Panie i Panowie. Chłopcy i dziewczęta. Młodsi i starsi. Mali i duzi. Od kilkunastu godzin możemy w Polsce cieszyć się dostępnością serwisu Netflix! Marzenia, życzenia, oczekiwania i pragnienia tak wielu z nas zostały wysłuchane i spełnione 6 dnia stycznia. Oto wreszcie, po latach mglistych nadziei, możemy poczuć się, jak prawdziwi jankesi! Po iTunes, Spotify, Tidal, video-on-demand i innych playerach, wreszcie mamy możliwość cieszenia się z bogatej oferty Netflix. Czy czujecie tę moc?
Wyjaśnienia należą się tym, którzy nie do końca, lub wcale, nie wiedzą, czym tak przymiotnikowo opisywany Netflix jest oraz dlatego wczoraj było tak istotnym dniem. A istotnym chyba było, bo ilość publikacji na ten temat była pokaźna i gdyby nie oczywista konkurencyjność Netflixa, pewnie i dzisiejsze wieczorne wiadomości pokusiłyby się o krótkiego newsa na ten temat. Zatem przejdźmy do rzeczy!
Co to?
W dużym skrócie jest to najpopularniejszy serwis streamingowy na świecie oferujący dostęp do gigantycznej bazy seriali i filmów. Wszystko opiera się na zasadzie video-na-żądanie. Netflix zaczynał spokojnie, od wysyłki DVD, ale obecnie może pochwalić się wyłącznością na takie kultowe seriale, jak House of Cards i Orange Is the New Black, małymi kroczkami we własnej produkcji filmowej i wielomilionową rzeszą użytkowników.
Duże zainteresowanie Netflixem to zasługa kilku czynników. Jednym z nich jest dostępność wszędzie, gdzie tylko tego zapragniecie. Nie ma ograniczeń systemowych, a więc katalog serwisu jest dostępny zarówno na Apple TV, Androidach, czy na Xboxie. Jest to wygodne, bo nie zmusza do zakupu nowego sprzętu. Innym czynnikiem może być dostęp do autorskich produkcji, których po prostu nie da się obejrzeć nigdy indziej. Oczywiście zakładając, że chcemy oglądać korzystając z legalnego źródła. Netflix podaje nam wszystko na tacy. Za darmo. No, na dobry początek.
Za ile?
Nie ma róży bez kolców, świata bez reklam i nie ma dobrych, darmowych serwisów streamingowych. Netflix jest dobry, a więc swoje kosztować musi. Pierwszy miesiąc, jak to najczęściej bywa, jest darmowy. Trzeba przekonać potencjalnego klienta do swoich usług, oczekiwać, że wykupi pakiet albo liczyć, że zapomni go anulować i chamsko ściągniemy mu kilka euro z konta. Tak, to ważna informacja – ceny abonamentów przeliczane są z euro, więc na upartego można powiedzieć, że stałych cen nie ma, a wszystko zależy od kursu.
Do wyboru mamy trzy pakiety. Najtańszy, ładnie nazwany “podstawowym” kosztuje 7,99€ (na ten moment około 35 zł) i posiada, co mówi nazwa, podstawowe opcje. Nie pozwala cieszyć się jakością, HD i UltraHD, nie daje też możliwości jednoczesnego korzystania z serwisu na więcej niż jednym urządzeniu. W zasadzie ta opcja nie ma zbyt wielu plusów, bo do HD się już tak bardzo przyzwyczailiśmy, że trudno wyobrazić sobie świat w rozmazanych kolorach, a jak płacimy to chcielibyśmy, żeby cała rodzina mogła na tych 8 euro wyżyć. Żona obejrzeć, jakąś operę mydlaną, dziecko kreskówkę, a mąż skorzystać z oferty dla dorosłych. Niestety za 35 zł nie da się tego zrobić.
