Muzyczne szorty wracają! Co prawda dzisiaj w wydaniu naprawdę szort, ale nie mogłam sobie odmówić przyjemności z napisania kilku(nastu) zdań na temat nowego singla Charli XCX. Jest to chyba pierwsza zapowiedź albumu, na jaki będziemy czekali w 2017.
Nasza muzyczna przygoda z Charli rozwijała się niczym piękny romans. W latach 2013-2015 roku widzieliśmy ją na żywo tyle razy, że spokojnie moglibyśmy się zapisać do jakiegoś oficjalnego fanklubu natarczywych uczęszczaczy koncertów XCX. Niestety piękne romanse mają to do siebie, że dopada je kryzys.
Początek tego roku to był niezły cios w serce, bo to, co trafiło na EPkę Vroom Vroom było koszmarem. Nie chce nazywać tej muzyki piosenkami, bo serio nie czuję, żeby to była muzyka, której jestem w stanie słuchać. To jest ten rodzaj komputerowych beatów, do których słuchania ewidentnie nie dojrzałam i szczerze mówiąc dojrzeć nie chcę. Też cały koncertowy entourage ze stołem DJskim za Charli sprawiał, że miałam ochotę wyć. Do księżyca.
Gdy Charli ogłosiła premierę nowego singla był strach.
Wolność artystyczna jest super, ale każdy z nas ma jakieś granice, których wolałby, żeby lubiany przez niego artysta nie przekraczał. Bałam się After the Afterparty, jak ogień wody. A słuchając zapowiedzi zaczęliśmy się nawet zastanawiać, czy to nie jest przypadkiem jakaś piosenka do filmu, serialu, czy cokolwiek, co ma się nijak do tego, co Charli zamierza wydać na nowej płycie. Wiecie dlaczego?
After the Afterparty brzmi zwyczajnie, normalnie.
Popowa piosenka, w której swoją partię ma raper. I w dodatku to jego przysłowiowe pięć minut jest dość słabo wyczuwalne, bo na etapie produkcji zadbano o to, żeby dobrze zgrał się z… tłem. Mogłoby go w ogóle nie być w tej piosence i pewnie nikt nie odczułby jego braku.
Utwór brzmi przyjemnie, wręcz słodko. Ma taki relaksujący feeling, który trochę skojarzył mi się z Boom Clap. Trochę nie rozumiem dlaczego, bo Boom Clap miało kopa. Ta piosenka kopa nie ma. To akurat w przypadku XCX nie jest chyba najlepszą rekomendacją, bo dziewczyna kojarzy się z wyrazistym uderzeniem i nowym podejściem do tworzenia muzyki popowej. Tutaj brakuje mi elementów charakterystycznych, jakiegoś zadziora, pazura. Co oczywiście nie zmienia jednego – piosenki słucha się przyjemnie, przyjemnie się też do niej buja. A chyba o to chodziło.
Na razie After the Afterparty to piosenka, która mocno odstaje od wszystkiego, co Charli wydała na początku roku. To może się nie spodobać tym, którzy doceniali tamto brzmienie. Natomiast dla mnie jest iskierką nadziei na to, że nowa płyta nie będzie pozbawiona dźwięków, melodii, brzmień, z jakich do tej pory znałam Charli. Chociaż trudno jest mi uwierzyć, że jakiś elektroniczny potworek na nią nie trafi.
Przeczytaj także: Charli XCX – Naczelna buntowniczka showbiznesu