Męskie Granie odwiedziło Poznań. Jeśli tak ma wyglądać początek każdego sierpnia – jestem na tak. Byłabym też bardzo za tym, aby to wydarzenie na zawsze wpisało się na kulturalną mapę Poznania (Polski z resztą też), bo nie tak dawno temu ktoś mi powiedział, że Poznań to polska stolica nudy. Koncerty w ramach Męskiego Grania przegoniły tę nudę na siedem godzin.
To tylko pozory, że złożenie artystycznie ciekawego line-upu, który porwie wszystkich i nie doprowadzi do zamieszek jest łatwe. To piekielnie trudne zadanie, któremu nie każdy potrafi sprostać. Twórcom Męskiego Grania udało się sprowadzić do Poznania jeden z najlepszych składów na tegorocznej trasie – Molesta Ewenement, Curly Heads, Mela Koteluk, Maria Peszek, Artur Rojek, Zbigniew Wodecki z Mitch & Mitch, o Męskie Granie Orkiestra nie wspominając. Drugi najlepszy skład zawita na finał, do Żywca.
Jedna scena – siedem żywiołów
A historia była taka, że muzyka łączy pokolenia. Banał straszny, słowa wyświechtane, ale jakże to prawdziwe. Na jednej scenie – nie żeby pierwszy raz w historii, ale zawsze miło doświadczyć tego ponownie – stanęli artyści młodsi i starsi. Nie chodzi o metrykę, chodzi o doświadczenie.
Curly Heads stoją na linii startu. Rok temu byli debiutantami, którzy mieli prawo nie porwać tłumu. Mieli prawo nie spodobać się tym, którzy po cichu nie wróżyli im większego muzycznego rozgłosu. W tym roku też stoją na linii startu, ale są o kilka kroków do przodu i naprawdę widać, że nabierają scenicznego doświadczenia. Nie było to nasze pierwsze koncertowe spotkanie – klik, klik, tutaj, tutaj – i liczę, że będą kolejne, bo przywracają oni wiarę w to, że w Polsce też można znaleźć ciekawe, agresywniejsze brzmienia.
Mela Koteluk była dla mnie zagadką. Nigdy nie widziałam jej popisów live i nigdy nie słuchałam jej płyty, ale znam ludzi, którzy oddaliby wiele, aby móc uścisnąć jej dłoń. Jaka jest? Filigranowa, introwertyczna, nieśmiała, czarująca. Być może też lekko skrępowana, ale sprawia przy tym wrażenie artystki, która tworzy muzykę z serca i wykonując ją na żywo zabiera słuchaczy w magiczny świat dźwięków. Ma to swój urok. Niektórym wystarcza aura, nie muszą skakać.
Maria Peszek zawsze mnie przerażała. To nie tak, że boję się silnych i stanowczych kobiet, ale ona ma coś takiego w sobie, że lepiej nie podchodzić. Za to na żywo jej niesamowita energia, pomieszana z równie niesamowitą zadziornością, tworzy gigantyczną mieszankę wybuchową. Dziewczyny w pierwszych rzędach wyrywały sobie włosy z głów, zdzierały gardła. Był to z pewnością jeden z najbardziej energetycznych i energicznych koncertów Męskiego Grania.
Artur Rojek jest niczym wino – im starszy, tym lepszy. Solowy Rojek to dojrzały artysta, którego moje oczy widziały z tym materiałem po raz czwarty – klik, klik, tutaj, tutaj – i po raz czwarty uszy były szczęśliwe. Jedni mówią, że Rojek to melancholia, że depresyjny i psychodeliczny. A ja mówię, że dojrzały, mądry i do tańca porwać potrafi. Taka jest prawda. Kto nie był – jego strata.
Intrygowało mnie, jak tłum widzów Męskiego Grania przywita Zbigniewa Wodeckiego z Mitch & Mitch. Okazało się, że zebrał jeden z największych pisków i wrzasków – stopery to moja nowa broń koncertowa. Wydawać by się mogło, że on zupełnie do tego koncertu nie pasuje, ale było wręcz przeciwnie. Ludzie świetnie reagowali na wszystkie utwory, a Wodecki, kurcze być w jego wieku i mieć taki wigor…
Najlepsze na deser
Wisienki na torcie zawsze smakują najlepiej. Nasłuchałam się o tym, jakie to występy Męskie Granie Orkiestra są fajne i że to zdecydowanie najlepsza rzecz całego koncertu. Uwierzyłam, bo nie miałam powodu by nie wierzyć, ale teraz już wiem, że to naprawdę najlepsza rzecz, jaka może się zdarzyć.
Pomysł, aby coś takiego, jak jedyna w swoim rodzaju Orkiestra powstała, aby w jej skład wchodzili przeróżni muzycy i wspólnie wychodzi na scenę, żeby dać godzinny koncert jest genialny. Nie raz, nie dwa, dużo więcej próbowano w historii muzyki doprowadzać do kolaboracji wysokiego ryzyka, ale nie zawsze wychodziło to światu na dobre. W tym wypadku rok w rok wychodzi to bardzo, bardzo dobrze i jest to kolejny postulat, aby Męskie Granie objeżdżało Polskę, jak najdłużej.
Na koncercie w Poznaniu do Męskie Granie Orkiestra dołączył Dawid Podsiadło, wykonując zeszłoroczny singiel trasy, Elektryczny. Poza tym w skład Orkiestry wchodzą wszyscy ci, którzy reklamują i promują tegoroczną trasę, m.in. Mela Koteluk, Organek i Fisz. Nad wszystkim, swoją uważną i artystyczną ręką, czuwa Smolik.
Wspólnie wykonują tegoroczny singiel promujący trasę, a także covery rozmaitych utworów z katalogu polskich artystów.
Jesteśmy jedną rodziną
Kto swój koncert skończył, ten wychodził poobserwować innych. Przodownikami w tych praktykach byli chłopcy z Curly Heads, którzy bacznie podglądali popisy starszych kolegów. Nawet do tego stopnia, że w gwiazdorskim stylu wcisnęli się w tłum podczas koncertu Artura Rojka. Dowód – zdjęcie. Pośród widowni pojawiła się też na moment Mela Koteluk, Krzysiek Zalewski i Organek.
Nie jestem pewna, czy słowo rodzinnie to najlepsze określenie Męskiego Grania, ale jakimś dziwnym trafem wydaje mi się ono idealne. Kultowa Orkiestra Męskiego Grania to jeden z powodów, dla których to słowo wydaje się adekwatne, duet Meli Koteluk z Organkiem to powód numer dwa, a przyjemna, przyjazna, bezkonfliktowa atmosfera to powód numer trzy.
Bilety na koncert w Warszawie są chyba jeszcze dostępne, więc jeśli ktoś może, a nie jest pewien czy warto się na Męskie Granie wybrać, zachęcam i polecam. Czas płynie tam bardzo szybko. Za szybko.