Magiczny notes, w którym od lat skrupulatnie zapisywane są wszystkie koncertowe przygody informuje, że w 2015 roku zapisano w nim informację o piętnastu koncertach. Trzeba to jednak sprostować i niezwłocznie dodać, że lista ta jest z niektórych miejscach naciągnięta, w innych niedociągnięta.
Otóż w kilku przypadkach osobno policzono artystów, którzy nie byli głównymi gwiazdami wieczoru, a winnych te tak zwane występy supportujące celowo pominięto. Gdyby więc ich nie pomijać z piętnastu koncertów śmiało byłoby można zrobić dwadzieścia. Trzymajmy się jednak wersji piętnaście, bo oznacza ona doświadczenie koncertowych poczynań osób, które zapadły w pamięci, zapisały się w niej dobrze, a powtórka w przyszłości mile widziana.
Nie potrafię wybrać najlepszego koncertu tego roku. Byłam na koncertach małych, średnich i bardzo dużych. Na festiwalach i imprezach do festiwali zbliżonych. Dwóch identycznych koncertów nie było, dwóch podobnych do siebie również nie. Stąd też pomysł na wybranie, z tej piętnastki, pięciu koncertów, na które naprawdę warto się wybrać. A dlaczego? O tym już w uzasadnieniu wyboru. Kolejność jest alfabetyczna, nie ma nic wspólnego z numeracją. Jako dodatek do podsumowania umieszczam linki do relacji ze wspominanych koncertów. W nich już w szczegółach o wyjątkowości, zaskoczeniach i ewentualnych niedociągnięciach omawianych tutaj koncertów.
Artur Rojek
Nie ma wielu artystów, których w cyklu promocyjnym jednej płyty widziałabym na żywo aż cztery razy. Artur Rojek należy do tej elitarnej grupy i ma w niej miejsce szczególne. Jego koncerty są spektaklami, ale takimi, w których zbędne słowa są niepotrzebne. Najważniejsza jest muzyka, płynące z niej emocje, delektowanie się każdym dźwiękiem i przywiązywanie ogromnej wagi do tego, aby te dźwięki brzmiały jak najpiękniej. W tym wszystkim jest mnóstwo energii, pozytywnej, oczyszczającej, prawdziwej.
Pamiętam, jak publikując relację z marcowego koncertu byłam wręcz przekonania, że nie dojdzie do wznowienia trasy. Po wakacyjnych podróżach z Męskim Graniem już zupełnie utwierdziłam się w tym przekonaniu, ale okazało się, że Polska jednak jest gotowa na częste, nawet bardzo częste spotkania z solowym materiałem Rojka. I słusznie, bo naprawdę warto.
Ellie Goulding
Pierwszy raz w życiu udało mi się zobaczyć w roli suportu artystę, którego zapisałam sobie na liście wartych koncertowej inwestycji czasu. Okazało się nawet, że Ellie na żywo wypada o wiele lepiej niż sobie to wyobrażałam. Żaden dostępny w Internecie, albo emitowany w telewizji koncert Ellie nie oddaje tej atmosfery, jaką udało jej się stworzyć w Londynie. A trzeba dodać, że stworzyła ją na koncercie, którego nie była główną gwiazdą.
Zawsze mi się wydawało, że to taka dziewczyna, która tryska energią, ale raczej nie łapie bezpośredniego, dobrego kontaktu z fanami. Pozory są jednak bardzo mylące, i krzywdzące, bo na żywo ten kontakt jest, widać go i nie widać, żeby sprawiał jej jakiś problem. Wielu jest artystów, których hurtowo słyszymy w radiu, którzy wyjeżdżają w świat z wielkimi trasami koncertowymi, stadem tancerzy i kolorowymi gadżetami, ale Goulding do nich nie należy. Jest idealnym przykładem piosenkarki, która pomimo popowego zabarwienia o wiele chętniej widzi siebie na scenie w towarzystwie prawdziwego zespołu, chórków i własnych popisów tanecznych, niż w otoczeniu wynajętej grupy artystycznej, która pomoże jej stworzyć niezapomniany koncert. A przy tym wszystkim ma charyzmę, urok osobisty, potrafi śpiewać na żywo i wydaje się bardzo autentyczna. Kupujcie bilety do Warszawy, bo warto.