Ale mamy pakiet w średniej cenie, “standardowy,” który kosztuje 9,99€ (około 44 zł). Tutaj możemy się popatrzeć na gładkie i smukłe postaci dzięki jakości HD (Ultra HD to nadal wyższe progi), a żeby nasz współlokator nie poczuł się opuszczony, gdy my oglądamy nowy odcinek House of Cards, on też może w tym czasie coś obejrzeć.
Jeśli wciąż Wam mało, bo na przykład mieszkacie w większym gronie niż duet, pozostaje opcja trzecia. Oferta “premium” kosztuje 11,99€ (około 51 zł) i jak łatwo się domyślić tutaj mamy dostęp do jakości HD i UltraHD oraz możliwość jednoczesnego korzystania z serwisu na 4 ekranach. Bardziej wypasionych wariantów nie przewidziano. Ze wszystkich pakietów można zrezygnować w dowolnym momencie, a wykupuje się je na miesiąc.
Co tam?
Żeby odpowiedzieć na to pytanie najlepiej będzie się zastanowić, czego oczekujemy i kim chcemy być. Jeśli czujemy się pewnie z naszą znajomością języka angielskiego możemy cieszyć się naprawdę ciekawą ofertą i wreszcie mieć nieograniczony dostęp do naszych ulubionych, netflixowskich produkcji. Jeśli natomiast liczymy, że dostępność serwisu w Polsce oznacza produkcje z polskimi napisami, trochę się rozczarujemy. Polska oferta jest pod tym względem bardzo uboga i to nie tylko dlatego, że jeszcze nie udało się ich przetłumaczyć.
Takie kultowe produkcje Netflixa, jak wspomniane już kilkakrotnie House of Cards doczekało się w Polsce dystrybutora, z którym Netflix podpisał umowę. W myśl tej umowy nie można teraz udostępnić serialu z polskimi napisami w ofercie serwisu, bowiem wyłączność na jego emisję w naszym kraju ma ktoś inny. O ile nie jest to zaskakujące, a raczej logiczne, o tyle pytanie brzmi, jak sprawa będzie wyglądała w marcu. Wówczas do oferty serwisu trafi nowy sezon House of Cards, a trzeba wspomnieć, że Netflix ma to do siebie, że od razu udostępnia wszystkie wyprodukowane odcinki, który miło byłoby móc obejrzeć. Z polskimi napisali, jeśli już płacimy. O lektorze lepiej nie wspominać. W tej kwestii pozostajemy raczej na etapie pisma i umiejętności czytania niż dubbingowania postaci.
Witamy w świecie
I tak z początkiem 2016 roku dołączyliśmy do świata Netflixa. Możemy korzystać z dobrodziejstwa współczesnej technologii. Oglądać seriale w świetnej jakości, mieć je na wyciągnięcie ręki wtedy, kiedy zechcemy, nie przejmować się słabą jakością – o ile zapłaciliśmy za tą lepszą – i nie głowić się, ile już odcinków obejrzeliśmy. Netflix zapamięta, co oglądaliśmy, który odcinek i w jakim momencie przerwaliśmy. Nie będzie nas męczył reklamami, pozwoli włączyć sobie angielskie napisy – jeśli chcemy oglądać właśnie z nimi – i pomoże nam poznać smak czasownika “netflixing.”
Serwis faktycznie ma kilka zalet, ale ma też sporo wad. Nie chodzi o cenę, ale jednak mimo wszystko mocno okrojoną ofertę. Nie znajdziemy tam wszystkich świetnych, zagranicznych seriali, jakie normalnie oglądamy na polskich kanałach. Nie znajdziemy tam też polskich produkcji, a skoro płacimy to niektóre lepsze filmy też chętniej obejrzelibyśmy w domu niż wydali 30 zł na bilet do kina.
Mamy jednak Netflixa z końcówką pl i powoli zaczyna brakować zagranicznych serwisów, których nie byłoby w Polsce. Powodów do marudzenia i narzekania staje się jakby coraz mniej… Czego chcieć teraz?