O amerykańskim serialu Arrow już się trochę na blogu rozpisywałam, ale odniosłam, chyba niemylne wrażenie, że produkcja nie ma w Polsce zbyt wielu fanów. Usiadłam więc i wypisałam 5 powodów by oglądać Arrow, czyli subiektywny spis zalet, jakie ja dostrzegam w tym serialu. Zaznaczając przy tym, że nie jest to najwybitniejszy serial, jaki w życiu oglądałam, ale go lubię. Tak po prostu.
Po 5 latach od katastrofy morskiej miliarder Oliver Queen, jak dotąd uznawany za zmarłego, zostaje odnaleziony na bezludnej wyspie na Pacyfiku. Kiedy powraca do domu, rodzina zauważa, że pobyt na wyspie bardzo go odmienił. Oliver próbuje pojednać się z najbliższymi i swoją byłą dziewczyną Laurel Lance, jednocześnie kreując swoją sekretną tożsamość. Za dnia miliarder, w nocy walczy ze złem broniąc swojego miasta.
5 POWODÓW BY OGLĄDAĆ ARROW
V. REALNE Z FIKCYJNYM
Nie przepadam za serialami Sci-Fi. Trudno mi utożsamić się z bohaterem, który walczy z nierealnymi stworzeniami, albo magiczną różyczką uzdrawia świat. Arrow to połączenie świata realnego – prawdziwych, niebezpiecznych przestępców, z którymi walczą prawdziwi, z krwi i kości ludzie – z, od czasu do czasu, odrealnionymi zjawiskami, jak super moce czy uzdrawiające źródełka. Taka dawka magii ubarwia tylko ten serial i mnie osobiście nie przeszkadza.
IV. NIKOGO NIE ZNASZ
Praktycznie w każdym odcinku pojawiają się nowi bohaterowie. Niektórzy giną po 35 minutach, inny pojawiają się systematycznie w kolejnych odcinkach. Czasem okazuje się, że kiedyś mała, drugoplanowa postać, na którą nie zwróciliśmy wcale uwagi – bo była nudna, niemrawa i bez wyrazu – zaczyna odgrywać główną rolę i wchodzi na pierwszy plan. W tym serialu nigdy nikogo nie poznasz. Magią każdego sezonu są przemiany, jakie zachodzą w ludziach, naturalnie pod wpływem zdarzeń, które się wcześniej miały miejsce. Tym sposobem ulubiony bohater może nieoczekiwanie stać się znienawidzonym. Ma to swój urok, bo nigdy nie wiesz, co przyniesie kolejny odcinek.
III. ŁADNI LUDZIE
Kto nie zwraca uwagi na wygląd aktorów? Arrow ma pełną plejadę ładnych ludzi – zarówno kobiet, jak i mężczyzn. Nawet dzieci są w tym serialu ładne. Kobiety są zgrabne, inteligentne, zabawne – zwłaszcza Felicity – a mężczyźni wysportowani i waleczni. Niby nic takiego, niby takie normalne, że w serialach grają ładni ludzie, ale jest to mila odmiana po The Walking Dead, gdzie jest brud i krew.
II. NUDA? NIE TUTAJ
To rozwinięcie do punktu czwartego. Z nieznaniem nikogo wiąże się też brak nudy. Mnie, w pierwszym sezonie, najbardziej nudziły walki z wrogami miasta, bo co odcinek pojawiał się inny wróg i po 10 odcinkach było oczywiste, że budowanie akcji w każdym odcinku przebiega na tej samej zasadzie. Rozpoznaj, znajdź, zniszcz. Z upływem czasu to stawało się męczące, ale też z nowymi odcinkami okazywało się, że ci bohaterowie mieli istotne znaczenie i oglądanie serialu nabierało większego sensu. Gdy rozszyfrowało się ten mechanizm, scenarzyści zmienili front i zaczęli tworzyć kilka odcinków z jednym bohaterem. Albo i cały sezon.
I. RETROSPEKCJE – NAJLEPSZE
Za to uwielbiam ten serial. Za przenoszenie widza do czasów, gdy Oliver Queen mieszkał na wyspie albo w innych miejscach. Gdy jego bliscy uważali, że zginął, on żył i wiódł naprawdę interesujące życie. Retrospekcje z wyspy są moimi ulubionymi i nie mogę się doczekać, jakie pojawią się w nowym sezonie. To drugie dno tego serialu. Mogłoby ich nie być, bo gdyby je wyciąć i tak dałoby się zrozumieć część opowiadanej historii, ale to one starują zachowaniem głównego bohatera i to one wyjaśniają metody jego postępowania. Aha, i to że ktoś umarł nie oznacza, że nie poznamy jego wcześniejszej historii!
Nie uwzględniony na tej liście pozostaje jeszcze jeden powód – Arrow ma już trzy sezony, łącznie 69 odcinków, czyli można się szybko, łatwo i na długo wkręcić i nasycić przed premierą kolejnego. Polecam obejrzeć, raczej w wersji anglojęzycznej niż z polskim lektorem. Naprawdę warto!