele. Co więc poszło nie tak? Odpowiedzi na to pytanie raczej nigdy nie poznamy, bo Davis nauczony przykrymi doświadczeniami Josha, a może prawnicy umiejący wyciągać wnioski z błędów innych, raczej nie pokusi się o szczery, łzawy wywiad. Można jedynie snuć domysły albo spróbować przeanalizować fakty.

Z końcem 2015 roku Hayley, Jeremy i Taylor wybrali się prawdopodobnie na spotkanie z przedstawicielami wytwórni, którego celem było podpisanie kontraktu na nowy album. W trakcie tego spotkania poruszono kwestie natury formalno-finansowej i nagle Jeremy, od kilku lat mąż i głowa rodziny, zauważył, że mógłby zarabiać więcej. Zabezpieczenie rodziny jest przecież ważne, a jego wkład w markę Paramore wcale aż taki mały nie był. Zarobki poszczególnych tej trójki są oczywiście owiane tajemnicą, ale załóżmy, że Hayley brała z puli 50%, Taylor 30% a Jeremy 20%. W równe zarobki Yorka i Davisa trudno jest wierzyć, skoro ten drugi nie był odpowiedzialny za tworzenie muzyki. Na spotkaniu wystarczyło podnieść temat wyrównania ich zarobków, czyli 25% do 25%, żeby poleciały iskry. Poleciały, Jeremy wyleciał. Pewnie gdyby chciał, mógłby zostać, ale jeśli powiedział o jedno słowo za dużo, nie było już czego zbierać.

Pytanie, kto jest bardziej pokrzywdzony. Jeremy czy Hayley? Nie da się wmówić Hayley, że nie jest w uwielbieniu do zespołu wiarygodna. Od zawsze było widać, że zależy jej na tym, żeby Paramore pozostało zespołem. Wzmacniała takie przeświadczenie wśród fanów, a sama nazwa siebie największą fanką Paramore. Jest w tym szczera, autentyczna, choć oczywiście narzędzia socjotechniki ma opanowane do perfekcji. Trudno też myśleć, że szesnastolatka była w stanie przewidzieć, w jaką stronę potoczy się muzyczna przygoda Paramore, i jaki wpływ ewentualne zawodowe sukcesy mogą mieć na relacje finansowe z przyjaciółmi. Już nie raz zespoły rozpadały się dlatego, że za dzieciaka podpisały niekorzystne kontrakty, a po sukcesie stawało się jasne, że już na początku trzeba było się lepiej zabezpieczać. Tu ujawnia się parszywa strona show biznesu, w którym przyjaźń weryfikuje czek.

Ku przestrodze

Celem tego tekstu nie jest sranie do własnego gniazda. Jakieś tam korelacje z zespołem, ich wytwórnią, czy managementem nie mają tutaj znaczenia. Przypadek Paramore to dobry przykład na pokazanie, uświadomienie i uwrażliwienie na to, że świat popkultury nie jest wcale czarno-biały. Warto zdać sobie z tego sprawę, żeby później nie przeżywać rozczarowań, gdy okaże się, że nasz idol woli kolor czerwony od niebieskiego, wcale nie przepada za odwiedzaniem naszego kraju, bo woli gorącą Toskanię albo wcale nie łączy go tak zażyła relacja z członkami grupy, jak mogłoby się wydawać.

Gdy zespół zaczyna odnosić sukcesy staje się wielką firmą, dla której zaczyna pracować spora grupa osób. Jasne, częściowo są to przyjaciele, ale w biznesie nie ma miejsca na sentymenty. Mamy grupę muzyków koncertowych, ekipę techniczną, managerów i asystentów, którzy żyją z nas czynnych zawodowo. Oznacza to, że nie możemy cały rok przesiedzieć w domu, musimy zagrać przynajmniej jeden koncert w roku, żeby zarobić kasę na życie dla nich i ich rodzin. Bo z własnej kieszeni przecież im nie damy.

Musimy też dbać o to, żeby atmosfera w firmie była możliwie jak najlepsza. Nie wpuszczamy do załogi niesprawdzonych ludzi, nie bawimy się w dopisywanie do nazwy nowych nazwisk, bo cholera wie, jak to się dla nas skończy. Zależy nam na tym, żeby utrzymać się na powierzchni, a jeśli się uda to piąć się w górę. Paramore to marka, ogromna firma, która już dekadę temu przestała być jedynie zespołem złożonym z piątki dzieciaków, łaknących artystycznych doznań, chcących cieszyć się muzyką i pragnących dawać ludziom radość.

Paramore is (still) a band. Paramore is (still) a big company.