Ewa Farna
Jak wiadomo Ewa może się pochwalić pokaźną dyskografią, pokaźną liczbą przebojów i niezłym stażem na polskiej scenie muzycznej. Od tego roku może się też pochwalić klimatyczną, sympatyczną trasą koncertową potocznie zwaną akustyczną. Potocznie, bo momentów z prądem było tam również sporo.
Być może granie w małych miasteczkach ma swój urok, ale granie przed publicznością, która przyszła tylko i wyłącznie dla ciebie, wydała pieniądze na bilet i do tego świetnie się bawi, to środowisko, w jakim chętnie oglądałabym Ewę w przyszłości. Ta trasa pokazała, że czas poważniej myśleć o klubowych koncertach, wychodzeniu naprzeciw fanom, którzy niekoniecznie delektują się muzyką Ewy między jedną parówką, a drugim kotletem. Zwłaszcza, że Farna to już raczej nie jest piosenkarka, która musi komukolwiek, cokolwiek udowadniać. Metrykalnie może i tak, ale wielu polskich muzyków chciałoby mieć tak dobry staż sceniczny, jaki jej udało się zbudować przed 25 rokiem życia. Jeśli przegapiliście jedną z niewielu szans na doświadczenie piękna jej głosu na żywo – shame on you.
Charli XCX
Dziewczyna torpeda, dziewczyna dynamit. Aż strach pomyśleć, co będzie z jej karierą dalej, bo jak na razie zanosi się na to, że rock’n’roll szybko się nie skończy. Jej koncerty zdecydowanie nie są dla wszystkich. Nie każdy lubi specyficzne poczucie humoru, odważne zachowania sceniczne i żarty, ale muzyczny świat potrzebował kogoś, kto wytknie mu wszystkie zakłamania i odważnie pokaże środkowy palec.
Z jednej strony mamy do czynienia z dziewczyną z radia, która nagrała jedną z ukochanych piosenek nastolatek. Z drugiej strony staje przed nami laska, która nie da sobie w kaszę dmuchać, a do fanów potrafi odezwać się mocniejszym słowem. Z pozoru dwa kompletnie ze sobą rozbieżne wizerunki tworzące mieszankę wybuchową i koncerty pełne energii. Zdecydowanie inne pojęcie popowego show, mocne nawiązanie do twardych lasek z przeszłości, które ze sceny już zeszły, a następczyń się nie doczekały. Oto jest i Charli, która spokojnie może pretendować do nowej naczelnej buntowniczki na popkulturalnej scenie, i to takiej, która potrafi śpiewać.
Taylor Swift
Jej koncert trzeba zobaczyć choćby z jednego powodu. Żeby przekonać się, czy na żywo to rzeczywiście tak urocza, miła i kulturalna dziewczyna, na jaką ją kreują i czy ma w sobie aż tyle magii, żeby z prędkością światła rozkochać w sobie cały świat. Można się kłócić o zainteresowanie jej osobą, o wartość artystyczną jej muzyki i wizerunek, ale tak naprawdę ciężko się kłócić o takie rzeczy, gdy nie doświadczyło się ich na żywo.
Mogłabym stwierdzić, że koncert Taylor był wisienką na torcie tego roku. Faktycznie był to największy, najbardziej dopracowany show, ale nie wiem, czy najlepszy. Na pewno wart tego, żeby się na niego wybrać.
Sposób bycia Taylor, jej interakcja z publicznością, serdeczne uśmiechy i urocze gesty sprawiają, że nawet podczas wyćwiczonego show zachowuje świeżość i autentyczność. A w dodatku zaprasza swoje sławne przyjaciółki, a przecież nie musi tego robić. Mimo wszystko właśnie to robi, daje ludziom namiastkę swojego życia, pokazuje, że w gruncie rzeczy wiele ją z tą szarą codziennością wciąż łączy. Każdy, kto uważa się za fana muzyki powinien zobaczyć koncertowe popisy Taylor. Bez względu na to, jakiego gatunku słucha i jak mocno tupie nogami. Ta dziewczyna nie zniknie z muzycznego świata z dnia na dzień, więc lepiej oglądać jej ewolucję już teraz.